Artykuły

Nie sądźcie

Baba zabiła chłopa. Maluchem, na ulicy. Potrąciła i uciekła. Szok. Nikt nic nie rozumie: ani synowie emerytowanej nauczycielki i działaczki komitetu para­fialnego, ani policjant, którego w swoim czasie pani Ania wykierowała na ludzi, ani nikt w miasteczku, gdzie wszyscy znają się jak łyse konie. Za chwilę jednak spróbują zrozumieć, każdy na własny użytek. I zacznie się piekło.

Taki temat na scenie? Zdawało się, że teatr definitywnie odstąpił od prób portretowa­nia rzeczywistości, zbaczając w uniwersalne pytania, w drobiazgowe wiwisekcje psycho­logiczne, w postmodernistyczne patchwor­ki, w śmiech czysty. A tu, proszę: prowincjo­nalna społeczność, zdarzenie jak z gazetowego reportażu, realia weryfikowalne gołym okiem. Bogiem a prawdą, niebogate te realia; Marek Bukowski, młody prozaik i dramato­pisarz, nie jest rodzajowym malarzem mało­miasteczkowych klimatów. Nie ubarwia po­staci, nie różnicuje języka, skąpo szkicuje tło. Konflikt podaje na najprostszym talerzu, bez widowiskowej omasty. Ale ta skromność jest tylko zaletą i sztuki, i jej prapremierowej realizacji w warszawskim Powszechnym. Skromność i trafnie dobrany ton.

Fabuła dramatu nie niesie w sobie ani sztucz­nego patosu, ani tanich drwin. Zaczyna się jak kameralny kryminał i nie wypada z tej styli­styki także, gdy ślady prowadzą w przeszłość. Gdy wychodzi na jaw starannie ukrywane ży­dowskie pochodzenie pani Ani i gdy okazuje się, że biografia jej domniemanej ofiary pozo­staje w tragicznym splocie z jej własnym ży­ciorysem od lat nieomal pięćdziesięciu, a w splocie tym jest i szmalcownictwo, i ze­msta ubecka, i całkiem współczesny szantaż. W miarę odkryć śledztwo wymyka się jednak z rąk domorosłych detektywów. Zostaje wciąg­nięte w tryby jednego z podstawowych me­chanizmów współkształtujących dziś życie pu­bliczne: w kreowanie jednoznacznych wro­gów i jednoznacznych bohaterów. Potrzebie takiej kreacji ulegają w sztuce partie politycz­ne i komitety parafialne, koterie radnych, któ­rym łatwiej kryć interesy pod ideowym sztan­darem. I zdeterminowani strajkujący z ban­krutującej, jedynej w mieście fabryki, także spragnieni haseł mniej przyziemnych na swoich ulotkach. I dziennikarze wietrzący łup jak rasowe drapieżniki.

Mechanizm przypomina rozkręcającą się spiralę. Teatr nie grzmi i nie potępia: śledzi­my z widowni inflację inwektyw i coraz bar­dziej absurdalnych oskarżeń, automatycz­nie podzielając uczucia bohaterów: niedo­wierzanie, wściekłość, bezsilność, wisielczy humor. Śmiech grzęźnie w gardle dopiero w finale - kiedy ujawnia się sens słówka z tytułu, kiedy ciałopalenie traci swój histo­ryczny dystans.

Po premierze krytyk "Życia" Rafał Węgrzy­niak stwierdził w recenzji, że spektakl zo­stał wyprodukowany na zamówienie SLD i jest początkiem kampanii wyborczej ugru­powania. Opinia publiczna przyzwyczajona do rozmaitych bzdur mogłaby to wziąć za dobrą monetę, bezpieczniej więc podkreślić, że żaden taki fakt nie miał miejsca. Recen­zent użył tylko oryginalnej figury retorycz­nej, wyostrzając myśl.

Węgrzyniak jest jednym z najlepszych hi­storyków teatru młodego pokolenia, auto­rem znakomitej monografii "Wesela" Wys­piańskiego, redaktorem "Pamiętnika Teatral­nego". Powinien wiedzieć, że istnieją figury retoryczne nader niebezpieczne, fałszujące przedmiot sporu i spychające jakąkolwiek dyskusję w jałowe inwektywy. Czy jeśli oświadczę w tym miejscu, że cenię i uważam za ważny ten spektakl, uzna mnie za zdekla­rowanego członka SdRP?

Nie tylko Węgrzyniaka trzęsie bezsil­na złość wobec socjotechnicznej sprawno­ści, z jaką spadkobiercy PRL-owskiej władzy z dramatycznego powikłania polskich losów indywidualnych czynią sobie narzędzie roz­grzeszania własnej przeszłości. "Wszyscy grzeszyli, jedni mniej, drudzy więcej, może­my nawet przyznać się, że my więcej, tylko odczepcie się z tymi rozliczeniami". Irytują­cy instrumentalizm takiego stawiania spra­wy nie zmienia jednak faktu, że polskie losy bywały horrendalnie pokomplikowane, peł­no w nich wolt i zakrętów, szlachetność mie­sza się z podłością bądź ze zwykłym ludz­kim błądzeniem. Trzeba te węzły spokojnie i mądrze rozplątywać - nie ciąć arbitralnymi wyrokami; uogólnienia i wielkie kwantyfika­tory są dziś bodaj najnieznośniejszymi przy­warami publicznego dialogu w Polsce.

"Ciałopalenie" w Powszechnym jest wręcz swoistym apelem o umiar w szafowaniu wy­rokami. Akcja mnoży wątpliwości. Czy Ży­dówka wydała prześladowcę ubekom? W pa­pierach jest jej prawdziwe nazwisko, ale myl­ne imię. Jeśli nawet, to może kobieta, której rodzinę wymordowali, wyssawszy do cna, szmalcownicy, a sama cudem przeżyła naj­pierw okupację, potem Kielce - miała prawo do nienawiści? Czy cynicznie wykorzystano jej nienawiść? Wedle niektórych źródeł szmal­cownik był w rzeczywistości działaczem pod­ziemia: padł ofiarą prowokacji? A może był jednym i drugim? A może uratowana z ciało­palenia Żydówka w istocie stała się po woj­nie zajadłą ubeczką, jak wielu jej rodaków? Trudno o jednoznaczność. Tymczasem for­muły "należy sądzić", "wolno domniemy­wać", "źródła są sprzeczne", "brakuje niezbi­tych danych" nie pasują do ulotek, gazeto­wych agitek, partyjnych proklamacji. Nie na­dają się na etykietki!

Teatr zrobił wiele, by sztu­kę Bukowskiego, dość su­rową od strony formalnej, oszlifować i wygładzić. Spek­takl zagrano w... bufecie, mar­kując miejsca akcji. Znikła dys­tansująca bariera rampy, gra­no na wyciągnięcie ręki od wi­dzów, słowa skrojone nie na forum publiczne, tylko na wy­miar przeciętnego mieszkania brzmiały jak w mieszkaniu: swojsko i zwyczajnie.

Aktorzy jak ognia unikali ety­kiet i sztamp. Radnego-bizne­smena, przerażonego odkryciem pochodzenia matki, Krzysztof Stroiński wyposażył w żywy, sarkastyczny humor, Kazimierz Kaczor odważ­nie odsłonił oportunizm pełnego frazesów hi­storyka, Piotr Kozłowski krętactwa policjanta zabarwił nutką histerii, Daria Trafankowska powściągliwie rysowała dramat dziewczyny, która z upiorną przeszłością nie potrafi dać sobie rady. Najciekawszą, nieoczekiwaną rolę stworzył Mariusz Benoit: zwalisty, nieśmiały, mamroczący pod nosem. Bezrobotny: czy wy­rzucili go, ponieważ był ciamajdą, czy ponie­waż był weredykiem? Może jednym i drugim? To on, nudząc i męcząc wszystkich beznadziej­nym śledztwem, odkrywa wątpliwości - te daw­ne i te dzisiejsze. Bo nie jest pewne, czy starsza pani przejechała małym Fiatem swego prześla­dowcę. Policja - uprzedzona - zignorowała po prostu inne tropy. Łatwość wyrokowania, chęć załatwiania sprawy etykietką, marzenie o bez­bolesnym i najprostszym oddaleniu problemu - to nie tylko przywara polityki. To zmora bodaj wszystkich dziedzin życia publicznego. Nie sądźcie (pochopnie), abyście nie byli sądzeni (jeszcze głupiej). Tę maksymę Po­wszechny mógłby wpisać w afisze "Ciałopa­lenia". Dla teatru nie stroniącego od polityki i spraw społecznych być może nie ma pil­niejszej misji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji