Artykuły

Biały gruz

180. Krakowski Salon Poezji w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie. Utwory Samuela Becketta czytali: Izabela Olszewska i Andrzej Seweryn. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Nawet w echu dostrzegał twardość cierpliwszą niż echo. Kości. Na dnie echa Samuel Beckett widział kości echa. Uparty, biały gruz, co trwa dłużej, ogrom dłużej niż znikomy głos, momentalnie stygnący w odbiciach o ściany lasu, skały, mury. Trwa, czekając na głos następny, na kolejne echo ledwie momentalne. A później znów... Jak w micie greckim? Prawie tak.

Hera odjęła nimfie Echo mowę i wtrąciła w wiecznie zająkaną mordęgę powtarzania słów cudzych. Kara za miłość do Narcyza? Może. Nie mogąc ukoić namiętności, nimfa blednie, chudnie, schnie. Długo, na amen. Aż zostaje z niej tylko biały gruz i głos stygnący nad białym gruzem. Niebawem kości Echa obrócą się w kamień. Nie do ruszenia kamień. Na początku pisania Becketta jest ten mit. Tom wczesnej, bardzo wczesnej jego prozy z 1934 roku "Morę Pricks than Kicks" miał być zamknięty okruchem "Echo's Bones". Nie wyszło. Ale dwa słowa przetrwały. W 1935 stały się tytułem drugiego poetyckiego tomu Becketta. "Echo's Bones" - "Kości Echa". A co dalej?

Borges powiada, że literatura to historia zmieniających się intonacji ledwie kilku wciąż tych samych, odwiecznych metafor. Mit kości Echa idzie przez całe pisarstwo Becketta, aż do "Podrygów", nad którymi pracował do końca, do swojego końca w grudniu 1989 roku. Na dnie wszystkiego, co ma cechy momentalnej znikomości echa, na dnie wszelkich form przemijających w żałośnie krótkich odbiciach między ścianami różnych epok i miejsc, na dnie mód, zwyczajów, garderób, barw, rytmów, języków - zawsze dostrzegał trwałość. Jakieś sedno wciąż to samo, jakąś pestkę, wartość niezmienną, metaforę odwieczną, omszały obraz, co jak kamień - nie do ruszenia. I pokazywał go. Pokazywał, nawet jeśli obraz sprawiał ból światu.

Na zeszłym Salonie Poezji, w finale roku czczącego okrągły jubileusz setnych urodzin Becketta, Izabela Olszewska i Andrzej Seweryn czytali jego zdania. Nie, nie wybrzmiały "Kości Echa". Wybrzmiały inne zapisane kości innych ech dawno zamilkłych.

Czytali fragment "Godota..." - kości, co są cierpliwym czekaniem na przyjście niemożliwe. Seweryn czytał fragment "Ostatniej taśmy" - kości będące odsłuchiwaniem zamierającej pamięci. Olszewska wyszeptała "Impromtu "Ohio" - kości, które są kojącym słuchaniem słów Księgi, czytanej przez tego, który przyszedł, aby pocieszyć cię. Seweryn zanucił "Kołysankę" - kości, co są cierpkim pogodzeniem z rychłą, niepojętą chwilą ostatniego bezruchu. Wreszcie Olszewska i "Podrygi" - bezlitosny, napisany obraz kości głowy wciąż jeszcze żywej, spoczywającej na złożonych na stole kościach rąk jeszcze ciepłych, jeszcze, ale już niedługo. A nad białym tym gruzem - zamierające echo bicia zegarów, czeznące echo ludzkich kroków gdzieś w dole, i echo zawrotnych fraz Becketta, wolno sunących do kropki wreszcie prawdziwie ostatniej.

Borykam się ze słowem "czytanie", próbuję zastąpić je "szeptem", "nuceniem", "sunięciem", borykam się, bo tym razem nie sposób sensownie pozostać przy słowie "czytanie". To był Salon 180. Jedyny taki na wszystkie 180 Salonów. Jak nazwać sztukę Olszewskiej i Seweryna, sztukę, co poranną godzinę niedzielną zmieniła w seans dojmujący, nie do ominięcia, pamiętny?

W eseju o ostatniej prozie Jamesa Joyce'a "Finnegans Wake", Beckett powiada: "Jego twórczość nie jest o czymś, jest tym czymś samą,, (...) Kiedy sensem jest sen, słowa idą spać! (...) Kiedy sensem jest taniec, słowa tańczą". Jeśli już pozostać przy "czytaniu", to tylko jeśli dodać, że sztuka Olszewskiej i Seweryna nie była seansem "czytania" czegoś, lecz że "czytanie" obróciło się -jak ciało w proch - dokładnie w to, co było "czytane". Niczym niedawni wielcy goście Krakowa - Martin Wuttke, który był nowelą "Pierwsza miłość", nieogarniony Serge Merlin, co był "Wyludniaczem" - Olszewska i Seweryn byli pięcioma opowieściami Becketta.

Słowa o czekaniu - zaczynały czekać. Zdania o kruszejącej pamięci - kruszały. Skończenie piękne akapity o kojącym słuchaniu - obracały się w ukojenie. W zdaniach "Kołysanki" kolebał się funeralny fotel na biegunach. W upartych nawrotach "Podrygów" zaś słychać było to, co słychać na dnie wszystkich opowieści Becketta. Chrobot białego gruzu. Suchy, uparty, trwały.

.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji