Artykuły

Wajchowy Pantaryjek

Gdyby nie Heraklit z Efezu, po Betlejem Włodzimierza Nurkowskiego felieton mój byłby błyskawicowy. Tytuł: „Człowiek ma głos”. Treść: „Ci, co to widzieli, w Wigilię nie będą mówić językami psów i kotów, gdyż gadać będą w narzeczu karpi”. Chwalić Boga, ten, co ongiś rzekł: „Panta rhei” – ocalił. Tekst i teatr.

Od dłuższego czasu dusi mnie pytanie: zatnie się czy się nie zatnie? Do Teatru Ludowego w Nowej Hucie jeżdżę z duszą na ramieniu i paniką w oku. Na każdym przystanku chcę wysiadać i uciekać, byle tylko nie dojechać i nie zobaczyć, że – zacięła się. W pół drogi chcę rejterować, bo nie ma nikogo, kto by ukoił skołatane nerwy, kto by szepnął, że jeszcze nie dziś, bo dziś brygadier sceny sprosta, naoliwi zębate koła i będąc trzeźwym jak szkło – o 19 pociągnie za właściwą wajchę i świat sceniczny ruszy w prawidłową stronę. Tak, w tramwaju nr 1 od zawsze umieram o 18.30. Umieram ze strachu. Zatnie się scena obrotowa czy się nie zatnie?

Mrę w cieniu tego hamletyzmu, gdyż wiem, że scena obrotowa i Ludowy – to jedno! Symbioza idąca na całość, na dobre i złe, na śmierć i życie. Gdy koła zębate staną – teatr padnie, w estetyczną i mentalną niemotę się stoczy, przepadnie. Mam taką pewność, bo wirowanie sceny obrotowej to od wieków sztandarowy numer Ludowego. Kto, co i jak tu wystawia – to detal. Grunt, że ukryty pod sceną brygadier chwyta za wajchę, daje „po garach” – i karuzela rusza! I pięknie jest, nowocześnie, intrygująco, zaskakująco oraz niebywale teatralnie. Tak jest od zawsze, tak więc było i tym razem – pół godziny przed Betlejem zdychałem w „jedynce”. Jednak i pierwszy raz mam po przedstawieniu pewność, że Ludowy wkroczył oto na drogę nieśmiertelności. Mam taką pewność, gdyż mam pewność, że kluczowymi wajchami Ludowego od soboty zawiaduje – Heraklit!

Musi tak być, bo gdyby brygadierem był zwykły śmiertelnik, „obrotówka”, która, owszem, wytrzymała wiele cudów scenicznych – pod Betlejem Nurkowskiego stanęłaby niechybnie. Tak, tylko brygadier starożytny, brygadier Heraklit, przez aktorów pieszczotliwie zwany Pantaryjkiem, mógł w tych okolicznościach scenicznej nicości zapanować nad wajchami, mógł spowodować, że wszystko się kręciło przez dwie godziny z hakiem, że wszystko płynęło, płynęło i płynęło… Brygadier Pantaryjek, ów mityczny Paganini wiekuistego ruchu oraz wajch w Ludowym – nie zawiódł, kolejny raz więc sceniczna nicość nie była ważna, bo ważna była wielka partia chodzonego, jaką wirująca ziemia rozgrywała ze stopami aktorów. Szkoda wprawdzie, że był to bój wyjątkowo nierówny, z drugiej jednak strony – czy detal ten mógł zniechęcić nas, wielbicieli teatralnej karuzeli na Bielanach w Ludowym? Nie mógł!

Sceniczne dechy wirowały w prawo bądź w lewo, a artyści uparcie szli, choć nie wiedzieli, skąd, dokąd i po co. Gdzie Rzym, gdzie Krym? Gdzie Betlejem, gdzie Moskwa? Gdzie Dzieciątko, gdzie pies Pluto? Gdzie aktorstwo, gdzie wstyd bożonarodzeniowej chałturki? Nikt ani dudu w żadnej z tych kwestii. I Archanioł zrobiony z Piotra Pilitowskiego oraz prześcieradła, i Herod jako fuzja dużych taczek i Andrzeja Franczyka, i Śmierć na szczudłach, czyli Andrzej Róg w charakterze położnej z brodą, i wreszcie Piotr Piecha jako Szatan zatrudniony w chórkach Marylina Masona… Cóż za pech, że nie mogę wymienić wszystkich.

Szkoda, bo przecież chciałoby się detalicznie uwiecznić tych, z których nikt teatralnie ani dudu, bo każdy ściśle wiedział, na co mianowicie na gościnnych występach stać stróża z Bobowej, tak jak pani scenograf wiedziała wszystko o guście żony stróża z Bobowej. A reżyser? Cóż, nie chce być inaczej – on był stróżem z Bobowej. Oto wszystko, co artyści pojęli naprawdę. Oto jakości, które w Ludowym w czyn sceniczny wprowadzono, klecąc z nich misterium na Boże Narodzenie. Wiem, że wiedzieć tyle, co oni, to niewiele wiedzieć, ale wiem też, że czasem zero bywa wszystkim, co się wie – a tu jeszcze, skaranie boskie, trza się w fundamentalnej sprawie scenicznie wykazać.

Gdyby nie fantastyczna zabawa w obstawianie, który z elementów tego ułomnie nawiedzonego przedsięwzięcia – aktor na szczudłach, aktor w butach czy też któreś z kuriozalnych ustrojstw żeliwno-drewnianych, co wciąż wte i wewte suną po scenie – jako pierwszy fiknie kozła na karuzeli sceny obrotowej, pewnie bym się wdał w idiotyczne dysputy o pryncypiach. Że niedopuszczalne, by teatr dzisiejszą naszą pamięć o tamtym dniu zmieniał w szeleszczący papierem koturn z gatunku: jak sobie mały Jasiu wyobraża średniowieczne widowisko misteryjne. Albo: że gdy w kłębach dymu, zwałach kuriozalnych kostiumów i w dziesiątkach kolorowych światełek inscenizator doszczętnie gubi niepojętą, ale przecież najprostszą w swej realności, tajemnicę tamtego dnia – to istota sprawy zmienia się w bolesną nicość teatru. Itd., itp. Ot, gadanie w gwizdek.

Szczęście zatem, dla mnie i teatru, że Heraklit opuścił Efez i zamieszkał na os. Teatralnym. Do śmierci mam spokój. Do śmierci ratować mnie będą w Ludowym koliste wody nowohuckiej sceny obrotowej. Od soboty wajchowy Pantaryjek mawia: wchodząc do Ludowego – zawsze wchodził będziesz do tej samej cieczy. Czy dobrze mówi?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji