Artykuły

Samosierra Stuhra

Mieszczanina szlachcicem (1670) napisał Molier naprędce, na zamówienie dworu królewskiego. Utwór miał zawierać pocieszni) „ceremonię turecką" oraz śpiewy i tańce. Komediopisarz wywiązał się z zadania błyskotliwie, choć w porównaniu z innymi jego utworami scenicznymi ten akurat grzeszy uproszczeniami. Postać Pana Jourdaina, bogatego mieszczanina, który w nieprzepartym dążeniu do wejścia w sfery arystokracji zatraca zdrowy rozsądek razem z elementarnym poczuciem przyzwoitości, zarysowana jest grubą farsową kreską. Molier, zazwyczaj czuły na wszelkie fałsze i odstępstwa od logiki scenicznej, pozwala np., aby jego bohater niemiłosiernie kaleczył zasłyszane zwroty grzecznościowe, czy też miał kłopoty z zapamiętaniem przymiotnika „dystyngowany", gdy tymczasem podczas „ceremonii tureckiej" Panu Jourdain udaje się bezbłędnie powtarzać skomplikowane i rozbudowane zdania nie istniejącego pseudojęzyka.

W tradycji wystawiania Mieszczanina szlachcicem przerysowanie postaci głównego bohatera było łagodzone zamierzoną oszczędnością środków aktorskich. Dobrym na to przykładem jest wciąż przypominana telewizyjna wersja tej komedii, z powściągliwą kreacją Bogumiła Kobieli. Jerzy Stuhr, reżyser i odtwórca głównej roli w spektaklu wystawionym w krakowsko-nowohuckim Teatrze Ludowym, zastosował całkiem odmienną taktykę.

Zawarte już w tekście Moliera farsowe przerysowania, w warstwie inscenizacyjnej zostały po wielekroć podkreślone głosem, gestem, kostiumem, muzyką, choreografią, tempem. Miałem wrażenie, że w tym widowisku na nic więcej już nic zostało miejsca i za chwilę „wystąpi z brzegów”.

Jako aktor Jerzy Stuhr czerpie obficie z arsenału typowych dla siebie komediowych grepsów. W scenie, w której Czeladnik krawiecki (Krzysztof Gadacz), zwietrzywszy interes w kadzeniu nuworyszowi stopniuje tytuły („jaśnie pan", „jaśnie oświecony pan”, „ekscelencja"), Stuhr wije się niby wąż w tańcu godowym. Zmienia timbre głosu na wyższe, „pieszczotliwe" rejestry, a przyskakując z kolejnymi banknotami do lizusa, roziskrzonym wzrokiem kontroluje, jakie wrażenie wywarły na otoczeniu nienależne mu słowa. Miłośnikom, a zwłaszcza miłośniczkom popularnego aktora ta — i nie tylko ta — scena zapiera dech w piersiach. Wydaje mi się jednak, że reżyser-Stuhr zanadto pofolgował aktorowi-Stuhrowi. Spektakl, zbudowany na staroświeckiej teatralnej opozycji: gwiazda — zespól, sprawia, że z tego artystycznego „pojedynku" obronna ręka wychodzą zagrane z naturalną swobodą dalsze postacie: Pani Jourdain (Dorota Zięckowska), Michasia (Beata Schimscheiner), Covielle (Roman Gancarczyk) czy świetny w swej wyrazistości Nauczyciel filozofii (Sławomir Sośnierz) itd. przez cały afisz.

W spektaklu Stuhra wyszły na jaw stare prawdy — że ograniczenie czyni mistrza, i że piętrzenie na słowie jakichkolwiek ilustracyjnych efektów nie popłaca, bo nieuchronnie zmierza w stronę auto-parodii i kiczu. Nie zmienia to oczywiście faktu, że Stuhr jako aktor dał w tym przedstawieniu szarżę równą Somosierze, więc należało ją uczcić przynajmniej aplauzem, czego byłem świadkiem w Teatrze Dramatycznym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji