Artykuły

Wzruszenie silne, ale teatr nie zadrżał

Z niemałym smutkiem spoglądam na repertuary warszawskich teatrów w tych szczególnych dniach przedświątecznych. A teatry, niestety, zachowują się tak, jakby Świąt Bożego Narodzenia w ogóle nie było - pisze Temida Stankiewicz-Podhorecka w Naszym Dzienniku.

Z niemałym smutkiem spoglądam na repertuary warszawskich teatrów w tych szczególnych dniach przedświątecznych. Zaledwie cztery dni dzielą nas od Wigilii Bożego Narodzenia, świąt najpiękniejszych, tak bardzo ukochanych i co roku tak bardzo oczekiwanych. To czas, kiedy stajemy się "na chwilę" (niektórym zostaje to na dłużej) lepsi, kiedy bardziej rozglądamy się wokół siebie, szukając potrzebujących, by podzielić się z nimi żywnością, ubraniem, a bywa że zapraszamy ich także do wigilijnego stołu. To czas refleksji. A teatry, niestety, zachowują się tak, jakby Świąt Bożego Narodzenia w ogóle nie było.

Ustawienie choinki w holu i przyozdobienie jej nawet najatrakcyjniejszymi świecidełkami utrzymanymi w modnej tonacji kolorystycznej to za mało. Tyle to oferują supermarkety, reklamy, ulica. Natomiast tu chodzi o scenę, o to, co na niej się dzieje, co na niej widz w tych dniach ogląda. No, na pewno nie znajdzie tu tego szczególnego nastroju przynależnego jedynie temu wyjątkowemu okresowi, jakim jest Boże Narodzenie, święta rodzinne, kiedy to nawet najbardziej zatwardziali synowie marnotrawni wracają do domu ojców, by przy rodzinnym stole wspólnie przełamać się opłatkiem i spożyć wigilię. I dotyczy to nie tylko osób wierzących. Nawet wśród zatwardziałych ateistów opłatek znajduje się na stole wigilijnym. Bo choć nie wierzą w narodzenie Boga-Człowieka i nikt ich nie przekona, że Słowo stało się Ciałem, to jednak hołdują tradycji wywodzącej się przecież z dziedzictwa chrześcijańskiego.

A teatry - przeciwnie. Spójrzmy, co oferują: od przedstawień ordynarnie naigrywających się z Kościoła, wiernych, całej sfery życia religijnego, poniewierania sacrum, przez spektakle prezentujące ordynarne wyuzdanie i ocierające się wręcz o granice pornografii, po bulwarówki i niewybredne farsy. A jeśli gdzieś pojawi się dramat klasyczny, to i tak nikt go nie pozna, bo uległ całkowitemu przenicowaniu. Tematykę rodzinną też można tu spotkać, ale prawie wyłącznie w aspekcie patologicznym. Jak zatem widać, dialog między wiarą i kulturą, a ściślej: wiarą i sztuką teatru, osiągnął dziś apogeum załamania. Właściwie można powiedzieć, że w ogóle go nie ma. Stąd taki, a nie inny obraz teatru w okołoświątecznych dniach.

Oczywiście, nie dotyczy to, na szczęście, wszystkich teatrów, są tu wyjątki, które jednak nie zmieniają stanu rzeczy. Do tych wyjątków należy urocza, znakomita "Pastorałka" Leona Schillera w reżyserii rodziny Kilianów, czyli Adama - scenografa (ojciec), i Jarosława - reżysera (syn). Ale ten familijny spektakl prezentowany w Teatrze Polskim ma już dziesięć lat, w tym roku obchodzi swój jubileusz, premiera odbyła się 21 grudnia 1996 roku. Od tamtej pory co roku w okresie świątecznym jest wznawiany i ciągle cieszy się powodzeniem u publiczności w każdym wieku. Dobrze, nawet bardzo dobrze, ale czekamy na nowe premiery przedstawień związanych treścią, klimatem ze świętami.

Także do świątecznych wyjątków należy przedstawienie prezentowane w Teatrze Małym "Śpiewajmy Maleńkiemu" w reżyserii Jitki Stokalskiej, ze scenografią Bogny Czechowskiej, pod muzycznym kierownictwem Hadriana Filipa Tabęckiego. Ten rodzinny, interaktywny spektakl muzyczny powstał w ramach fundacji "Muzyka jest dla wszystkich" i składa się z kolęd i pastorałek, a także piosenek powstałych z myślą o dzieciach. W przedstawieniu udział bierze m.in. Joanna Trzepiecińska oraz chór chłopięcy Gregorianum, a także zespół Pieśni i Tańca Vistula. Całość prowadzi Jacek Cygan. No i jeszcze trzeba tu wymienić Teatr Rampa, gdzie prócz spektaklu "Brat naszego Boga" pokazywane jest widowisko muzyczne o tematyce świątecznej "A my do Betlejem". Natomiast jutro, w przedświąteczny czwartek, w Teatrze Studio odbędzie się premiera spektaklu "Pastorałki polskie" w reżyserii Ireny Jun. Tych kilka tytułów, łącznie z tym, o którym za chwilę, to naprawdę niewiele, kropla w morzu. Nawet w przedstawieniach prezentowanych w teatrach dla dzieci spotykamy zaledwie śladowe ilości tematyki i klimatu świątecznego.

Na koniec zaś zostawiłam rodzynek w postaci "Wielkiej Gali Kolęd" [na zdjęciu] na scenie Teatru Wielkiego - Opery Narodowej pod artystycznym kierownictwem Sabiny Włodarskiej, w reżyserii Magdaleny Łazarkiewicz, ze scenografią Katarzyny Sobańskiej. To wspaniały spektakl, nad którym patronat objął obok ministra kultury i dziedzictwa narodowego Kazimierza Ujazdowskiego i wojewody mazowieckiego Tomasza Kozińskiego także ordynariusz diecezji warszawsko-praskiej ks. abp Sławoj Leszek Głódź. "Wielka Gala Kolęd" jest zwieńczeniem Europejskich Spotkań Chóralnych, które już po raz siódmy odbyły się w Warszawie.

Formuła koncertu, pozwalająca każdemu zespołowi zaprezentować się w kilku utworach własnego kraju, jest znakomicie pomyślana. Wzięły w nim udział zespoły chóralne z Europy Środkowej i Wschodniej: Białorusi, Ukrainy, Czech, Słowacji, Bułgarii, i oczywiście z Polski, która jako gospodarz zaprezentowała się aż w trzech zespołach: Gregorianum, Chórze Akademii Medycznej z Wrocławia i naturalnie chórze Alla Polacca, młodzieżowym i dziecięcym. To oczko w głowie Sabiny Włodarskiej prowadzącej chór Alla Polacca od lat ze znakomitym rezultatem, co możemy nieraz zobaczyć i usłyszeć na scenie Teatru Wielkiego, albowiem chór bierze udział w niektórych przedstawieniach operowych.

Wieczór galowy rozpoczęła przepiękna polska kolęda "Bóg się rodzi" w wykonaniu wszystkich uczestników. Kiedy po odsłonięciu kurtyny ujrzeliśmy w ładnej oprawie scenograficznej, nawiązującej delikatnie do stajenki, ale takiej niebiańskiej i rozbudowanej - czterysta osób na scenie ustawionych też "scenograficznie" (piękna kompozycja estetyczna) i dyrygującą nimi Sabinę Włodarską, na znak której głosami wszystkich uczestników -

i polskich, i zagranicznych, popłynęły bezbłędnie słowa naszej ukochanej kolędy, wzruszenie ścisnęło za gardło i chciało się śpiewać razem z nimi.

Pamiętam, jak kilka lat temu podczas podobnej gali kolęd dano na finał "Bóg się rodzi". Teatr w pewnym momencie aż zadrżał w posadach, bo śpiewali wszyscy, kilkusetosobowy chór na scenie i cała widownia, parter, amfiteatr i wszystkie balkony. Oczywiście, na stojąco. Zabrzmiało to wówczas prawie jak wyznanie wiary i manifestacja świadomości, że przecież wszyscyśmy dziedzicami kultury chrześcijańskiej. Szkoda, że zarzucono ten pomysł i teraz od kilku lat na finał chór śpiewa hymn europejski. Ale już bez nas, więc teatr nie zadrżał.

Wielka Gala Kolęd - VII Europejskie Spotkania Chóralne, Teatr Wielki - Opera Narodowa, Warszawa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji