Artykuły

Radość niedoskonała

Na scenie Teatru Ludowego mogą Państwo obejrzeć music-hall o św. Franciszku z Asyżu Forza venite gente, brat Franciszek. Program do spektaklu informuje, że ta komedia powstała w 1981 r. w Viterbo i że prapremiera światowa odbyła się tamże w Teatro dell Unione. W roli św. Franciszka występował znany włoski piosenkarz, ekslider grupy I Pandemonium, Michele Paulicelli, autor muzyki do spektaklu. Potem Forza venite gente była wystawiana we Włoszech blisko pięćset razy. W Meksyku w wersji hiszpańskiej, a w Szwajcarii i Francji w wersji włoskiej. Przygotowywana jest wersja niemiecka i japońska sztuki… Powodzenie utworu nie ulega wątpliwości, ale po obejrzeniu przedstawienia sądzę, że Mario Castellacci i Michele Paulicelli sukces zawdzięczają raczej św. Franciszkowi niż walorom dramaturgicznym i muzycznym spektaklu skonstruowanego jako montaż luźnych scen z życia świętego.

Święty Franciszek jawi się w nich jako młodzieniec śpiewający nieustannie canzony, zaprzyjaźniony z dziećmi i ptaszkami, przemieniający strasznego wilka w poczciwego kundla. Jest kimś ze szlachetnej bajki, kogo zrozumieć mogą tylko dzieci i szaleńcy — bohaterem promiennym i dalekim. Jego życie próbuje komentować Cenciosa — Stuknięta żebraczka… Jego tajemnicę nadaremnie pragnie zgłębić i przeniknąć ojciec, człowiek zły i gruboskórny, pospolity. Kłótnie i swary tych dwojga zastąpić mają konflikt, są zamiast fabuły, stanowią zabawny komentarz do historii świętego, którą odczuć może tylko biedna wariatka. Na zawsze pozostanie owa historia niezbadana dla trzeźwego obywatela, kupca Bernardone. Tylko poprzez spór żebraczki z kupcem widz może dotrzeć do św. Franciszka. Jest on zaledwie kimś, kto powoduje, że kłótliwi bohaterowie zmieniają się, przeżywają uniesienie, zdumienie. Szczególnie cenna wydaje się perspektywa Bernardone — sceptyczny i zły nie może pojąć dobra, nie umie także bez tego się obejść, a zło w nim każe mu dostrzegać dobro i tym bardziej się nim zdumiewać.

Scenariusz Brata Franciszka nie jest tekstem bezmyślnym, lecz mało efektownym dramaturgicznie. Krzywdzi świętego i tytułowego bohatera, nie pozwalając mu istnieć samodzielnie, czyni go tylko postacią z naiwnej legendy, ilustracją duchowej przygody dwojga bohaterów. Dlatego św. Franciszek pozostaje tajemnicą nie tylko dla szalonej żebraczki i ojca, ale podejrzewam — także dla widowni. Autorzy scenariusza bardziej wierzą w sceniczność zła niż świętości. Więc, kiedy św. Franciszek umiera, kiedy śpiewa pochwałę istnienia, kiedy wreszcie staje się prawdziwym głównym bohaterem i nie przysłaniają go już ramy konstrukcji dramatycznej — jesteśmy zaskoczeni; ze świata prostej opowieści przenosimy się w rejony trudnej prawdy o bracie człowieka — słońcu i siostrze człowieka — śmierci.

Zal trochę, że ani scenarzysta włoski, ani polscy realizatorzy nie starali się z prostoty Kwiatków św. Franciszka wydobyć głębi. Słowem, powstało wdzięczne przedstawienie dla dzieci, ale zamknięte w świecie wyobrażeń z elementarza. Zbyt zalotne w swojej stylizowanej naiwności. Trochę zawiniła tu scenografia. Jesienny pejzaż z ładniutkimi strachami na wróble i tajemniczymi głowami kapusty zwisającymi nad horyzontem a wyobrażającymi zapewne jakoweś krzewy, konwencjonalna „jesień średniowiecza” w strojach, zabawne dziecięce ptaszki i koszmarne tiulowe anioły tworzyły świat z definicji prościutki. Z powodu obumarcia nerwu dramatycznego wyraziście egzystuje w tym świecie tylko para kłótliwych opowiadaczy: Cenciosa Ziuty Zającówny i Bernardone Sławomira Sośnierza, zabawni, łatwo nawiązujący kontakt z widownią — konferansjerzy w średniowiecznych łaszkach. W pierwszych sekwencjach przedstawienia są nieco nadekspresywni, jakby się bali milczenia widowni. S. Sośnierz wyposaża swego kupca nie tylko w cyniczną niewiarę, ale i w tęsknotę za światem dobra, w znużenie Człowieka wrażliwego, lecz pozbawionego daru miłości i pokory. Zaintrygowany niezrozumiałym i nieosiągalnym dla niego dobrem Bernardone, paradoksalnie, dzięki skazie w sobie wyraziściej niż inni odczuwa nie tylko zło, ale i niezwykłość i wyjątkowość dobra, jakie niesie ze sobą jego marnotrawny syn. Aktor stworzył żywą postać człowieka śmiesznego, nieszczęśliwego, bezradnego wobec własnego gniewu i niepokoju.

Zofia Zającówna daje postaci Cenciosy ciepło; ruchliwa i pyskata Stuknięta łatwiej rozumie Szaleństwa świętości niż sceptyczny Bernardone. Dobra, czuła i złośliwa, w szaleństwie swym więcej widząca niż rozumny egoista Bernardone. Niestety w finałowych scenach jakby zyskuje nadmierną pewność siebie, krzykliwością demonstruje swoją wyższość moralną, staje się mentorska, gubiąc ciepło „Bożego człowieka w sobie”. Rafałowi Dziwiszowi udała się rzecz niemal niemożliwa. Bez „maski” aktorskiej zdołał samym naturalnym istnieniem na scenie nadać postaci świętego rysy indywidualne, wydobył go z tłumu identycznych braciszków, napełnił żarliwością jakby pozateatralną. Uczynił go — proszę wybaczyć metaforę zbyt poetycką — muzyką. Stąd, z owej niezwykłej, nieudawanej prostoty i radości znakomite współistnienie z grupą rewelacyjnych rozświergotanych, rozśpiewanych dzieciaków. Scena stworzenia szopki należała do najbardziej udanych, lirycznych epizodów przedstawienia.

Krzywiąc się na straszliwe plastycznie anioły, cierpiąc z powodu choreograficznych układów baletowych, piruetów, truchtów i dreptali, zżymając się na lamy błyszczące i rewiowe świętej Klary i Agnieszki, na nie kończące się melodie „sanremowego” beli canto, nie umiem jednak oprzeć się nastrojowości tego przedstawienia: mimo wszystko lirycznego, prostego, gdzieś moralnie dobrego. Czasem miło się znaleźć w środku legendy, przejąć się radością.

Zespołowi Teatru Ludowego udaje się jakimś cudem wykrzesać z siebie entuzjazm. Więc z radością słuchałam finałowego hymnu o stworzeniu, z tym większą, że umiejętności wokalne R. Dziwisza l zespołu są naprawdę profesjonalne… Oglądałam przyzwoite widowisko popularne, rodzaj w Polsce niemal nie znany, w dodatku grane przez aktorów z przejęciem i ochotą. Niegłupie, jeśli w pamięci pozostaje dramatyczne pytanie Ubóstwa (interesująca Ewelina Paszke) o to, jak pogodzić ból, nieszczęście z radością tycia choćby tą niedoskonałą?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji