Artykuły

Mydło

Pan Paweł mieszka z siostrą w nieczynnej fabryce mydła. Fabrykę odziedziczył Helm, który chce wraz z niejakim Schwarzbeckiem rozwinąć tam biznes (u Dorsta pralnię, w spektaklu łaźnię). Musi więc przenieść pana Pawła do innego mieszkania. Ale pan Paweł żadnym sposobem nie daje się ruszyć z miejsca.

Tak w grubym skrócie wygląda sztuka Tankreda Dorsta, wystawiona w Łaźni przez Bartosza Szydłowskiego. O czym mówi ta komedia z tzw. głębszym podtekstem? Helmowi, młodemu człowiekowi jak gwiazdka z nieba spadła fabryka i umożliwiła rozpoczęcie dorosłego życia: biznes, wspólnik, pieniądze… Tak to sobie przynajmniej wyobraża. Zetknięcie z panem Pawłem, dziwacznym starym mędrcem, którego jedyną rolą życiową jest leżenie na kanapie, staje się doświadczeniem wywracającym te plany. Pan Paweł z łatwością obnaża krok po kroku niepewność Helma, uwodzi (słowem i osobowością) jego dziarską dziewczynę Lilo, co więcej — nawet zabity i pokrojony na kawałki powraca, by przyjrzeć się ostatecznemu upadkowi Helma.

Przestrzeń Łaźni wydawała się idealnie stworzona (w końcu jak łaźnia, to i mydło) dla sztuki Dorsta. Inwencja scenografki niestety skutecznie ten ideał zniweczyła. Miejsce gry jest nie tyle zagracone, co zastawione przypadkową kombinacją mebli (fisharmonia, łóżko, stolik, krzesła) i plastikowej folii. Kostiumy są wypadkową skromnych środków i nietrafionych, zbyt oczywistych pomysłów — np. Lilo, która ma być współczesna i (chyba) niegustowna, wygląda jak karykatura w plastikowym płaszczyku, butach na platformach, kraciastych rajstopach i dziwnej kombinacji welinowego kombinezonu ze zjadliwie zieloną spódniczką.

Niezborność i bezradność widać także w reżyserii i aktorstwie. Aktorzy grają osobno, osobne są też poszczególne sceny. Postaci nie mają ciężaru, pozwalającego zestroić przypadkową mieszankę w jedno, choć trzeba przyznać, że każdy z aktorów ma chwile i sceny lepsze. Tomasz Schimscheiner (Helm), o którym przez pół spektaklu można powiedzieć tylko, że miota się nerwowo, pod koniec wiarygodnie przeprowadza groteskowy psychiczny i fizyczny upadek bohatera.

Jerzy Nowak (pan Paweł), mały, kruchy i wiecznie uśmiechnięty, bywa naprawdę niepokojący. Elżbieta Karkoszka (Luiza) uroczo i zabawnie opowiada o pobycie w operze. Marek Litewka (Schwarzbeck) ma dobre wejście jako mówiący cichym głosem, groźny, gangsterowaty biznesmen. Katarzyna Galica (Lilo) przekonuje wybuchami prostackiej energii i opowiadaniami snutymi po zapaleniu trawki. Karina Seweryn (Anita) zgrabnie buduje etiudy na temat nienormalnego, ale głęboko odbierającego rzeczywistość dziecka. Wymyślono w ogólnych zarysach postaci, natomiast nie przeprowadzono ich przez sytuacje, zabrakło też konsekwencji w powiedzeniu sobie (i widzowi), o co w spektaklu ma chodzić.

Rozmaite możliwości interpretacji pojawiają się i znikają — opór rzeczywistości towarzyszący każdemu zamiarowi; bezproduktywna starość zderzona z pragmatyczną młodością; młody człowiek dojrzewający i boleśnie odkrywający siebie w zderzeniu z przerastającą go sytuacją; stary mędrzec bawiący się ludźmi; miejsce uruchamiające mechanizmy samopoznania. Wszystko to potencjalnie w spektaklu istnieje, ale nie stapia się ze sobą, wynika z poszczególnych sytuacji, a nie z całego spektaklu.

To nie różnorodność konwencji, czego można się dopatrzyć w sztuce Dorsta, lecz rozmaitość klisz, sprawiająca, że dramat, rozgrywający się na pograniczu realizmu i metafory, powagi i groteski tutaj dzieje się po prostu w nie najlepszym teatrze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji