Artykuły

Bóg odbity w lustrze

Aktor może być głuchy i niewyraźnie mówić. To wcale nie przeszkadza w tworzeniu postaci. I nie są to postaci ułomne, przeciwnie - pełne, głębokie, aż nazbyt prawdziwe - o spektaklu "Dzieci mniejszego Boga" warszawskiego Towarzystwa Teatrum pisze Marek Ławrynowicz w Rzeczpospolitej.

Krytycy o tym spektaklu raczej nie napiszą, przecież nie wypada pastwić się nad głuchym.

Stary fort w parku Traugutta w Warszawie. Niewielka widownia. Skromna scena. Uboga scenografia z lustrami po obu stronach, których znaczenia początkowo nie rozumiem. Kilku aktorów. A jednak tu się dzieje coś ważnego.

Historia spektaklu "Dzieci mniejszego Boga", który obejrzałem kilka dni temu, zaczyna się dawno, w 1989 roku. Wtedy tę sztukę, opowiadającą o miłości głuchej dziewczyny i jej nauczyciela mowy, grano w warszawskim Teatrze Ateneum. Jamesa - Krzysztof Kolberger, Sarę - Maria Ciunelis, Orina - Tomasz Kozłowicz. Żeby zagrać, aktorzy musieli się nauczyć języka migowego. Poznali wtedy środowisko głuchych, z niektórymi się zaprzyjaźnili. Spektakl zszedł z afisza, ale przyjaźnie przetrwały i czasem coś nich wynikało. W 1993 roku Maria Ciunelis przygotowała z głuchymi dziećmi bajkę " Killevippen" na motywach utworu Astrid Lindgren. Pojawiła się wtedy dwunastoletnia Monika Majer, dziewczynka z wyraźnym talentem aktorskim i głęboko skrywanym marzeniem, żeby kiedyś zostać aktorką. O takich marzeniach zwykle wstydliwie się milczy, stara się ich nie zauważać. Są daremne i tragiczne.

Ale od każdej reguły są wyjątki. Trzynaście lat później dzięki fundacji Towarzystwo Teatrum grupa aktorów z Ateneum robi "Dzieci mniejszego Boga" jeszcze raz. Maria Ciunelis reżyseruje. Tomasz Kozłowicz gra Jamesa. Sarę i Orina grają głusi Monika Majer i Michał Łach.

Wiem, jaka będzie reakcja. Taka sama jak zawsze. Że bardzo cenna inicjatywa. Że jak na głuchych nawet nieźle grają. To "jak na głuchych" jest najbardziej bolesne, bo zakłada, że głuchy aktorem być nie może. "Oni tylko wymachują rękami, a jeśli mówią, to niewyraźnie. Aktor bez cienia dykcji? To niepoważne". Dlatego krytycy o tym spektaklu raczej nie napiszą; przecież nie wypada pastwić się nad głuchym.

Tymczasem to wszystko nieprawda. Aktor może być głuchy i niewyraźnie mówić. To wcale nie przeszkadza w tworzeniu postaci. I nie są to postaci ułomne, przeciwnie - pełne, głębokie, aż nazbyt prawdziwe. Nie jestem krytykiem teatralnym, nie do mnie należą oceny artystyczne. Ale oglądając, zapomniałem o głuchocie aktorów, nie zauważyłem, że lustra służą im do grania, gdy są odwróceni od partnera. Uległem opowieści o miłości dwojga ludzi z nieprzenikających się światów.

Spektakl Towarzystwa Teatrum stawia ważne pytania. Do jakiego stopnia teatr jest konwencją? Jak bardzo jest nieprawdziwy w swej formalnej doskonałości? Zapewne dlatego rzadko można zobaczyć na scenie tyle prawdy o naszym, z natury niedoskonałym, świecie. Świecie księcia Myszkina, don Kichota, Moniki Majer i moim.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji