Artykuły

Mocno stąpam po ziemi

GABRIELA KOWNACKA pytana o największy sukces, odpowiada: - Publiczność. Gdy widzę nabitą widownię, myślę z radością: "Oni przyszli tu dla mnie". A to są widzowie wymagający, którzy nie nabierają się na bajery.

Najchętniej nie udzieliłaby żadnego wywiadu. Woli, by widz sam stworzył sobie jej portret na podstawie ról, które zagrała. Nie jest łatwą rozmówczynią. Czasem nie chce odpowiedzieć na pytanie, a jeśli już - nie robi tego bezpośrednio. Nie chce mówić o dzieciństwie. "To banalne, a poza tym nie wypada" - ucina. I stanowczo broni swojej prywatności.

Nawet bez makijażu, w prostej bluzce i spodniach jest piękna. Klasyczna. Uważa, że dojrzałość otworzyła nowy, pasjonujący rozdział jej życia.

- Teraz jestem na takim etapie, który uważam za najciekawszy - mówi.

- Właśnie wychowałam dziecko, jestem świadoma własnych możliwości. Jako człowiek, kobieta i aktorka. To mój czas.

Realnie ocenia rzeczywistość. Obowiązkowo ogląda wieczorne wiadomości. - Dla mnie liczą się fakty Lubię wiedzieć, co się dzieje i dlaczego. Już jako młoda dziewczyna interesowałam się sprawami społecznymi - wspomina. - Być może kiedyś zaangażowałabym się w politykę. Wciąż za mało uczestniczy w niej pań. Szkoda, bo jest w nich coś szczególnego. Jeżeli w telewizji poglądy odmienne od moich wypowiada kobieta, skłonna jestem jej wysłuchać. Jeśli to samo mówiłby facet, tylko by mnie zirytował.

To, że została aktorką, poniekąd wynikło właśnie z polityki. Kiedy zdawała maturę, był przełom lat 60. i 70. Głęboka komuna. Wrocław, gdzie mieszkała, był jednak miastem wyjątkowym. Kwitło w nim życie kulturalne: Wratislavia Cantans, Jazz nad Odrą i to, co ją zafascynowało: Festiwal Teatru Otwartego. - Przyjeżdżali do nas aktorzy z całego świata. Sztuka kojarzyła mi się z otwarciem na Zachód. Z czymś pociągającym i barwnym. Z wolnością, podróżowaniem. Zdecydowałam się zostać aktorką, bo chciałam żyć w świecie wymyślonym, lepszym od tego obok.

Udało się jej. Gra, jest doceniana. Jej rola Matki ze spektaklu "Rzeźnia" Mrożka znalazła się w rankingu 10 najlepszych ról kobiecych 2006 r.

Podczas tegorocznego Festiwalu Gwiazd w Gdańsku odcisnęła dłoń. Wyrazy uznania przyjmuje ze spokojem. Pytana o największy sukces, odpowiada: - Publiczność. Gdy widzę nabitą widownię, myślę z radością: "Oni przyszli tu dla mnie". A to są widzowie wymagający, którzy nie nabierają się na bajery.

I chociaż jest aktorką dramatyczną, wie, że największą popularność przyniosły jej seriale: "Matki, żony i kochanki", a zwłaszcza "Rodzina zastępcza", gdzie gra już od 7 lat. To, że ludzie na ulicy utożsamiają ją z uśmiechniętą, radosną Anką Kwiatkowską, traktuje jak wyróżnienie. Dla odmiany wkrótce zobaczymy ją w kompletnie innej roli. W serialu "Druga strona medalu" zagra kobietę tragiczną i niemoralną.

Oswoiłam upływający czas

- Błogosławię swój zawód. Jest dla mnie jak terapia. Jako kobieta w pewnym wieku wcielam się w role dojrzałych bohaterek. Swoje przemyślenia o tych rolach przekładam na własne życie. To bardzo pomaga mi mierzyć się z moimi problemami - stwierdza. Grając w "Małych zbrodniach małżeńskich" kobietę na granicy załamania nerwowego, która nie czuje się już atrakcyjna dla męża-równolatka, za każdym razem przewalczą własny lęk przed przemijaniem. - Dla mnie to koszmar, zwłaszcza w czasach, gdy młodość jest bogiem - mówi wprost. Denerwuje ją hipokryzja, z jaką kobiety próbują uporać się ze starzejącym się ciałem: - Niektóre naiwnie uważają, że można to sobie pięknie wytłumaczyć. Na przykład, że z każdą zmarszczką są mądrzejsze. Albo że pozytywne myślenie dodaje twarzy blasku. Po przeczytaniu trzech wzniosłych książek moje kurze łapki wcale nie wydają mi się piękniejsze! - Ale prostej recepty na przemijanie nie ma. Chyba tylko mądry mężczyzna obok może pomóc. I ubiegając pytanie o sprawy prywatne, dodaje z uśmiechem: - Nie, już nie muszę mieć nikogo, żeby oswoić upływ czasu. Nie potrzebuję już przeglądać się w czyichś oczach, by szukać potwierdzenia, że ciągle jestem piękna i wartościowa. Ponieważ ciało to instrument, którego używa na scenie, dbanie o siebie uważa za zawodowy obowiązek. Pływa, ćwiczy jogę, ale najbardziej lubi aerobik. - Jest konkretny: pot i wysiłek. A ja jestem realistką! Nic nie przychodzi łatwo - mówi. Unika słodyczy, nie je mięsa. Woli wklepywać dobre kremy, niż poddać się botoksom i liftingom. - Znów odzywa się mój realizm. W operacjach plastycznych, które mają przedłużać młodość, ja widzę głównie sposób, jak zbić na kobietach pieniądze.

Na epizodyczną rolę w filmie "Przebacz", gdzie gra matkę głównego bohatera, zgodziła się przewrotnie. - Tylko dlatego, że w scenariuszu przy mojej roli nie było jak zwykle napisane "wchodzi piękna kobieta", tylko ".. .przerażająco zmęczona i zaniedbana".

Wiem, że coś mnie jeszcze czeka

W filmie Jacka Bromskiego "Dzieci i ryby" jest znamienna scena. Grana przez Gabrielę Kownacką kobieta dojrzała, stojąc przed lustrem, zakłada koszulkę z napisem NO W. Odbicie odpowiada jej: WON.

- Tak obiegowo traktuje się kobiety dojrzałe. A przecież wiek nie jest żadną granicą! Ja, pani po 50., dziś z radością myślę o swoim życiu. Wszystko przede mną. Na scenie i prywatnie. I w tym stwierdzeniu nie ma nic śmiesznego czy naiwnego.

Mówi, że właśnie teraz wreszcie się wyluzowała: - Nie muszę podobać się wszystkim: ani jako aktorka, ani kobieta. To dodaje skrzydeł!

Czerpie z życia przyjemność, bo może skupić się na sobie. - Polki z racji wychowania i religii ciągle mają poczucie, że coś powinny. Że muszą się poświęcać, bo to szlachetne. Zamartwiają się o dzieci. Ja zwolniłam się z obowiązku usuwania trudności przed dzieckiem.

Syna Franciszka wychowywała sama, po swojemu. Nigdy nie nagradzała za szóstki, nie karała, gdy coś przeskrobał. Zawsze była indywidualistką. Ma zasady. Podstawowa brzmi: "Choćby nie wiem, co się działo, nie nagnę się do cudzych przekonań". - Rodzina, znajomi protestowali, wróżyli mi czarną przyszłość z takim podejściem. A ja intuicyjnie czułam, że się uda. - Był w jej i Franciszka życiu czas biedy. Mówiła mu wtedy: "Nie kupię ci zabawki, bo nie mam pieniędzy". On nie nalegał. Gdy było lepiej, niewychowawczo prowadziła do sklepu i mówiła: "Wybierz sobie z półki, co tylko chcesz". - Dziś syn ma 23 lata, studiuje informatykę, nie poddaje się modom. Nie wiem, czy słuchanie własnej intuicji, jak postępować z dzieckiem, to mądrość, ale cenię tę swoją drogę. Mam także satysfakcję, że sama z kapryśnego zawodu, jakim jest aktorstwo, potrafię nas utrzymać - mówi. Irytuje ją, gdy politycy albo religia dyktują ludziom, jak powinni żyć. - Ja zdecydowałam, że moja rodzina to tylko ja i mój syn. Wiem, że w tym momencie większość ludzi pomyśli: "Wybrała samotność, bo rozczarowała się związkiem z mężczyzną". Albo: "Nie jest spełniona jako kobieta". Ale ten wybór to moja droga. Kropka.

Ciągle w drodze

Czuje się szczęśliwa, bo dziś może wybierać. Nie tylko role. - Uwielbiam te momenty, gdy w domu jest cisza, a ja wiem, że za minutę mogę wyskoczyć na zakupy albo wypić kawę ze znajomą. Albo zakręcić globusem i natychmiast polecieć tam, gdzie wyceluje mój palec. Czuję się wolna.

Jest w niej potrzeba wędrówki. Prócz wewnętrznej, związanej z budową roli, ta dosłowna. Lubi spakować kilka ciuchów i wyj echać. Niekoniecznie do egzotycznych miejsc. Dla niej magiczna jest Europa. Do Cambridge pojechała po to tylko, by poleżeć na zielonym trawniku. To lubi. - Ostatnio przyciągnął mnie Paryż. Przysiadłam na krawężniku i po prostu patrzyłam: na ludzi, kamienice, kelnerów uwijających się w pobliskim bistro - mruży oczy. - Wiem, że to niekobiece, ale mam lęk przed zakotwiczeniem się, budowaniem gniazda. To ogranicza poznawanie siebie i świata. Wędrując, spotykając nowych ludzi i miejsca, poznajemy siebie. Lubię tymczasowość. Każde kolejne mieszkanie, w którym ustawiam meble, wieszam obrazy, sadzę kwiaty, natychmiast prowokuje mnie do zmiany. "U siebie" czuję się w drodze. To ona ładuje moje baterie. - Gdy aktorka ma chandrę, wsiada w samochód. Zresztą bez auta, koniecznie z ręczną skrzynią biegów, czuje się jak bez ręki. Zawsze prowadzi, bierna rola pasażera to udręka. Najchętniej wyjeżdża na wieś. - Nie boję się być sama. Czasem wręcz tego potrzebuję. Nieważne, ilu wspaniałych ludzi mamy wokół siebie. Z prawdziwymi problemami borykamy się zawsze samotnie.

Filozofia małych kroczków

Gdy umawiałyśmy się na rozmowę, Gabriela Kownacka zastrzegła, że o chorobie opowiadać nie będzie. To granica, której nic przekracza. Intymność. Wściekła się, gdy jedno z pism w podpisie pod jej zdjęciem z Festiwalu Gwiazd przypomniało, że miała raka. - Mówienie o swoim cierpieniu zrobiło się dziś strasznie modne - tłumaczy. - Przyznaję, może łagodzić ból innych, ale dla mnie to nadal zbyt osobiste. Nie chcę, by gazety do tego faktu wracały tylko dlatego, że jestem znana. Zresztą nie czuję, by moje przejścia ze zdrowiem dawały mi prawo do czegokolwiek. Nie stałam się przez to mądrzejsza i dzielniejsza, jak chcą mnie przedstawiać dziennikarze - ucina. Ale choć nie do końca zgadza się z mocno wyświechtanym powiedzeniem "co nas nie zabije, to nas wzmocni", przyznaje, że jest coś optymistycznego w tym, że doświadczenia życiowe, nawet te trudne, otwierają człowieka. - Uczą empatii. Dziś mam więcej współczucia dla tego, co przeżywają inni. To też ważne dla mnie jako aktorki: pozwala głębiej wejść w graną postać. Ale jak się z tymi trudnymi chwilami uporać? - Zastanawia się chwilę. - Nie mierzę się od razu z całością problemu. Moją deską ratunkową jest filozofia małych kroczków.

Widzę piękno w szarościach

Z wiekiem zaczęła inaczej patrzeć na naturę. - Zaczęłam ją w ogóle dostrzegać! Dawniej mogłam milion razy przejść koło drzewa, nie zwracając na nie uwagi. Teraz godzinami mogę na nie patrzeć. To mnie uspokaja - zamyśla się. Zmieniło się jej podejście do niektórych spraw. Wystąpiła w reklamach, choć wcześniej odrzuciła wiele propozycji. - Nie pasowały do mojego wizerunku - wzrusza ramionami. - Nie uważam, że to jest be. I nie mam prawa oceniać, czy to dobrze, że ktoś zachwala sos, bo nie wiem, jaką ma sytuację życiową, poglądy. A za reklamę może otrzymać pieniądze, na które w teatrze musiałby pracować przez 10 lat. To truizm, ale żyjemy w czasach niełatwych dla artystów.

Doświadczenie lat nauczyło ją też zrozumienia i tolerancji. - Gdy byłam młoda, patrzyłam na starsze koleżanki i myślałam: "Jak można o niej mówić piękna?". Młodość jest okrutna! Widzi tylko czarne albo białe. Dziś dostrzegam coraz więcej odcieni szarości. Nie wkurza mnie już, że aktorami zostają amatorzy z gazetowych castingów. Dawniej uważałam, że na scenie ma prawo stanąć tylko osoba wykształcona.

Aktorka zawsze była bardzo wymagająca. Indywidualistka. Na scenie i w życiu idzie po swojemu, choć ludzi przez lata zwodził jej wygląd: pulchnego, seksownego aniołka, takiego "do zaopiekowania się". Aktorka sama przyznaje, że lubi się rozpieszczać. - Jestem snobką - mówi bez ogródek. - Mam słabość do wszystkiego, co firmowe. Uwielbiam ubrania Max Mary. Doceniam rzeczy szlachetne, rasowe. I prędzej będę odczytywać godzinę z zegara słonecznego, niż nosić podróbkę Cartiera.

Ceni autentyzm, nie tylko marek. Reakcji. Wspaniałą przygodą okazało się dla niej jeżdżenie ze spektaklami po Polsce. Tak układa grafik, by dotrzeć do małych miast, by ludzie kojarzący ją głównie z Anką z "Rodziny zastępczej" mogli obejrzeć ją w rolach zupełnie innych. Jeden ze spektakli: "Pozwól mi odejść", opowiada o śmierci i umieraniu. Wydawałoby się, że temat ludzi nie przyciągnie. - Tymczasem każdego wieczora widownia jest pełna. Mimo obiegowej opinii, że widza "z prowincji" interesuje tylko serialowa papka - mówi z satysfakcją. - To jeżdżenie podnieca mnie jako aktorkę. Oczywiście lubię luksus, ale z przyjemnością jadę 700 km, by na drugim końcu Polski, w zaniedbanej sali czy niedogrzanym domu kultury, grać przedstawienie.

Teraz marzy o reżyserowaniu. - Bardzo bym chciała opowiedzieć ludziom, co we mnie drzemie. To byłby teatr psychologiczny. Na przykład o niełatwych relacjach między kobietą i mężczyzną. Pytana o swoje związki, Gabriela Kownacka milknie.

Kocham mężczyzn trudnych

Mówi krótko: mężczyźni byli zawsze. Niezrażeni jej niezależnością. - Nigdy nie starałam się ich zmieniać. Dziś kobiety chcą partnerów wychować: by był i kochankiem, i przyjacielem. I non stop mówił o swoich emocjach. A to przecież niemęskie!

Potrafi się z nimi przyjaźnić. Jeśli kogoś lubi, to akceptuje w całości. Pielęgnuje raz zawarte znajomości, nawet te szkolne, z czasów studiów. W jednym z wywiadów powiedziała o sobie: feministka, która uwielbia facetów. - Jestem za demokracją, także płci. Ale uważam, że mężczyzna to żołnierz, a kobieta ma na niego czekać. Musi być zachowana pewna harmonia. My gdzieś zapodziałyśmy właściwy naszej naturze uspokajający sposób wpływania na panów. Próbujemy ich zdominować, więc oni się usuwają. To mnie przeraża.

Jej mężczyźni zawsze byli trudni. Wybierała takich, którzy mają swój zamknięty świat. I koniecznie jakąś wielką pasję. - Wzrusza mnie i ekscytuje, gdy mężczyzna ma w sobie chłopięcość. To jest taka cecha, która pozwala przejść przez życie bez zajadłości ratlerka.

Dziś inaczej patrzy na drugą płeć. Także dzięki synowi. - Obserwuję Franciszka od dwóch dekad. I nie ma już we mnie tej upiornej potrzeby, że muszę zrozumieć mężczyznę, by dopiero wtedy go kochać czy lubić. Pogodziłam się z tym, że kobieta nigdy nie zrozumie faceta. To są dwa odrębne światy. Oni inaczej kładą łyżeczkę, inaczej spędzają czas. I to jest fantastyczne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji