Artykuły

Krakowiaki i górale odmłodzeni

Przedstawienie to jest z kilku powodów wyjątkowe. Przede wszystkim dlatego, że choć wystawiono je na scenie Teatru Wielkiego, to jednak nie siłami solistów ani zespołów Opery Narodowej, lecz młodzieży – zostało bowiem zrealizowane w ramach funkcjonującego przy tej scenie programu kształcenia młodych talentów „Akademia Operowa” – pisze Krzysztof Teodorowicz w teatralny.pl. 

Jest to więc spektakl, w którym bierze udział prawie wyłącznie młodzież, i to nie tylko wokalna. Specjalnie dla potrzeb spektaklu zorganizowano także młodzieżową orkiestrę, grającą na instrumentach historycznych – i to drugi powód, dla którego jest on wyjątkowy. Nie bez znaczenia była też okoliczność, że inscenizacja powstała w ramach obchodów 250-lecia teatru publicznego w Polsce, co w niemałej mierze zdeterminowało wizję realizatorów. Nie usiłowali oni szukać w tekście śpiewogry pretekstów do wprowadzenia odniesień do współczesności, lecz przeciwnie –  ich intencją było stworzenie spektaklu bliskiego idei autorów, zarówno w warstwie słowno-teatralnej, jak i muzycznej. Znalazło to wyraz także w nieco zaskakującej widza wersji tytułu – Cud albo Krakowiaki i Górale – bo taka była jego pierwotna postać. („mniemany” pojawił się później, w jednej z wersji zaaprobowanych przez autora).

Fakt, że widowisko powstało w teatrze operowym, w naturalny sposób sprawił, że na plan pierwszy wysunęła się strona muzyczna, która w teatrach dramatycznych często traktowana bywa po macoszemu. Tym razem aktorami byli przecież wyłącznie śpiewacy – studenci i absolwenci uczelni muzycznych. O wadze muzyki w dużej mierze zadecydowała orkiestra, prowadzona przez znanego klawesynistę Władysława Kłosiewicza. Nie wystarczyło jednak w tym przypadku użyć instrumentów z epoki, aby odtworzyć pierwotne brzmienie utworu. Jak wiadomo, po ponownym odkryciu dzieła przez Leona Schillera także jego warstwa muzyczna uległa daleko idącym modyfikacjom. Dlatego dyrygent sięgnął po autentyczną partyturę Stefaniego, szczęśliwie do dziś zachowaną, odrzucając powstałe w dwudziestym stuleciu opracowania, nadające muzyce charakter symfoniczny (to bardzo słuszne rozwiązanie, sprawdzone już przed piętnastu laty w Warszawskiej Operze Kameralnej). Tak odkurzona partia orkiestry zyskała na przejrzystości i sile oddziaływania, a przez odciążenie brzmienia uplastyczniła jednocześnie partie wokalne. 

Ale wróćmy na scenę, bo owa stara, pożółkła partytura, z pięknie kaligrafowanymi nutami, stała się inspiracją także dla Izabeli Chełkowskiej, która wplotła jej elementy w scenografię, nawiązującą poza tym do dawnych grafik i elementów ludowych. Podobnie zaprojektowała stroje, w których uniknęła nie tylko cepeliowskiej sztampy, ale i wszystkiego, co wniosła XIX-wieczna tradycja. Udało jej się odtworzyć ubiory z czasów Bogusławskiego, a raczej stworzyć ich subtelne wariacje, wzbogacone o własną wizję szczegółów. W takiej przestrzeni, pozwalającej odczuć klimat epoki, dzieje się akcja Cudu w pełnej inwencji i humoru reżyserii Jarosława Kiliana, z werwą przedstawiona przez młodych wykonawców. Trzeba podkreślić, że mają oni tu bardzo różnorodne zadania, łączące działania sceniczne, wykonanie pieśni, arietek czy chórów, mówienie trudnego, wierszowanego tekstu i sporo tańczenia – i w tym wszystkim sprawdzili się bardzo dobrze. Wśród wykonawców głównych ról szczególny aplauz wzbudziła występująca w roli Doroty Marta Motkowicz, przekonujący wokalnie i aktorsko okazał się Damian Wilma w roli Bardosa. Muzyka dzięki dawnym instrumentom zabrzmiała bardzo świeżo i okazała się motorem przedstawienia; wielkie wrażenie zrobiły zwłaszcza tańce góralskie, grane z prawdziwie podhalańskim ogniem. Świetnie wypadły sceny zbiorowe i finał, do czego walnie przyczynił się Emil Wesołowski pomysłowymi układami choreograficznymi.

Otrzymaliśmy więc bardzo atrakcyjną inscenizację klasycznego dzieła, w której równoważą się i dopełniają wzajemnie słowo mówione i śpiewane, aktorstwo i taniec. Nie ulega jednak wątpliwości, że właśnie jako spektakl muzyczny Krakowiaki nie utraciły niczego ze swej pierwotnej wartości. Dobrze więc, że przedstawienie zostało tak pomyślane, by łatwo dało się je przewozić – organizatorzy zamierzają je pokazywać głównie w mniejszych ośrodkach, gdzie nie ma teatru – to piękna idea na jubileusz teatru w Polsce. Szkoda jednak, że w samym Teatrze Wielkim dano szansę zobaczenia go skromnej tylko garstce zainteresowanych – bo w maleńkiej Sali im. Młynarskiego zaplanowano zaledwie trzy przedstawienia! A skoro bilety rozeszły się już na początku sezonu, i to dosłownie w jednej chwili, może warto było wyjść naprzeciw potrzebom publiczności i pokazać Cud jeszcze kilka razy? Ponoć ma jeszcze wrócić…

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji