Artykuły

Sto tysięcy kurek

"Ucho, gardło, nóż" - monodram Krystyny Jandy w Teatrze Polonia w Warszawie na Festiwalu Genius Loci w Krakowie.

Wiadomą pracownicę sektora usług kurką zwę od teraz, bo mam pewność, że dalej nie będzie mi się chciało bez ustanku wykropkowywać słowa, które Pan Bóg tej pani przeznaczył w polszczyźnie. Przecież nie można pisać samym "k" i czterema kropkami, co razem podobno oznacza dobre wychowanie piszącego. Jak muśniesz kartkę pensjonarską grafiką: "k...." - jesteś wysmakowany! Gdy na odlew grzmotniesz: "kurwa" - bydlę z ciebie studzienne!

Nigdy nie rozumiałem tej mulistej hipokryzji stylistyczno-graficznej redaktorów pielęgnujących przymilny kontakt z czytelnikami, zwłaszcza z czytelniczkami, co mają już dużo czasu na czytanie. Owszem, jest jeszcze cała sterta żałosnych erzaców, jest "cichodajka" i "mewka", są "towary" i "mięska", bywają "rury" oraz "lufki", snują się "wątróbki"... Szkoda gadać. Generalnie szkoda - mnie zaś nie chce się taplać w kałuży eufemizów starych. Zostaję przy "kurce" świeżej, bo wysoce... słowonaśladowcza.

W sobotę, na zorganizowanym w Teatrze Łaźnia Nowa festiwalu Genius Loci, od dwudziestej zero zero - kurki ze sceny latały gęsto. Krystyna Janda przywiozła dzieło wyreżyserowane przez Jandę i przez Jandę jako monodram grane w prywatnym Jandy Teatrze Polonia. Rzecz zwie się: "Ucho, gardło, nóż". Dzieło napisała Vedrana Rudan. Napisała tak, że czas najwyższy wytyczyć ostrą granicę między pisaniem a katowaniem białych kartek stertami niepoczytalnie użytych liter. To, czego namiastką był monodram Jandy, w pierwszym wcieleniu podobno jest powieścią... Czy tak? Jezus, Maria Święta!...

Od dwudziestej zero zero samotna Janda była niczym kałasznikow, raczący widza ogniem ciągłym kurek w każdej formie. Grana przez nią babina, niejaka Tonka Babić, obywatelka wiadomego bałkańskiego kotła społeczno-polityczno-etniczno-geograficznego, nie jest w stanie wydusić z siebie słowa, jeśli go nie wesprze dwoma, nawet trzema kurkami. Słowem - Janda kurkuje równo, ogólnie do dwudziestej drugiej. Z jedną przerwą. Gdy godzina antraktu wybija, Janda, czyli Tonka Babić, powiada: "idźcie, kurka, na przerwę"...

Gdy, kurka, poszedłem - dumałem, kurka nać, czy Janda w garderobie nie odzyska świadomości i nie zapyta sama siebie: co ja, kurka, wydziwiam z tymi myślowo-stylistycznymi kurkami Vedrany Rudan?

Dobre pytanie. Odpowiedź - żałosna. Janda zwyczajnie epatuje kurkami. Epatuje w jak najbardziej słusznej, humanitarnej sprawie. Idzie o to, że Tonka Babić, klasyczna Matka Bałkanka, siedzi oto w swej norze, zwanej mieszkaniem, telewizję kontempluje i na kanwie świata przez szklany prostokąt przeżutego - szczeka, że jako niewiasta solidnie przez los doświadczona, bardzo chce, a nawet żąda, by na świecie było lepiej, a nie gorzej. Kolejny, by tak rzec, szlochający babi "trybun" niewiast cierpiących miast i wsi? Następna posłanniczka kobiecości troskliwej, choć ździebełko tępej, łaknącej opieki, spokoju, żłobków, szkół, strzelistych becikowych, powszechnego pokoju na tym łez padole oraz Romana Giertycha na chrzestnego wszystkich pociech Serbii i Chorwacji? Bez mała tak. No i jak tu się nie wkurkwić totalnie na celulozę aż tak intensywną?

W programie do "Ucha, gardła, noża" czytam: "W przeciwieństwie do Oriany Fallaci, Tonka Babić nie ma żadnych hamulców. Jest do bólu wulgarna, bezczelna i przepełniona nienawiścią. (...) Ma prawo krzyczeć. Tak głośno, jak nie umiemy się odważyć". W sumie wszystko w porządku. Korci jednak zwrócić uwagę: tak się pani wczuła, że się pani trochę na marginesie tego wzruszającego monologu iście romantycznego - ździebełeczko popluła. Wytrzeć proponuję.

Czy znów idzie o to, że jeśli grafomanka w skrajnie słusznej sprawie bełkotu swego używa - bełkot ten z punktu jest usprawiedliwiony? Jak ci w pisaniu chodzi o pokój na ziemi - śmiało możesz pofolgować rzężeniu? Czy pamiętacie stareńki wieczór, kiedy to w Starym Teatrze pokazano "Termopile polskie" Micińskiego - spiżową nędzę sceniczną - ale jako że rykiem przeciw komunie nędza ta była, bodaj nikt nie śmiał nędzy nazwać po imieniu? Pamiętacie?

W biednej prozie Rudan kurka jest początkiem, środkiem i końcem każdego zdania. Zamiast przecinka - kurka. W miejscu kropki - kurka. Kurka przed podmiotem, kurka za orzeczeniem, kurka wspierająca okolicznik miejsca. Bez wytchnienia, od pierwszego do ostatniego zdania: kurka jego nać! Co oddech: skurkisyn! Co pauza: jekurbał cię pies!... Taka oto prawda sceny. Taka, wedle Rudan, prawda życia. Czy Rudan poważnie sądzi, że prawdy w bełkocie tym więcej, im więcej śliny wścieklizny na wardze bełkoczącej?

Że pisarka Rudan tak myśli (a jak inaczej, skoro wymęczyła, co wymęczyła?) - to pół biedy. Całe fiasko w tym, że Janda kupiła papierową mordęgę. Oczywiście, jest Janda przez Boga nieodwracalnie muśnięta palcem wyjątkowości, więc z co pięćdziesiątej kurki czyni perłę. Nie zmienia to jednak sedna. Perła ta to papier.

Ból granej przez Jandę Tonki Babić nie jest ni wulgarny, ni bezczelny, ani też przepełniony nienawiścią. Jest to ból odpustowy. Jak gipsowe King-Kongi na straganach przed kościołem we Wdzydzach którejś jesiennej niedzieli. Co drugie "Wysokie Obcasy" ociekają podobną głębią. Cieszy mnie, że Janda i Rudan tak malowniczo mięsem miotają. Martwi, że ślepe są. Niczym kury feministycznego zmierzchu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji