Artykuły

Kto się boi księżnej D'Amalfi?

"Księżna d'Amalfi" w reż. Grzegorza Wiśniewskiego w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Pisze Joanna Derkaczew w Gazecie Wyborczej.

Co zrobić z kobietą, która nie chce być towarem na seksualnym rynku? Tragedia Johna Webstera w reżyserii Grzegorza Wiśniewskiego pokazuje ten problem z bezwzględnością i okrucieństwem.

Kobiecie nie przystoi śmierć przez ukrzyżowanie, podobnie jak nie przystoją jej rozstępy i starość. Cielesność kobiety dopuszczalna jest tylko w wersji glamour - czysta, estetyczna i zretuszowana, pozbawiona usterek czy religijnych podtekstów. Jeśli nie odpowiada na zapotrzebowanie rynku (reklamowego, odzieżowego, pornograficznego), nie spełnia funkcji rozrywkowej czy ornamentacyjnej - razi, budzi wstręt i niepokój, jak piersi "laktywistek", matek walczących o prawo do karmienia dzieci piersią w miejscach publicznych.

Księżna d'Amalfi (Agnieszka Wosińska) z XVII-wiecznej tragedii Johna Webstera, nie chce być ornamentem. Młoda wdowa pragnie sama decydować o wyglądzie, dostępności i losie swojego ciała. Nie tylko sprzeciwia się woli braci i bierze sobie za męża młodziutkiego, niezgrabnego parweniusza Antonia (Rafał Kosecki). Jej walka z represyjnym systemem męskich lęków i fantazji rozpoczyna się już na poziomie haftek, zapinek, guzików. Ostentacyjnie nie-zasznurowana, w rozpiętych gorsetach i odsłoniętych niegustownie stanikach, przypomina szekspirowską Kasię z "Poskromienia złośnicy". Nie zależy jej na atrakcyjnym wyglądzie, bo wie, że ozdabiając ciało, daje mężczyznom prawo do traktowania jej jako obiektu seksualnego. Naiwnego Antonia poślubia więc chyba tylko przez zemstę za to, że nazwał swą panią "piękną". On uprzedmiotowił ją słowem, ona w zemście uczyniła go seksualnym gadżetem do zaspokajania żądz. Nigdy nie patrzy mu w oczy, traktuje go raczej jak reproduktora, z którym będzie powiększać swoje drzewo genealogiczne. Wosińska wydaje się nieobecna, zaaferowana wewnętrznymi bólami czy koszmarami. Pod maską dominującej, nieczułej modliszki kryje strach.

Sztuki Webstera nie zrobiły takiej kariery jak teksty współczesnego mu Szekspira. Bardzo rzadko zdarza się, by kogoś z reżyserów zainteresował proponowany przez niego świat niewyjaśnionych zbrodni, wyrazistych, lecz nieprzeniknionych postaci, namiętności, których nie da się wyjaśnić prostą psychologią. A jest to świat okrutny, krwawy i konsekwentny. Bracia, kardynał (Krzysztof Matuszewski) i książę Ferdynand (Arkadiusz Brykalski), nie pozwolą więc na skandal emancypacji. Zamordują i księżnę, i Antonia, i trójkę zrodzonych z ich związku dzieci.

Reżyser Grzegorz Wiśniewski nie po raz pierwszy wybiera jako bohaterkę kobietę, która nie chce być towarem na seksualnym rynku ani czystą, sterylną, bierną zabawką. Już wystawiając "Białe małżeństwo" Tadeusza Różewicza (Teatr Powszechny w Warszawie, 2003), stworzył świetne portrety kobiet otwarcie mówiących o lęku lub wstręcie wobec tradycyjnej roli żony. Najmłodsza z nich, Bianka, w dniu swojego śluby goli więc włosy, bandażuje piersi i staje przed małżonkiem ze słowami: "Jestem twoim bratem" na ustach.

Motyw panny młodej pojawia się i w "Księżnej d'Amalfi". Tłumy rozedrganych neurotycznych dziewcząt i staruszek w białych sukienkach przetaczają się przez scenę niczym stada oszalałych ptaków. Rozbijają się o ziemię, padają bez ruchu albo zatrzymują się przy lustrach zaskoczone i uwiedzione własnym wyglądem. Autoagresja i pęd ku samozagładzie zupełnie nie dotyczy za to muskularnych, korpulentnych zakonnic. Te, poruszając się pewnie i systematycznie, kontrolują całą maszynerię sceniczną. Jak zombi czy konie w kieracie przesuwają elementy scenografii albo zbijają się w szyk bojowy, osłaniając swojego guru - kardynała. Kobiety zniszczone przez porządek świecki i przez porządek boski ścierają się między skrzyżowanymi na scenie pomostami. Na tych pomostach niepokorna księżna zostanie obmyta, oszpecona białą farbą, a w końcu zaduszona i rozciągnięta jak błazeńska kopia Chrystusa.

Spektakl krok po kroku pokazuje zagładę tego, co indywidualne i szczere. Wśród wspaniałych plastycznych obrazów księżna zostaje upokorzona, zadeptana przez masę, pokąsana przez kuluarowe spiski. Historyczne stroje przenoszą w świat płócien niderlandzkich mistrzów, "Rzymu" Felliniego czy surowych ujęć "Męczeństwa Joanny d'Arc" Dreyera. I czasem tylko zdaje się, że podglądamy obrazy w muzeum, a nie żywych, cierpiących ludzi.

Dla Teatru Wybrzeże, który po zmianie dyrekcji próbuje odzyskać zaufanie widzów, wybór "Księżnej d'Amalfi" jest symptomatyczny. Nie zrywa ze współczesnością, ale rezygnuje z jej dosłownego, interwencyjnego pokazywania.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji