Artykuły

Cola bez cukru

"Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku " w reż. Przemysława Wojcieszka w TR Warszawa. Pisze Marcin Kościelniak w Tygodniku Powszechnym.

Dorota Masłowska napisała na zamówienie Rozmaitości ciekawy dramat, dzięki któremu projekt TR/PL mógł nabrać rumieńców. Powierzając reżyserię Przemysławowi Wojcieszkowi teatr zmarnował tę szansę.

Dwoje młodych bohaterów wraca z imprezy do domu. Pozostają pod wpływem alkoholu i narkotyków, dlatego początkowo podają się za tytułowych Rumunów. Z upływem czasu stopniowo trzeźwieją i wtedy okazuje się, że on jest aktorem grającym księdza w serialu telewizyjnym, a ona niezbyt dobrze prowadzącą się młodą damą w ciąży, z jednym dzieckiem porzuconym przed trzema dniami w przedszkolu. Na swojej drodze spotykają różne osoby: kierowcę, policjanta, właścicieli prowincjonalnej gospody, co jest okazją do przedstawienia pejzażu współczesnej Polski. Spod lawiny słownych gagów i dowcipnie skreślonych portretów ludzkich wyziera samotność, zagubienie, przemieszanie wartości.

Tak to wygląda u Wojcieszka. U Masłowskiej rzecz jest trochę bardziej skomplikowana. To, co w spektaklu jest dosłownym zapisem rzeczywistości, w dramacie stanowi nieustanne balansowanie na granicy iluzji. Tożsamość bohaterów nie jest jasna, przede wszystkim dla nich samych. Czy on naprawdę jest aktorem? Czy ona rzeczywiście porzuciła dziecko? Z kim jest w ciąży? Z jakiej imprezy wracają? W ogóle - gdzie są? Podchmielona kobieta za kierownicą mówi, że sto kilometrów od Warszawy. Czy rzeczywiście? Jak się tam znaleźli? Wszystko przypomina sen, z którego nie sposób się obudzić. A świat wokół - to jakiś współczesny pijany statek, dryfujący w nieznanym kierunku. Wszak celem bohaterów jest dotarcie na prom "Ibuprom" na jeziorze... Elbląskim.

Nie wiemy, gdzie zaczyna się realność, a gdzie kończy fikcja. U Wojcieszka tłumaczy się to pijackim zamroczeniem bohaterów - u Masłowskiej jest wyrazem sposobu, w jaki współcześnie percypujemy rzeczywistość. Niezdolni do uporządkowania wewnętrznego i zewnętrznego chaosu, rozproszeni w nieustannym przechodzeniu z jednej roli w inną, wyalienowani już na poziomie języka, którym nie władamy, bo on mówi nami i za nas. Wojcieszek ciąży ku myśleniu moralitetowemu: grubo narysowane typy, balast reprezentatywności, wyraźne przesłanie. "Dramat drogi" Masłowskiej przewrotnie prowokuje do takiego traktowania. Tyle że tutaj naszego "dzisiaj" nie opisują takie czy inne solidne diagnozy, ale właśnie owa permanentna nieważkość.

Rozdźwięk pomiędzy spektaklem a dramatem najdobitniej widać w zakończeniu. U Masłowskiej bohaterka wiesza się, po czym odcina sznur i razem z partnerem dobija do upragnionego promu. Tam on wchodzi do łazienki i zastaje... powieszoną bohaterkę. Dotarcie do kresu oznacza bolesne przebudzenie i nagłe uderzenie rzeczywistości. Autorka wie, że w jej dramacie powiesić człowieka jeden raz to za mało. Obracamy się w koszmarnym kręgu, w którym nic, także śmierć, nie dzieje się naprawdę i dopiero jego przerwanie przynosi trwałe skutki. U Wojcieszka nie ma tego powtórzenia, bohaterowie w ogóle nie docierają na prom - skoro nie ma zaklętego kręgu, a akcja rozwija się linearnie, zakończenie może nastąpić w dowolnym momencie. W finale mamy poczciwie wiszącego trupa, skąd płynie nauka o zgubnym wpływie używek na współczesnego młodego człowieka.

Reżyser w żadnym razie nie ma obowiązku iść za tekstem. Jednak w tym przypadku zignorować strategię autorki oznacza zabić dramat. W gruncie rzeczy Wojcieszek redukuje go do postaci, w jakiej sam mógłby go napisać (pomijając dowcip i językową sprawność): prosty jak drut, podejrzanie klarowny obraz dzisiejszej Polski.

I przecież Eryk Lubos gra tak, jakby wciąż nie wyszedł z roli Bogusia z "Made in Poland". A Roma Gąsiorowska wciela się w jego żeński odpowiednik. W finale ściągają kostiumy, obnażenie ma być gestem uwierzytelniającym - jednak wobec powyższego owo zrzucenie masek jest niewiarygodne i jałowe. Spektakl jest zabawny i sprawnie wyreżyserowany - tyle że taka sprawność to powierzchowność.

"Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku" jest pierwszym dramatem Masłowskiej. Nie przynosi rewolucji w jej pisarstwie, granice gatunkowe już dawno zostały tu zatarte. Autorka w rozmowy bohaterów wprowadza pierwszoosobową narrację i gdyby nie nacisk na dialog, didaskalia i podział na osoby, "pierwszy dramat Masłowskiej" mógłby funkcjonować jako jej "trzecia proza". Przypomina "Podróż do wnętrza pokoju" Michała Walczaka - jedną z najciekawszych polskich sztuk ostatnich lat. Tekst Masłowskiej z pewnością także zalicza się do tego skąpego, zaszczytnego grona.

Pytanie - skąd pomysł, aby Masłowską oddać w ręce Wojcieszka? Są to twórcy o zupełnie innym temperamencie i skutki takiego mezaliansu można było doprawdy przewidzieć. A może o to chodziło? Od pewnego czasu Rozmaitości kontynuują kurs, w którym liczy się przede wszystkim widowiskowe podkładanie petard, a każda kolejna produkcja to obowiązkowo manifest. Teatr dla młodych powoli przeistacza się w teatr młodzieżowy. Wojcieszek dostrzegł w dramacie Masłowskiej materiał na głos młodego pokolenia i, rzeczywiście, dopiął swego. Powstał manifest - a szkoda, bo mógł powstać interesujący spektakl.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji