Artykuły

Hej kolęda, kolęda... czyli od Schillera do Brylla

Jak tylko pamięć ludowa sięga, a księgi kronik notują, chodzili po domach wsi i miast kolędnicy, a bieglejsi w sztuce pisania i przedstawiania tworzyli wspaniale widowiska misteryjne. Z tych to właśnie obrzędów, zwyczajów i widowisk czerpali nasi najznakomitsi twórcy: Wyspiański wyprowadził z szopki Wesele, a Leon Schiller swą Pastorałkę. Oto co na temat swoich zamysłów teatralnych pisał ten znakomity reżyser:

„Misterium o Bożym Narodzeniu miało rozpocząć łańcuch widowisk obrzędowych w skład których weszłyby misteria pasyjne i wielkanocne, obrzędy czterech pór roku, wesele wiejskie. Inny cykl stanowić mogły ballady ludowe i piosenki staropolskie… Te romantyczne odloty w przeszłość wytłumaczyć się dają moim „wychowaniem krakowskim”. Kraków w latach mego dzieciństwa był jeszcze sceną, na której przez cały rok odgrywała się większość owych widowisk ludowych. A tak się jeszcze złożyło, że od dziecka mogłem grzebać się w „kolbergach”, różnych zbiorach pieśni, starych nutach i egzemplarzach teatralnych. Wkrótce potem rozbiła się „bania z poezją” nad Krakowem. To Wyspiański wkroczył do gmachu wzniesionego na placu Świętego Ducha. I natychmiast teatr krakowski stał się Wawelem a Wawel w teatr się przemienił. Za poetą-guślarzem wcisnął się przez zapadnie, spłynął z „paludamentów” na stalowych „flugach” i kręgiem scenę opasał korowód dobrze nam znanych, a jakby zapomnianych postaci. Spotykaliśmy je w szopce na Rynku, w kościołach i wioskach, a nie wiedzieliśmy, że są tak piękne i na coś w sztuce przydać się mogą. Zaraz też w „żywym teatrze” wszystko się przeobraziło i głębszego sensu nabrało, procesja i Lajkonik, wesela chłopskie cwałujące z Bronowie do Mariackiego Kościoła środkiem rynku, wianki i odpusty, a przede wszystkim Wawel i szopka”.

Za przykładem wielkiego „poety-guślarza” — wspaniały twórca-reżyser powołał na scenę owe postaci szopki i kolędników i nadal im nowy sens w „żywym teatrze”. Pierwsza teatralna próba opracowania misterium Bożonarodzeniowego nie przyniosła sukcesu. Przedstawienie pt. Szopka staropolska, skomponowane z tekstów i melodii zebranych przez Schillera, reżyserowane przez Zelwerowicza i grane w 1919 roku na scenie Teatru Polskiego w Warszawie spotkało się z chłodnym przyjęciem. Natomiast druga próba nie tylko była wydarzeniem wielkiej miary, ale dała początek całemu rozdziałowi w historii naszego teatru, który odtąd coraz śmielej sięgał po staropolskie teksty. Mowa tu o premierze Pastorałki opracowanej i wyreżyserowanej przez Schillera (który nadto sam na fortepianie wszystkim przedstawieniom akompaniował) na scenie sławnej „Reduty” Osterwy w 1923 r. Pisano o tej Pastorałce wiele, a ci którzy w owej premierze uczestniczyli troskliwie zachowali ją w pamięci. Parą pierwszych rodziców byli wówczas: Stefan Jaracz — Adam, i Stanisława Perzanowska — Ewa.

„Byłam wówczas bardzo młodą i niedoświadczoną aktorką — mówi Stanisława Perzanowska — a Jaracz był już znanym aktorem. Schiller kazał nam występować nago i boso. Mieliśmy wyglądać jak para ludzi świeżo z mułu wyciągniętych. Wówczas nawet w operetce i operze występowano zawsze w trykotach i rozbieranie, było czymś zupełnie nie do pomyślenia. Kiedy spojrzałam na Jaracza wydawało mi się, że drży, sądziłam, że to z zimna i zapytałam go o to. Ale on wyjaśnił, że drży ze wstydu. „A tobie nie jest wstyd?” — zapytał mnie, „owszem — odpowiedziałam — trochę się wstydzę kiedy biegnę za kulisami obok strażaka”. Na scenie to nie ja stałam, bo nie stajam ani pikantnie, ani ładnie, tylko jak owo ulepione z gliny ciało. Zawsze pamiętałam, że Schiller zwracał na to uwagę, kiedy sama po łatach reżyserowałam Pastorałkę. Pierwszy raz było to w 1939 roku w Wilnie. Była to specjalna Pastorałka w której wędrówka rodziny świętej pukającej do zamkniętych drzwi stała się symbolem wędrówek uchodźców z okupowanych polskich miast. Po raz drugi reżyserowałam Pastorałkę w Teatrze Współczesnym w Warszawie u Axera w 1957 r. I tu właśnie szukając odtwórców ról Adama i Ewy wybrałam parę tęgą, bryłowatą — Czechowicza i Merle. Ta Pastorałka niosła nowe rumieńce czasu. Kiedy pasterze śpiewali jak to idą do Betlejem przez Mogiłę tu dodawano „Mogiła? To Nowa Huta!” W swej formie plastycznej Pastorałka ta nawiązywała do ludowego malarstwa, do prymitywnych obrazków na szkle. Scenografię robił Wojciech Sieciński. Z tych Pastorałek które reżyserowałam, najbardziej podobało mi się przedstawienie zrobione w szkole teatralnej jako warsztat szkolny w 1964 r. Występowali wtedy m.in. Damięcki i Zaorski. Miała ta Pastorałka urok autentycznej, młodzieńczej zabawy wiejskich kolędników”.

Było rzeczą zrozumiałą, że wszystkie przedstawienia Pastorałki nawiązywały do ludowych tradycji i że scenografia przypominała czy nawet powtarzała znane elementy szopki i wioskowego chodzenia z gwiazdą i turoniem. Adam Kilian, znany scenograf był nie tylko autorem plastycznej oprawy Pastorałki lecz i współinscenizatorem. Jego wspólnikiem był Jan Wilkowski, z którym razem od lat robią piękne widowiska dla dzieci i młodzieży w Teatrze „Lalka” w Warszawie. Oto co o pracy nad Pastorałką Schillera mówi Adam Kilian:

Pastorałkę robiliśmy w Teatrze Powszechnym u Hanuszkiewicza. Pamiętając o wszystkich tradycjach jasełek staraliśmy się uzyskać odpowiedni dystans do spraw” i rzeczy nadprzyrodzonych. A że dystans ten najłatwiej jest osiągnąć elementami lalkowymi, więc wyprowadziliśmy lalkowy, trochę satyryczny, kostium. Chodziło nam tu także o pewną „serdeczność” i dlatego pokazaliśmy biednych górali w połatanych portkach, którzy jak praw’dziwi kolędnicy przystrajają się w” szaty odgrywanych postaci. Aktorzy mieli tu być zespołem chłopskim działającym pod kierownictwem Prologusa. I tak góral, który miał aureolę był świętym Józefem. Inny, grający Heroda miał doczepioną herodowy głowę, którą łatwo było później ściąć. Zrobiliśmy też śmierć jako postać wszechwładczyni, a więc największą w tej szopce. Płachta śmierci miała bodaj 30 m2 wielkości. Na zakończenie wychodziło zza niej dwóch animatorów”, tj. tych którzy poruszali odpowiednio rękami i dziewczyna
góralka, poruszająca głową „śmierci”. To ona ostatecznie triumfowała nad uśmierconym Herodem. Był też wszechwielbłąd, na którym jechali wszyscy razem trzej królowie. Cała Pastorałka rozgrywała się na trzech piętrach szopki: górę stanowiło niebo, środek ziemia, parter piekło. Dodał też Wilkowski do zebranych przez Schillera jeszcze jedną starą góralską kolędę śpiewaną dzieciątku: „Maluśki, maluśki, kiejby rękawica”.

Było to więc znów przedstawienie ludowe, staropolskie. Chodziła Pastorałka Schillerowska po wielu scenach naszego kraju. Czarowała urokiem owej ludowości, urzekała pięknem, kolędowego muzykowania.

Ale oto na scenę Nowej Huty zajechała krakowska szopka, a w niej już nie dawniejsi, lecz współcześni kolędnicy. Chłopcy z brodami, długimi włosami, chłopcy z gitarami, odgrywają tu całkiem nową Balladę wigilijną. To właśnie tu, w Nowej Hucie, w dekoracjach Adama Kiliana i reżyserii Ireny Jun odbyła się 5 grudnia br. prapremiera widowiska pióra Ernesta Brylla, pt. Po górach po chmurach… Zespół „Skaldowie” gra, a kolędnicy śpiewają:

„Po górach, po chmurach wołamy wo…
dla nas, dla ciebie, dla mnie
aż z wszystkiej ziemi zgonimy zło
aż się rozpłacze kamień…”

Ile z dawnych tradycji, ile z owej ludowości wziął współczesny nam poeta?

„Ja zawsze chciałem — mówi Ernest Bryll — napisać coś, co byłoby bliskie tradycjom ludowym, ale nie byłoby powielaniem tych tradycji. Kłóciłem się nawet swego czasu z pewną etnografką tłumacząc, dlaczego to korzystanie z dorobku Mickiewicza, którego poezję kontynuują w jakiś sposób współcześnie piszący, jest rzeczą dopuszczalną, a taki sam stosunek do pieśni ludowych, nie jest. I właśnie Ballada wigilijna miała być nawiązaniem do wszystkich znanych tradycji szopkowych, ale nie ich powtórzeniem. Nie ma tu cytowanych tekstów jest zaledwie kilka fragmentów jak: fragment „staropolskiej kolędy Pomaluśku Józefie… czy opisy wzięte z zapisów Kolberga na temat tego gdzie, co się gotuje na wieczerzę wigilijną; jest kilka przysłów, powiedzonek ludowych. Ale w zasadzie i kolędy i opowieści są napisane przeze mnie. Jak w każdej szopce jest tu aluzja do współczesności bardziej jednak filozoficznie traktowana. Chciałem, żeby Ballada wigilijna miała posmak zabawy współcześnie piszącego, który chce z całą naiwnością świadomie pokazaną, bawić się wraz z publicznością”.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji