Artykuły

Premiera w Teatrze Ludowym. Tort z rodzynkami

Przyjęcie u cioci. Sałatki, wędlina, wódeczka. Kulminacyjny punkt imprezy, ciocia wnosi tort. Odchudzająca się właśnie pani Krysia patrzy na to z przerażeniem. Ca zrobić? Nie wypada przecież odmówić. Pani Krysia pracowicie oddziela masę od ciasta, symbolicznie dziubiąc rodzynki i z obłudnym uśmiechem wychwalając jakość wypieku. Miałam wrażenie, iż w sytuacji pani Krysi znalazł się reżyser Pana Jowialskiego — ostatniej premiery w Teatrze Ludowym.

Sztuka hrabiego Aleksandra Fredry została poszatkowana przez Krzysztofa Orzechowskiego na poszczególne role niczym mdły torcik, który — zdaje się — wydał mu się za mało dietetyczny. Każda z postaci stworzyła osobne kreacje, nieraz bardzo efektowne, by nie rzec efekciarskie, które zderzone ze sobą tworzą słodką konsystencję, spłycającą wymowę komedii Fredry.

Główną atrakcją przedstawienia miała być zaproszona z Warszawy Anna Seniuk. Powitana brawami artystka pokazała zabawną, acz nie pozbawioną maniery Szambelanową, która knując swą intrygę sama się w nią zaplątuje. Aktorka jest naprawdę śmieszna, gdy zatyka poduszkami uszy, by nie słuchać po raz setny powiedzonek teścia, czy wspominając bez ustanku swego pierwszego męża. Ale kiedy dochodzi do rozpoznania zaginionego przed laty syna, gwiazda dalej brnie w komediowe gagi, gubiąc kompletnie wiarygodność bohaterki.

Lecz spektakl ma też swoje rodzynki. Najsmaczniejszą z nich wydała mi się Eugenia Horecka w roli Pani Jowialskiej. Dawno na scenie nie widziałam tak autentycznej radości grania i tak niewymuszonego poczuciu humoru. Kiedy zostaje przez męża zmuszona do zbisurmanienia się i nałożenia tureckich szarawarów jest do tego stopnia uroczo zażenowana, że nawet największy ponurak musi się uśmiechnąć. Pan Jowialski Mariana Cebulskiego jest za to bardzo wyciszony, skupiony na swoich przysłowiach i powiedzonkach, choć potrafi też ze swadą opowiadać znane wszystkim bajeczki.

Grający Ludmira Andrzej Deskur wyakcentował ciekawie zmianę jaka zaszła w nim w stosunku do pięknej, romansowej Heleny (Tamara Arciuch). Najpierw traktuje ją dość ironicznie jako bohaterkę swej przyszłej książki, by pod koniec pokazać autentyczność właśnie rodzącego się uczucia. Najładniejsza scena z jego udziałem (i zresztą w całym spektaklu) to ta, kiedy Ludmir siada w fotelu zaimprowizowanego na scenie teatrzyku, by z dystansem przyglądać się komedii, jaką odgrywa przed nim rodzina Jowialskich.

A ci — jak pamiętamy ze szkolnej lektury — porywają śpiącego pisarza, by zabawić się jego kosztem i wmawiając mu, że jest tureckim sułtanem. Ten teatr w teatrze zakomponowany został przez autorkę scenografii Annę Sekułą z najdrobniejszymi detalami. Na podwyższeniu ustawiono bogate łoże władcy, za którym znalazły się czerwone fotele. Nie zabrakło symbolicznych masek i szafy z kostiumami niczym w teatralnej garderobie.

I właśnie o tym jest m.in. Pan Jowialski, o komedii, jaką ludzie odgrywają przed sobą, o maskach, jakie nakładają, by wydać się innymi niż naprawdę są. Reżyser zdaje się o tym wiedzieć, acz nie do końca się z tym zgadza, spłycając komedię Fredry do kabaretowych popisów. A szkoda, bo ten tort przyrządzony przez hrabiego mógł być całkiem smacznym deserem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji