Artykuły

O dwóch mało ambitnych

Na okoliczność nowohuckiej premiery Tanga, Sławomir Mrożek – pisarz oraz Krzysztof Orzechowski – reży­ser teatralny, postawili epistolograficzną te­zę tyczącą nieistnienia w ich artystycznych duszach nazbyt pokaźnych, że tak powiem, złóż ambicji artystycznych. Następnie Krzysztof Orzechowski – za przyzwoleniem Sławomira Mrożka rzecz jasna – już na sce­nie, czyli w praktyce, przeprowadził jasny dowód powyższej tezy, co jest – ukryć się nie da – fundamentalnym gwoździem do es­tetycznej trumny. Jeśli ktoś mi nie ufa, nie­chaj uda się do Teatru Ludowego, obejrzy spektakl i uważnie przeczyta pomieszczone w programie listy obu mało ambitnych. Wtedy mi zaufa.

By chwycić tego szalenie przykrego byka braku ambicji za rogi, powiem, że Mrożek wraz z Orzechowskim, niczym ów nieszczę­sny Bańbuła z Wesela w Atomicach, posta­nowili zachować przyzwoitość i konwencjo­nalnie rżnęli nożem. Mój Boże… W tak piękny, bardzo ludzki czas naszego teatru rodzimego, kiedy to na nadwiślańskim fron­cie od lat cudownie rozkwita bitwa na wszelkiej maści sceniczne bomby jądrowe, kiedy w Świątyniach Melpomeny insceniza­cyjne olśnienia sięgają Jowisza, myślowe – dna Rowu Mariańskiego, zaś egzystencjalne z łatwością szybują ponad poprzeczką, za­wieszoną na wysokości trzynastu Heidegge­rów, akurat w środku sielanki teatralnej, kie­dy armia nawiedzonych i kolosalnie ambit­nych reżyserów pozostawia za sobą spaloną ziemię, zaś cudem ocalali widzowie wy­krwawiają się w walkach o cudem ocalałe korzonki, dziś właśnie oni, mało ambitni, niczym Filip z konopi wyskakują, by rżnąć po oczach i uszach nożykiem scenicznej konwencjonalności. Rzec by można – wy­bryk iście chuligański…

Jak na mój rozum, Mrożkowi i Orze­chowskiemu generalnie o to się rozchodzi, aby w teatrze znienacka było jak Pan Bóg przykazał a nie jak my, Słowianie, przyka­zujemy. Panowie zgadzają się absolutnie w kwestii tak zwanych teatralnych jaj. Mia­nem tym, dodam dla ścisłości, określają sed­no opisanej powyżej bukolicznej krainy szczęśliwości. Tak więc panowie zgadzają się w kwestii jaj, ściślej zaś – są generalnie przeciwni jajom w teatrze. Jaja im nie bar­dzo pasują. „Dziękuję za list – pisze Orze­chowski do Mrożka – i natychmiast śpieszę z odpowiedzią, że zaryzykuję bez »jaj« dla wciąż dla mnie ważnej zasady, że Fredro to Fredro. Zapolska to Zapolska, a Mrożek to Mrożek.” Ważne to może i jest, ale jakieś ta­kie mało ambitne i mało nowoczesne. Ot, ta­ka sobie, tycząca autorstwa, tautologijka… Dzisiaj, na ten drobny przykład jedynie, wy­stawia się Męża i żonę Fredry jako Nie­bezpieczne związki de Laclosa. Produkt od razu jest fundamentalnie zdumiewający… Czy nie ambitniej by było – czego efekt sce­niczny śni mi się po nocach – wyreżysero­wać Tango Mrożka jako Głupiego Jaku­ba Rittnera? Oczywiście, że byłoby ambit­niej, ale cóż począć – Orzechowski jest fatal­nie nieambitny. Orzechowski jest w przera­żającej zgodzie z autorem. Nie, nie stać go na ponowne napisanie Tanga. Wystawia Tango jako Tango, Mrożek zaś to dla nie­go Mrożek. Ten nieambitny upór reżysera doprowadził, bo musiał, do nieambitnego i nienowoczesnego spektaklu, z którego dwa smutne wnioski wynikają niezbicie.

Pierwszy, że Sławomir Mrożek jest zdu­miewająco mało ambitnym dramaturgiem. Oto Tango – podane po bożemu – brzmi dzisiaj ze sceny nieprzyzwoicie wręcz czy­sto i klarownie, jak dwa razy dwa cztery. Cóż za banał! Wiem, co mówię, gdyż wciąż przedzieram się przez piekielnie ambitną współczesną dramaturgię i wciąż komplet­nie niczego z niej nie rozumiem, co sprawia mi zresztą niekłamaną przyjemność. Brnę miesiącami bez efektu, ale za to niebywale rozwijam swoje mózgowe zwoje. Nie cel jest ważny, ważna jest droga do celu… Wie­dzą o tym ambitni współcześni i dlatego piszą tak, że nie sposób tego pojąć, natomiast Mrożek – i to trzydzieści lat temu – napisał sztukę, której nie sposób nie pojąć w lot. Nie dość, że bezbłędną na każdym z możli­wych poziomów, to na domiar złego taką dziwną jakąś, że bezdyskusyjnie aktualną. Tango nie interpretuje współczesności, to dzień nasz codzienny przykleja się do niego i interpretuje się samodzielnie. Tango sie­dzi w fotelu… Zwykła w takich razach bez­czynność braku ambicji…

Drugi zaś smutny wniosek jest ten, że brak inscenizatorskich ambicji Orzechow­skiego doprowadził, by tak to ująć, do nie­wiarygodnie nieambitnej szaty graficznej. Otóż, to jeszcze jest do zniesienia, że na Tangu w Teatrze Ludowym wszyscy wszystko rozumieją, a rozumieją, bo nie da się inaczej. Jeszcze można jakoś prze­łknąć gorzki fakt, iż owego Tanga w lwiej części słucha się z dużą dozą przyjemno­ści. Natomiast ponad siły współczesnego teatromana jest skandal na tym polegający, że się to wszystko całkiem dobrze ogląda. Nikt nie mdleje, albowiem nie ma rzeczy nieoczekiwanych, tak zwanych ambitnych szarż na zmysł wzroku. Gdzież ten nie­dawny byk w Carmen, byk wielkości czterdziestu siedmiu czołgów… Gdzież stary magazyn z workami cementu, w któ­rym rozgrywa się ostatnia Historyja o chwalebnym Zmartwychwstaniu Pań­skim, ten boski magazyn, o którym Miko­łaj z Wilkowiecka marzył przecież od dziecka… Nie ma. Jest to, co ma być. Wszystko jest nieambitnie sobą. Począw­szy od krzesła, a skończywszy na Edku. W ogóle – ludzie są tutaj ludźmi, a nie ide­ami. Dlatego mówią do ludzi po ludzku. O ludzkich sprawach. Choćby o tym, że jak się nie ma nic tak naprawdę treściwego do powiedzenia, to lepiej nie wykonywać sza­lenie ambitnych gestów rewolucyjnych. Bo się głupio wypada. Zwłaszcza na niwie te­atralnej…

W ostatnich zdaniach chyba nazbyt mnie poniosło przeciwko powszechnie panującej nam ambicji w sferze scenicznej rewolucyjności. Z drugiej jednak strony rzecz ujmu­jąc, pragnę się do czegoś przyznać. Otóż – taki już mam feler od dziecka, że dziwnie ciągnie mnie do – przepraszam zaintereso­wanych – towarzystwa prostaczków bo­żych. Czy uważam Tango Orzechowskie­go za dzieło genialne? Nie, Tango Orze­chowskiego jest spektaklem wszechstronnie przeciętnym. Osobiście przedkładam jed­nak przeciętność jasną nad nieprzeciętność ciemną. I w tym tkwi sedno. Przedkładam, albowiem nieprzeciętność ciemna nie­zmiennie sprowadza na mnie pomroczność jasną, tego zaś nie lubię szczególnie. Dlate­go chcę zapisać się do klubu. Jako trzeci ma­ło ambitny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji