Artykuły

Jestem bardzo roztrzepana

- Aktorstwo... To trudny problem. Artysta musi być egoistą, inaczej zawodowo przegrywa. Jednak trzeba pilnować, żeby ten zawód nie wszedł człowiekowi na głowę - mówi JOANNA ŻÓŁKOWSKA, aktorka Teatru Powszechnego w Warszawie.

Urodziłam się 6 marca (Ryba!) w Siedlcach. Nasz dom był duży piętrowy otoczony ogromnym ogrodem. Niedaleko rósł las i płynęła rzeczka Muchawka.

Nasza rodzina to była mama, tata, babcia, dziadek i ja. Później pojawił się mój brat Adam. A potem moja śliczna siostra Jolanta Żółkowska, z której, gdy trochę podrosła, zrobiłam sobie żywą lalkę.

Byłam dzieckiem psotnym. Pamiętam, jak nad Muchawką łapałam żaby. Wyszukiwałam ogromne ropuchy i wrzucałam je ciotce Irenie, jednej z naszych krewnych, za dekolt. Okropnie wrzeszczała.

Zawsze lubiłam się przebierać. Robiłam miny przybierałam pozy, zastygałam w bezruchu i przyglądałam się sobie w lustrze jak komuś obcemu, zimno i z uwagą.

W podstawówce ćwiczyłam gimnastykę artystyczną. Pierwszy raz pojechałam na zawody gdy miałam 11 lat. Musiałam zrobić skok, układ wolny, ćwiczenia na równoważni. A tu ciało w dygocie, nogi się trzęsą! Zrozumiałam wtedy że poskromienie emocji to rzecz najtrudniejsza, ale niezbędna.

W II klasie liceum zaczęłam chodzić z Andrzejem, kolegą z klasy. Pamiętam spacery ulicą Kolejową, na której wciągałam go w pociągowe kłęby pary i zmuszałam do całowania, szepcząc:

- Patrz, jesteśmy w chmurach!

Bardzo go to peszyło. Potem, ku obopólnej uldze, porzucił mnie dla cycatej Ireny z klasy III.

W liceum miałam świetną polonistkę, panią Irenę Gawriołek. Robiła przedstawienia poetyckie związane z danym autorem czy tematem. Występowałam w nich.

Gdy byłam w klasie maturalnej, pani Gawriołek zaprosiła do naszej szkoły wybitnego aktora, Jacka Woszczerowicza. Umówiła mnie z nim na coś w rodzaju przesłuchania. Mistrz polecił mi wykonać różne scenki, wysłuchał mojej recytacji "Żony Wacia" Gałczyńskiego i powiedział: - Idź do szkoły teatralnej!

Z przejęcia nie spałam całą noc.

Po maturze (1967 r.), z błogosławieństwem rodziców; pojechałam na egzamin do Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej do Warszawy. "Chcę być aktorką, nawet niekoniecznie sławną. Jestem gotowa grać za darmo, w prowincjonalnych teatrach, ale muszę grać!" - myślałam. Zostałam przyjęta!

Po studiach miałam 22 lata i świat należał do mnie. Dostałam się do Starego Teatru w Krakowie! Zadebiutowałam rolą Zosi w "Dziadach" reżyserowanych przez samego Konrada Swinarskiego. Krytycy pisali, że przykuwam uwagę erotyzmem!

W moim życiu pojawił się najważniejszy mężczyzna - Wiktor Holtz, filmowiec. Wyszłam za mąż. Zamieszkaliśmy w Warszawie na ulicy Lizbońskiej 2 (Saska Kępa).

Nad nami mieszkał Miron Białoszewski, poeta. Byłam w widocznej ciąży. Miron przyszedł kiedyś na moje przedstawienie do Teatru na Tarczyńskiej. Nazajutrz znalazłam pod drzwiami doniczkę z hiacyntem: z boku kwiatka wyrastał drugi, malutki. Młoda dama w moim brzuchu dostała swój pierwszy kwiat od prawdziwego poety...

Paulina urodziła się 23 lutego 1977 r. Zawsze była córeczką tatusia. Gdy dostawiała w szkole pałę i przychodziła z rykiem do domu, tata dawał jej prezent i mówił: - To nie koniec świata!

W podstawówce jeździła na deskorolce, wspinała się na drzewa, o noszeniu sukienek nie chciała słyszeć. Po lekcjach chodziła do teatru. Nie oglądała przedstawień, ale czekając na mnie, jadła w bufecie obiad i odrabiała lekcje.

Jesteśmy bardzo różne. W lecie jestem szczęśliwa, gdy mam słońce, morze, piasek, a Paulina ucieka w Tatry i wspina się, jak może najwyżej. Ja jestem bałaganiara, ona bardzo uporządkowana. Ma różne segregatory, w które są wpięte dokumenty itp. A ja wiecznie wszystkiego szukam.

Pamiętam takie zdarzenie z lat 90. Wynajmowaliśmy mieszkanie, w którym stała nieużywana pralka właścicieli. Właśnie sprzedałam swoje "lizbońskie" mieszkanko. Musiałam schować gdzieś na chwilę pieniądze, bo kupowaliśm y większe. "Tu będą bezpieczne" - pomyslałam, wysadzając plik banknotów do... pralki. I kompletnie o tym zapomniałam! Przychodzi zapłacić za nowe mieszkanie, a tu kamień w wodę!Przeszukaliśmy każdy kąt. Do pralki zajrzeliśmy bez przekonania, na samym końcu.

Małżeństwa z Wiktorem nam nie wyszło. Trudno powiedzieć, dlaczego. Gdzieś rozminęliśmy się. Jednak stworzyliśmy córce rodzinę, na którą zawsze może liczyć. Rozstaliśmy się ze sobą, nie z Paulina. Uczestniczymy w jej życiu jak normalni, kochający rodzice. Swoją autobiograficzną książkę "Układanka" (1993 r.) zadedykowałam Paulinie.

Po rozwodzie byłam sama. Gdy już wyleczyłam rany, spotkałam Roberta Glińskiego, mojego obecnego męża. Jest architektem, reżyserem, scenarzystą. Moje życie znowu się dopełniło.

W domu moim miejscem szczególnym jest salonowa kanapa. Na niej uczę się roli, czytam, popijam kawę albo leżę nie myśląc o niczym.

Teraz myślę o dziecku! Wkrótce urodzi je ta moja niepokorna Paulina. Tak dorosła...

Aktorstwo... To trudny problem. Artysta musi być egoistą, inaczej zawodowo przegrywa. Jednak trzeba pilnować, żeby ten zawód nie wszedł człowiekowi na głowę. Mnie życia nie zdominował. Zawsze powtarzam sobie: - Nie nakręcaj się, zrób coś konkretnego! Wyszoruj schody ryżową szczotą, zrób obiad. To przywraca właściwe proporcje. Ta rada przyda się każdemu.

Na zdjęciu: Joanna Żółkowska w monodramie "Dziennik panny służącej".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji