Artykuły

Nagość i różaniec

Jeśli Grzegorz Wiśniewski już bierze na warsztat zapomniany XVI wieczny tekst, to musi mieć on w sobie coś wyjątkowego. Niestety nie ma. I przedstawienie też nie - o "Księżnej D'Amalfi" w reż. Grzegorza Wiśniewskiego w Teatrze Wybrzeże pisze Anna Bielecka z Nowej Siły Krytycznej.

Mało kto zna dziś Johna Webstera. Ja też poznałam dopiero wczoraj, gdy w pocie czoła przewertowałam długaśne półki uniwersyteckiej biblioteki w poszukiwaniu "Księżnej D'Amalfi". I znalazłam. Cały jeden egzemplarz ukryty gdzieś skrzętnie między innymi pozycjami. Nie jakiś tam unikat czy biały kruk. Zwyczajna książka, która nie cieszy się raczej czytelniczą popularnością, i która dała mi do myślenia, że jeśli Grzegorz Wiśniewski bierze na warsztat XVI wieczny tekst, to musi mieć on w sobie coś wyjątkowego. Nie miał. I przedstawienie też nie.

Było za to całe mnóstwo symboli i nadrzędnych znaczeń, których jednak domyśleć się dość łatwo. Bo świat, w który wprowadza Webster, a za nim Wiśniewski, mimo natłoku ludzkich namiętności, jest bardzo konwencjonalny. Księżna wdowa epatująca swą nagością i cielesnością pragnie tylko seksualnego spełnienia. A że jest kobietą zawziętą i konsekwentnie realizującą swoje plany, dostaje czego chce. Tyle, że wraz z zaspokojeniem jej żądzy, które uosabia chyba przypadkowy wybranek serca Antonio, pojawia się troje dzieci i gniew braci Ferdynanda i Kardynała. On to szybko przywoła na scenę korowód zbrodni, których ofiarami padną sama Księżna, służąca Carilola i Antonio. I choć wyroki na bohaterów padną nie zawsze świadomie, lecz w jakimś tajemniczym szale i obłąkaniu, by potem zmagać się z emocjonalnym ciężarem pomyłki, to jasno wyznaczą porządek tego świata.

Na jego straży stanie scenografia Magdaleny Gajewskiej, która operując tylko trzema kolorami - białym, czarnym i czerwonym zbuduje przestrzeń wyzutą ze złudzeń fałszywej moralności. Czerń będzie uosobieniem zła, szatana, który za brzęczącą sakiewkę zgodzi się odkryć książęcy mezalians, będzie w końcu wykonawcą wyroku na Księżnej, która zawiśnie na sznurze sterowanym przez dwóch mężczyzn ubranych w czarne sutanny. Czerwień tylko nada barwę przelewającej się przez ten świat rzece krwi. A biel zamiast wrócić do symbolu niewinności, zbliży się całą mocą do cielesności, by w finale sztuki pokryć swym kolorem twarz martwej Księżnej i przypieczętować śmierć i upadek tego świata.

Moralności nie uratuje grono duchownych. Ani zakonnice, które potępią Księżną, a które raz po raz przesuwają dekorację po scenie, zbliżając i oddalając od widza ten świat pełen namiętności, ani klerycy, którzy pociągną za sznury sprawiedliwości, wykonując wyrok, ani zbroczony krwią Kardynał w czerwonej sutannie, który sam nie będzie w stanie hamować cielesnych pragnień. Jak opętany wbiegnie na scenę nago podążając za swym seksualnym spełnieniem nagą Julią, żoną starego Castruccia. Nie pomoże też różaniec przekazywany z rąk do rąk, węzeł małżeński, stuła, którą nowożeńcy obwiążą sobie dłonie na znak składanej przysięgi (trochę jak u Gombrowicza w kościele ludzkim nie boskim), bo to dar dla Księżnej od tego, co w krwi palce macza i z moralności drwi najbardziej, od Kardynała.

Zanikowi etycznego kodeksu wtóruje melodia ciała. Bo czym jest ciało? - pada pytanie w spektaklu. Jest więzieniem. Trzeba więc wyzwolić je z jarzma niewoli. Bohaterowie więc jeśli nie są nadzy, czy to świadomie czy w neurotycznym obłąkaniu, robią wszystko, by uwydatnić swoją seksualność. A nagie białe manekiny, które widać początkowo gdzieś w dalszym planie albo odbite w lustrze, stają się w końcu równorzędnymi bohaterami, gdy zostają postawione w centralnych punktach sceny. Choć są nieme, mówią bardzo wiele o kondycji tego świata, o wszechobecnym kulcie cielesności, o dominacji i pragnieniu seksualności w życiu człowieka i w końcu o największych ludzkich namiętnościach, tak mocno związanych z naszą fizycznością.

Tylko, że tych namiętności w ogóle nie widać. Więcej jest jej bodaj w statystach, z pasją odgrywających w białych szatach dynamiczny taniec afirmacji ciała, niż w samych aktorach. I nie myślę tu wcale o epatowaniu nagością, ale o zwyczajnym aktorskim zaangażowaniu w rolę. A w to, co robi, wierzy chyba tylko gościnnie występująca na scenie Teatru Wybrzeże Agnieszka Wosińska w roli księżnej D'Amalfi. Jako wytworna dama nie da przebić się żadnemu mężczyźnie. Choć oni wcale tego nie chcą. Rafał Kosowski jako Antonio w pełni świadomie godzi się na rolę narzędzia pięknej pani. Z tą świadomością gorzej u Cezarego Rybińskiego, deklamującego tekst XVI wiecznego twórcy jakby głosił jakieś archaiczne prawdy, których w ogóle nie rozumie. Ten sam problem ma zresztą Arkadiusz Brykalski.

A prawdy wcale nie są takie archaiczne. I choć ze sceny wybrzmiewają tonem wzniosłym i patetycznym, gdy się dobrze poszuka, można znaleźć echa odwiecznych ludzkich problemów i ułomności. I dlatego warto wybrać się czasem do teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji