Artykuły

Polacy przywieźli wielki teatr

Festiwal czerwcowy, występy gościnne Teatru Starego w Schauspielhaus - Zürich

Czy zdarzyło się wam być przez trzy godziny oczarowanym, zafascynowanym, rozentuzjazmowanym i porwanym przez przedstawienie teatralne, mimo że nie rozumieliście ani słowa? Mnie i wielu innym widzom przybyłym we środowy wieczór do Schauspielhaus przydarzyło się to podczas występów Starego Teatru z Krakowa (jednej z najstarszych i najbardziej renomowanych polskich scen), z opracowaną i zainscenizaowaną przez Andrzeja Wajdę adaptacją Alberta {#au#321}Camusa{/#} (1959 r. prapremiera w Paryżu) "Biesów" {#au#199}Dostojewskiego{/#}, wydanych po raz pierwszy w 1871 r. Pierwszy zagraniczny występ gościnny stał się wielkim wieczorem teatralnym. Nasze przewidywania były przychylne i nieprzychylne zarazem.

W wyniku tej polsko-francusko-rosyjskiej symbiozy należało oczekiwać dojrzałego lub przynajmniej interesującego wydarzenia, jako że Polska politycznie, a przede wszystkim kulturowo, od dawna stała na przecięciu słowiańskich i romańskich pierwiastków, a więc namiętności i esprit, bezładu i elegancji, patosu i formalnego dobrego wychowania. Z drugiej strony można było się obawiać, że dzieło autora urodzonego w Algierze, który w dn. 6 stycznia 60 r. zginął w wypadku samochodowym, autora, który znaczył więcej jako filozof, eseista i powieściopisarz niż jako dramaturg, mogło zostać potraktowane lekceważąco. Grana przed kilku laty także w Zürichu dramatyzacja przepastnej powieści Dostojewskiego była wystawiona bez tezy, jako sztuka ideowo-dyskusyjna, której bardzo brakowało scenicznej siły oddziaływania. Brakowało postaci z krwi i kości, także akcja i klimat pozostawiały wiele do życzenia.

Opracowanie i adaptacja Wajdy, znanego nam dotąd jako reżysera filmowego, odznacza się tym, że wszystkie wyżej przytoczone braki w sposób bardzo suwerenny pokonuje, tchnąwszy w mizerne ciało tekstu Camusa, może aż na wyrost, teatralnego ducha. Wajda najkorzystniej dla Dostojewskiego wkroczył w jego mistyczno-egzystencjalną i patetyczno-romantyczną głębie, która uzupełnia Camusowską kompozycję obrazów. Środki artystyczne, przy pomocy których Wajda uzyskuje porywający rezultat, wywodzą się w części z kina, w części zaś z narodowej i lokalnej (krakowskiej) tradycji teatralnej, która pielęgnuje żywy, emocjonalny styl gry. Nie przypadkowo także Grotowski zaczął swą twórczość w Starym Teatrze w Krakowie.

Optyczne i akustyczne sensacje

Optyczne i akustyczne efekty, sensacje w pełnym tego słowa znaczeniu, nadają podstawowy ton przedstawieniu. Zaprojektowana przez reżysera scenografia jest genialnie prosta i pełna siły wyrazu. Zielono-szaro-niebieskie tło zmieniające się w zależności od oświetlenia z beznamiętnej neutralności w wypłowiały, widmowy pejzaż. Chropowata, nieregularnie pofałdowana podłoga wyznacza rozległe miejsce akcji, wykorzystywane we wszelkich możliwych sytuacjach przez aktorów. Nieliczne rekwizyty i meble w stylu z czasów Dostojewskiego oznaczają sceny rozgrywające się we wnętrzach. Drugim wybijającym się elementem tej wyjątkowej inscenizacji jest muzyka Zygmunta Koniecznego: dręcząco głośne, elektronicznie zniekształcone dźwięki pomieszane z przerażającym skowytem i szczękaniem zębów wdzierają się między wszystkie 24 obrazy, wywołując apokaliptyczne asocjacje. Przy powtarzaniu ten efekt jest być może zbyt męczący. Byłby to na pewno jedyny zarzut pod adresem przedstawienia, że muzyka jest zbyt bogato i jaskrawo zinstrumentalizowana i czasem tu i ówdzie staje się celem samym dla siebie.

Znakomici aktorzy

Jeżeli się ma zespół takich znakomitych aktorów do dyspozycji, jak Stary Teatr, można się poważyć na stosowanie najwyższych tonów i najszerszych gestów, aż po romantyczny patos. Bardzo ekspresyjna intensywność regularnie łamana jest przez ironię. Polscy wykonawcy postaciują swoje role (zarówno prowadzące, jak i małe) z taką swobodą, jakiej my już w teatrach zachodnich niemal nie znamy. W dodatku aktorzy ci są zawsze przekonująco prawdziwi. Nawet w momentach na pograniczu przesady, nie tylko nam się to podobało, ale akceptowaliśmy to i smakowali jako najwyższą sztukę teatru. Nie godzi się wymieniać pojedynczych nazwisk spośród w całości perfekcyjnego zespołu wykonawców. Proszę mi wybaczyć, że wspomnę tylko Jana Nowickiego w monstrualnej roli prowadzącej Stawrogina, Wojciecha Pszoniaka jako fantazjującego terrorystę Wierchowieńskiego, Tadeusza Malaka jako raz angażującego się, raz zdystansowanego Narratora i Izabelę Olszewską jako upośledzoną Marię Lebiadkin. Oni wywarli na mnie największe wrażenie. Imponujący jednak głownie jest fakt, że pokaz starannego wykonania idzie w parze z możliwościami, jakie na naszych scenach znajdujemy wyłącznie u aktorów grających tytułowe role, a i to bardzo rzadko.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji