Sześciokąt widzenia
Diagnozy stawiane przez nowych dramaturgów nie są krzepiące. Świat, który malują, nie oferuje życia szczęśliwego. Pełno w nim krwi, gwałtu, wynaturzeń. Króluje przemoc, czasem brutalnie fizyczna, czasem jeszcze gorsza, psychiczna. Taki też klimat dominuje w "Toksynach" Krzysztofa Bizio, w których autor ukazuje niezdrowe stosunki między bohaterami. Różnią się wiekiem. Nie mają imion ani nazwisk. Jak w moralitecie.
Nie da się ich relacji sprowadzić do konfliktu pokoleń, to raczej konflikt postaw wynikający z walki o dominację, a nade wszystko rozpaczliwego poszukiwania miłości. Bizio w poszczególnych epizodach poddaje analizie psychikę bohaterów udręczonych wzajemnym niezrozumieniem. Najbardziej wstrząsające wrażenie wywołuje próba nawiązania przez ojca dialogu z synem, którego wyparł się przed laty.
W przedstawieniu łódzkiego Teatru Jaracza trucizny związków między ludźmi zostały zamknięte w dusznej, klaustrofobicznej przestrzeni sześcianu. Publiczność, dopuszczona do jego wnętrza, obserwuje zmagania przeciwników, którzy niczym gladiatorzy prowadzą ryzykowną grę o wszystko. Emocje falują. Zaczyna się od mocnego akordu: ojciec mściciel szuka zadośćuczynienia na mordercy syna. Potem nastrój łagodnieje. Oto szef kusi młodego człowieka awansem - pod warunkiem wyrzeczenia się siebie. Klient drobnego dealera okazuje się jego ojcem, żebrzącym o uczucie. Dwaj wychowankowie domu dziecka spotykają się po śmierci ich wychowawcy mentora. Na koniec znowu gorąco. Syn błaga o miłość zapijaczonego ojca.
Wiesław Saniewski ofiarował Bronisławowi Wrocławskiemu i Samborowi Czarnocie rzadką okazję stworzenia w jednym przedstawieniu kilku postaci. "Całe moje życie jest pustką" - mówi jeden z mężczyzn. Pod tym wyznaniem mogliby podpisać się wszyscy bohaterowie "Toksyn". Dopóki walczą z pustką, mogą mieć nadzieję.