Artykuły

W lustrze Gombrowicza

Gombrowiczowi nigdy nie udało się rozliczyć do końca z własną przynależnością narodową, ale jako Polak z krwi i kości dobrze wiedział, co nas cechuje i miał odwagę o tym napisać - mówi BARTŁOMIEJ WYSZOMIRSKI, reżyser "Trans-Atlantyku" w Jeleniej Górze.

Wojciech Wojciechowski: Dlaczego "Trans-Atlantyk"?

Bartłomiej Wyszomirski: Wiele utworów Gombrowicza znam praktycznie na pamięć, a mimo to nie sięgałem po niego w dotychczasowej pracy teatralnej. Wpływ na moją decyzję miała propozycja Małgorzaty Bogajewskiej. Muszę zaznaczyć że nie byłem pozbawiony wątpliwości co do tego wyboru. Gombrowicz staje się powoli teatralną ikoną, a to zaczyna rodzić komplikacje związane ze sposobem jego wystawiania, czyli kluczem interpretacyjnym .

W.W.: Czuje pan presję?

B.W.: Tak i nie. Z jednej strony zdaję sobie sprawę że biorąc się za "Trans- Atlantyk", siłą rzeczy narażam się na porównania z innymi, klasycznymi jego wystawieniami, choć taka sytuacja może być bardzo inspirująca. Nie mam zamiaru wypierać wpływu, jaki wywarły na mnie inne realizacje gombrowiczowskie. Moim zadaniem jest zrobić spektakl, który przemówi do widzów. Myślenie o tym, że w tej materii wszystko już zostało powiedziane byłoby przysłowiową kulą u nogi. Szkielet dramatu i tak pozostanie ten sam. W wypadku " Trans-Atlantyku" sprawę mocno określa forma adaptacji scenicznej tej powieści.

W.W.: Co Pana interesuje najbardziej w "Trans-Atlantyku"?

B.W.: Chciałbym zrobić przedstawienie, które postawiłoby jasne pytanie: Kim my, Polacy jesteśmy? Dlaczego ten wielki potencjał, jaki w nas tkwi, jest bez przerwy marnowany? Dlaczego ta para idzie w gwizdek? Wzbudzamy powszechne zainteresowanie, funkcjonujemy na świecie jako naród, który doznał tyle upokorzeń, ale też wykazał się hartem ducha, a z drugiej strony jesteśmy społeczeństwem, które kompletnie nie potrafi się dogadać i tkwi w waśniach. Przez obcokrajowców jesteśmy postrzegani jako kabotyni i ludzie zewnętrznie nadęci , zdeformowani przez egzotyczną tradycję. Ten aspekt funkcjonuje w "Trans-Atlantyku" wyostrzony do ram karykaturalnych i absurdalnych. Sytuacja, w której znalazł się główny bohater, przypomina karuzelę i w pewnym momencie on sam już nie wie, gdzie jest prawda, a gdzie fałsz.

W.W.: Gombrowicz w "Trans-Atlantyku" walczy ze społeczeństwem czy próbuje z nim rozmawiać?

B.W.: Wolałbym użyć słowa "pokazuje" nam - społeczeństwu to coś. A chodzi tu o naszą, nie bójmy się tego słowa, narodową i społeczną głupotę. Gombrowiczowi nigdy nie udało się rozliczyć do końca z własną przynależnością narodową, ale jako Polak z krwi i kości dobrze wiedział, co nas cechuje i miał odwagę o tym napisać. Z drugiej strony ten konterfekt narodowy jest bardzo barwny i fascynujący. Ciekawe, jakie pytania Gombrowicz by sobie zadał i co by napisał, widząc to, co dzisiaj się dzieje.

W.W.: Czy jest w ogóle sens robienia Gombrowicza? Mikołaj Grabowski realizując swój pierwszy "Trans-Atlantyk" dał Polakom po łapach. Mijają lata i nagle oglądamy w telewizji powitanie myśliwców F-16, podczas którego próbuje się za wszelką cenę wypuścić biało-czerwone balony, a potem widzimy żołnierza, który goni po placu czapkę, zwianą przez wiatr. A więc nadymanie i para poszła w gwizdek. Mam wrażenie, że niczego się nie nauczyliśmy.

B.W.: (śmiech) Te myśliwce... a to nie doleciały, a to śrubka odpadła jakaś... A tu ceremonia, oczekiwanie rośnie, puchnie Czemu my zawsze z tym patosem ceremoniałem jakimś? I najczęściej albo przed czasem albo po czasie. Gombrowicz uczy dystansu. Dlatego sądzę, że warto robić Gombrowicza.

W.W.: Wyobraża Pan sobie siebie jako emigranta?

B.W.: Nie. Przypuszczam, że bardzo bym się męczył. Jak byłem za granicą, pierwsza konfrontacja z rodakami była fatalna i powodowała moje wycofanie. To dlatego, że widziałem chęć manifestowania za wszelką cenę swojej odrębności.

W.W.: To wynika z kompleksów?

B.W.: Ależ oczywiście.

W.W.: W takim razie na czym polega ta gombrowiczowska "kupa"?

B.W.: Nie wiem. Wydaje mi się że do całej sprawy należy podchodzić z poczuciem humoru.

W.W.: Czy aby zrobić w teatrze Gombrowicza, trzeba mieć obsesję na punkcie Polski? Nie mam na myśli takiej obsesji wszechpolskich młodzieżówek w glanach, ale na przykład taką zdystansowaną obsesję Jerzego Giedroyca.

B.W.: Im większy dystans do ocenianej rzeczywistości tym łatwiej szukać odpowiedzi, kim jesteśmy, a kim chcielibyśmy być w oczach innych. Ale "Trans-Atlantyk" to nie tylko sprawa polska. To opowieść o ludziach. Tam są obecne pytania o tożsamość, o skalę osądu moralnego wobec zjawisk, które zachodzą. Mam reagować i oceniać czy nie? Czy powinienem ogołacać rzeczywistość z jej pozorów? Gombrowicz demaskuje w swojej twórczości wszystkie poziomy kłamstwa i obłudy.

W.W.: Nie boi się Pan przekroczenia granicy między teatrem a kabaretem?

B.W. Nie ukrywam, że konwencja kabaretowa tutaj kusi. Ale nie może ona być celem. Sprawa jest tyleż groteskowa, co poważna. Zawsze można zarzucić komuś, że spłyca temat, ale takie jest ryzyko, gdy bierzemy się za wybitną literaturę. Zastanawiałem się kiedyś, czy można "Trans-Atlantyk" wystawić jako dramat egzystencjalny. Wyobraziłem sobie trzy sceny i zobaczyłem jakiś apel poległych. Gombrowicz miał wyborne poczucie humoru. Również na swój własny temat. Ale to nie zwalnia nikogo od wysiłku intelektualnego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji