Artykuły

Łódzkie Spotkania Teatralne. Podsumowanie

Możliwe, że rok 2006 nie był najlepszym rokiem dla rozwoju teatru poszukującego w Polsce. Po zakończeniu najstarszego festiwalu teatrów alternatywnych, sądzę, iż niewiele powstało w nim rzeczy, jakie wywoływałyby gorące dyskusje - po Łódzkich Spotkań Teatralnych 2006 pisze Łukasz Pięta z Nowej Siły Krytycznej.

Po zakończeniu Łódzkich Spotkań Teatralnych doszedłem do wniosku, że niesamowicie uspokoił się ten festiwal. Nie było gorących dyskusji, jakby nikt z widzów nie miał nic do powiedzenia na temat spektakli (jedynym wyjątkiem była dyskusja po spektaklu "Gra w ułoma" Teatru Klasy B). Zupełnie tak, jakby najnowszy teatr alternatywny poruszał mało ważne tematy i nie był w stanie ani zachwycić, ani zdenerwować i co za tym idzie, prowokować do konstruktywnych rozmów.

Obojętność widzów była zatrważająca. Może to kiepski rok dla teatru poszukującego, w którym nie powstało nic ciekawego, a może po prostu kwestia bardziej prozaiczna, czyli możliwości finansowe organizatorów festiwalu. Co tu dużo kryć, w tym roku na ŁST zabrakło magicznej atmosfery i klimatu, do jakiego ta impreza nas przyzwyczaiła przez lata. Wszyscy oglądali spektakle, chwilę rozmawiali i rozchodzili się jakby nigdy nic do domów.

Tym sposobem trzy dni festiwalu przeszły bez większego echa. Zdaję sobie sprawę, że są lata lepsze, gdy panuje zaciekła i gorąca walka (w pozytywnym tych słów znaczeniu) i lata gorsze, chłodniejsze. Wobec tej sytuacji pozostaje mieć jedynie nadzieję, że w następnych latach znowu coś się odblokuje i znowu zaczną powstawać przedstawienia, które będą budziły żywe zainteresowanie i dyskusje.

Ostatni dzień festiwalu rozpoczął spektakl Mariana Bednarka, którego Teatr Sztuki z Rybnika zawsze stara się przenosić widzów w niesamowity, plastyczny świat, zachwycający swoją wizualnością. Tym razem zaprezentował on na ŁST spektakl "Drżenie", inspirowany esejem "Darować śmierć" Jacquesa Derridy. Był to metaforyczny obraz o tych ułamkach naszego życia, kiedy aż drżymy ze strachu, bólu lub lęku przed umieraniem, albo o tym, w jaki sposób nasze traumy, które na stałe zakodowały się w pamięci, wciąż się odnawiają i odradzają poprzez ciało.

Kolejnym przedstawieniem była konkursowa "Gra w ułoma" Teatru Klasy B, laureata Łódzkiego Przeglądu Teatrów Amatorskich "ŁóPTA" 2006. Była to próba meta-teatralnego ujęcia relacji wewnątrz "typowej" polskiej rodziny. Aby ukryć ekshibicjonizm twórcy Teatru Klasy B wciąż posługiwali się w tym przedstawieniu różnego rodzaju meta-teatralnymi chwytami-komentarzami, tak jakby chcieli się zdystansować do tego, co przedstawiają, odciąć się, wyjść z roli i skomentować ją na wzór brechtowski. Dla mnie jednak dalej był to ekshibicjonizm, który poprzez wspomnianą wstydliwość, czasami nabierał znamion śmieszności. I choć przedstawienie najeżone wręcz od efektów formalnych oglądało się bardzo przyjemnie, to kiedy wychodziło się z sali teatralnej, miało się poczucie banalności tematu, która nie obroniła się przez formę. Zdaję sobie oczywiście sprawę, że to, o czym opowiadali licealiści z Klasy B było prawdziwie ich, ale zastanawiam się, czy czasem forma, poprzez którą się wypowiadali, nie została całkowicie narzucona przez ich nauczycielkę teatru.

Najbardziej oczekiwanym spektaklem była "Przyszłość świata" Komuny Otwock. Zupełnie niesamowity i współczesny spektakl, który opowiada o sprawach najważniejszych dla młodych duchem ludzi: o lęku przed byciem niewolnikiem systemu, o potrzebie zmiany świata, który zmierza w złym, egoistycznym kierunku, i o smutnej prawdzie, że chociaż trudno nam się z tym światem pogodzić, wszystkie nasze próby rewolucji i sprzeciwu wobec wielkich mocarstw już na samym początku będą skazane na klęskę. "Przyszłość świata" (jeden z najlepszych spektakli Komuny "Otwock") to wielkie przedstawienie, wobec którego nie można przejść obojętnie - można się zgodzić z jego przesłaniem lub nie, ale najważniejsze pozostaje to, że spektakl radykalnie mierzy się z rzeczywistością.

Zaprezentowano także przepiękny ruchowo, taneczny spektakl Teatru Academia z Warszawy "Nieprzemijający urok zachodów słońca". Po przedstawieniu można było usłyszeć opinie, że faktycznie był to spektakl idealny na zakończenie Łódzkich Spotkań - oryginalny, ale nie przytłaczający swoją oryginalnością, alternatywny, ale nienachalny w swoich poszukiwaniach. Wszystko w nim było doskonale wyważone, zarówno wizja plastyczna, muzyczna, jak i, przede wszystkim, ruchowa. Chociaż Teatr Academia nie zwykł się posługiwać słowami, wykorzystuje w budowaniu spektakli pewne lakoniczne formy narracji wizualno-fabularnej, przez co brak słów zupełnie nie przeszkadza, a spektakle są całkowicie komunikatywne. Tak samo było również w sfragmentaryzowanym przedstawieniu "Nieprzemijający urok zachodów słońca", który zainspirowany został dziecięcymi domami lalek i obrazami Edwarda Hoppera.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji