Artykuły

Spektakl o stanie wojennym

"Trzynasty dwunasty" w reż. Marka Mokrowieckiego w Teatrze im. Szaniawskiego w Płocku. Pisze Milena Orłowska w Gazecie Wyborczej - Płock.

Niezwykła chwila: na scenie przedstawienie o losach internowanych w stanie wojennym. A na widowni bohaterowie tamtych wydarzeń.

W sobotę na scenie "Dzieci Płocka" teatr wystawił pierwszą w tym sezonie premierę (reż. Marek Mokrowiecki). Spektakl "Trzynasty dwunasty" autorstwa Grażyny Przybylskiej-Wendt. Płockiej lekarki, znanej działaczki podziemia, jedynej kobiety, która w 1981 roku po pierwszym krajowym zjeździe NSZZ "Solidarność" weszła w skład ścisłego prezydium komisji krajowej. Internowanej i przetrzymywanej w sześciu ośrodkach odosobnienia. "Trzynasty dwunasty" to zapis jej przeżyć z tego czasu, zapis niemal dokumentalny, bo Grażyna Przybylska-Wendt w pracy nad dramatem korzystała ze swoich, robionych na bieżąco, notatek.

Powstał w ten sposób spektakl inny niż wszystkie. Z prostą scenografią, bez wymyślnych kostiumów. A mimo to niezwykły.

Najpierw kobiety - w różnym wieku, z różnymi zawodami - opowiadają, jak milicja przyszła po nie. W środku nocy wyrwała ze snu, biła po twarzy, wyrywała z rąk dzieci. Potem mamy już pierwszy akt: czteroosobową celę w więzieniu w Fordonie. To ta poważniejsza, wzniosła część spektaklu. Kobiety nie wiedzą, co je czeka, marzną w zimnych celach, jedzą na zmianę chleb, margarynę i cebulę, tęsknią za domem, buntują się przeciwko traktowaniu ich jak więźniów kryminalistów. A kiedy przychodzi Wigilia - dzielą się opłatkiem z kobietą, która jest klawiszem. - Żeby nie zatracić dobra, które każdy w sobie nosi. I umieć znaleźć się godnie w każdej sytuacji - życzą sobie nawzajem.

Sobotni spektakl był zamknięty dla publiczności. Płocki region "Solidarności", który patronował realizacji, zaprosił tego wieczoru do "Dzieci Płocka" ludzi z podziemia, represjonowanych i internowanych, tak jak ci na scenie. Jednym z nich był Grzegorz Kępiński, założyciel "Solidarności" w Naftoremoncie.

- Tak właśnie było to. Dziś czułem te same emocje, tego samego ducha - mówił. - Internowanie mężczyzn było bardziej dramatyczne. Mieliśmy rewizje, pobicia pod celami. Ale wiele rzeczy było identycznych. Choćby dzielenie się opłatkiem z klawiszami. Też tak zrobiliśmy. I złożyliśmy im życzenia, mimo że na co dzień ci ludzie byli naszymi oprawcami. Byli w szoku.

W drugim akcie, mimo całego dramatu uwięzionych kobiet, robi się weselej. Bohaterki trafiają do ośrodka wczasowego w Gołdapi. Trzysta kobiet pod jednym dachem, każda z silną osobowością, każda nieustępliwa. W ośrodku po prostu wrzało. Panie lekceważyły zakaz podchodzenia do okien i groźby obstrzału, ba, te weselsze przełamywały lody z pilnującymi je żołnierzami i pokazywały im swoją bieliznę. "Kochamy was, dziewczyny" - pisali na śniegu żołnierze. Jedna z pań zwędziła radio, a kiedy dyrekcja ośrodka domagała się zwrotu odbiornika, kobiety oddały im "szczekaczki" - głośniki, z których non stop płynęły oficjalne komunikaty. Narzekały przy tym, że nie będą teraz wiedziały, "co myśli i mówi Jaruzelski. I Urban". A kiedy z okazji święta 3 Maja wywiesiły na balkonach flagi z ręczników i do pokojów wpadli uzbrojeni mundurowi, internowane rzuciły się na nich z... szydełkami.

- Nie, nie wspominam tych czasów z goryczą. W pewnym sensie to była dla mnie wielka przygoda - w przerwie przedstawienia mówił Tadeusz Taworski, były dyrektor płockiego zoo, delegat na pierwszy krajowy zjazd NSZZ "S" zwany Chorążym "Solidarności". - My w odosobnieniu mieliśmy lepiej niż ci na wolności. Mogliśmy śpiewać, co chcemy, mówić, o czym chcemy, manifestować, co chcemy. Byliśmy wolni.

Taworski był internowany dopiero w kwietniu 1982 roku. - Kiedy zaczęły się masowe zatrzymania w grudniu, zająłem się akcją charytatywną - opowiadał "Gazecie". - Zbieraliśmy dary dla represjonowanych i ich rodzin. Korzystałem przy tym czasem z samochodu ogrodu zoologicznego, mój następca przymykał na to oko. W każdym razie chyba ten samochód w końcu wkurzył służby, bo ostatniego dnia kwietnia przyszli po mnie. Nawet zabawnie to wyszło, zbieraliśmy wtedy jakiś złom na potrzeby ogrodu. To była duża akcja, robotnicy, traktory. A tu przyjeżdża po mnie czarna wołga. I słyszę: Pan pójdzie z nami. Mówię więc tym z wołgi, że nie mam teraz czasu. A oni: - W porządku. Poczekamy. Zwiozłem więc ten złom i odjechałem czarną wołgą do Łowicza. Kulturalnie, elegancko.

Kiedy już ze sceny padła ostatnia kwestia, wybrzmiała ostatnia piosenka, Grażyna Przybylska-Wendt, bardzo wzruszona, mówiła: - Wszystko, co było tu pokazane, to była prawda. To się naprawdę działo.

Pierwsze otwarte dla publiczności spektakle "Trzynasty dwunasty" odbędą się w styczniu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji