Artykuły

Godzić się z życiem

"I poczucie szczęścia... Nawet gdy wichura", recital Ewy Błaszczyk w Teatrze Studio w Warszawie. Pisze Jacek Wakar w Dzienniku.

Na delikatną czerwono-czarną sukienkę narzuciła ciężki skórzany płaszcz. W głosie stopiła kruchość i siłę, by wyśpiewać dla nas seans niecodzienny. Ewa Błaszczyk pomaga godzić się z życiem

Jak zawsze - lepiej powiedzieć mniej niż za dużo. Wszelka przesada jest wrogiem teatru. A Ewa Błaszczyk nie robi zwyczajnego recitalu. Zamiast zabawiać widzów i siebie skalą wokalnych możliwości, dogadzać aktorskiej próżności, proponuje teatr. W tym teatrze piosenki to trzy-, czterominutowe opowieści o ludzkim losie. Pisane śmiechem, ale częściej łzami. Przeświadczone, że życie biegnie swoim rytmem. Nie zwolnisz go ani nie przyspieszysz. Nic nie zmienisz, no, może poza sobą.

Na scenie tylko ona i muzyczne trio. Za plecami aktorki ekran, na nim jej sylwetka, a jeszcze częściej twarz - filmowane na żywo, podczas przedstawienia. Błaszczyk niczego nie chce ukryć, skoro decyduje się na taką konfrontację. Kiedy się widzi twarz aktorki w zbliżeniu, gra każdy mięsień, grymas ust. Nie może być mowy o najmniejszym fałszu. "I poczucie szczęścia... Nawet gdy wichura" grane jest w warszawskim teatrze Studio. Wchodzi się wysoko na małą scenę, zwaną Malarnią. Przy ostatnim piętrze wypluwa się płuca, potem już można zająć miejsce. I teraz cięcie - nie ma innego wyjścia. Trzeba zostawić za sobą zgiełk placu przed Pałacem Kultury, całą resztę dnia. Przestroić się na inny rytm, inne dźwięki i słowa. I słuchać, bo Błaszczyk rozmawia z nami. Opowiada o sobie, o tobie, o mnie. Po prostu. Robi to poprzez najwyższej klasy literaturę i kompozycje. Są Osiecka, Wysocki w odkrywczych, łamiących stereotyp, przełamanych delikatnością interpretacjach, Kleyff, Janczarski, Pawlikowska-Jasnorzewska i inni. Są też Możdżer, Satanowski, Grechuta, Konieczny. Wielkie zwycięstwo Ewy Błaszczyk polega na tym, że znane od dawna piosenki odbieramy tak, jakbyśmy słyszeli je po raz pierwszy. Są zamkniętymi historiami i jako takie zyskują pełnię wyrazu, ale są też czymś więcej. Koralami nawlekanymi przez aktorkę. Kolejnymi częściami jej opowieści.

Błaszczyk opowiada o tym, że żyć trzeba - jak powiedziałaby Sonia z "Wujaszka Wani" Czechowa. O tym, że to, co tutaj mamy i co robimy, to przystanek w drodze. Na końcu czeka... Wszyscy wiemy. Głosem raz delikatnym, innym razem rozsadzającym małą scenę Malarni Błaszczyk zaklina, zagaduje, oswaja śmierć. Odbiera jej broń, bo czyni oczekiwanym gościem. Takim, którego nie trzeba się bać.

Wydaje się, że znakomita aktorka złączyła życie ze sztuką. Życie i jego koniec czyni bohaterem spektaklu, a ten wspiera fundację Ewy Błaszczyk "Akogo", która pomaga dzieciom po najcięższych urazach neurologicznych. Rozpoczynają go poświęcone fundacji krótkie filmy, ale sprawa nie zostawia niedomówień. Ewa Błaszczyk robi teatr, który nie potrzebuje najszlachetniejszych podpórek. Po prostu - częścią życia, jej życia również, jest cierpienie. I Błaszczyk o tym śpiewa, wierząc, że wszystko ma sens.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji