Artykuły

Kalisz. Bortkiewicz laureatem festiwalu w Brześciu

Rozmowa z Marcinem Bortkiewiczem, laureatem głównej nagrody aktorskiej XI Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego "Biała Wieża" w Brześciu za rolę Leona w spektaklu "Das Küchendrama" [na zdjęciu].

Rozmowa z Marcinem Bortkiewiczem, laureatem głównej nagrody aktorskiej XI Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego "Biała Wieża" w Brześciu za rolę Leona w spektaklu "Das Küchendrama" [na zdjęciu].

O festiwalu w Brześciu mówi się, że jest to "Edynburg Europy Wschodniej". Czy rzeczywiście ma on tak wysoką rangę?

- Myślę, że nie jest ważne, co się mówi o festiwalu. O randze imprezy świadczą przede wszystkim teatry, które biorą w niej udział. A są to zarówno renomowane sceny jak i zespoły poszukujące nowych środków wyrazu. Poziom artystyczny wyznaczają same przedstawienia. Niestety nie miałem okazji obejrzeć żadnego z nich, ponieważ z racji zawodowych obowiązków musieliśmy szybko wracać do Polski. Takie zwyczaje przyjęły się dziś na większości festiwali...

Brześć - jak wynika z programu - to raczej festiwal pogranicza kultur, gdzie obok teatrów z Niemiec, Rosji, Ukrainy, Litwy czy Polski, pojawiają się zespoły z Turcji, Iranu, Izraela, Korei. I tu rodzi się problem barier kulturowych i językowych. Czy naprawdę można je pokonać? Zwłaszcza w takim spektaklu jak " Das Kuchendrama" .

- Można, na pewno można! Nawet na festiwalach monodramów jest to możliwe, o czym sam się kilkakrotnie, przekonałem. W Brześciu jest oczywiście sala odpowiednio nagłośniona i symultaniczni tłumacze, zazwyczaj ukryci poza sceną, których głos dociera do publiczności przez słuchawki. Nasz spektakl otwiera długi monolog Leona, który mógłby zniechęcić widownię. Wymyśliliśmy więc, że na początek tłumaczka siądzie obok nas na scenie i będzie jednocześnie ze mną wygłaszać swój tekst. Tak zrodził się zupełnie nowy dialog! Jakby rodzaj muzycznego eksperymentu, co bardzo spodobało się publiczności. Potem zainscenizowaliśmy bunt tłumaczki, która rzuciła kartki i wyszła. A ja gestem dłoni wskazałem widzom, że mogą nałożyć słuchawki. To wszystko stworzyło świetną atmosferę między nami i publicznością. Takie formy sprawdzają się właśnie na międzynarodowych imprezach. Nie zawsze trzeba wiedzieć, co aktor mówi. Jeśli teatr jest dobry, to można go odbierać inaczej - u-czuciowo, estetycznie, muzycznie.

Podczas kaliskiej premiery " Das Kuchendrama" zarysowała się nam jako ponury witkacowski koszmar. Z recenzji wynika, że słupską inscenizację tej sztuki publiczność odbierała raczej jako znakomitą zabawę. Jak przyjęto was w Brześciu?

- To przedstawienie rzeczywiście za każdym razem jest inne; wiele zależy od nas jak również od widowni. Na pewno ten spektakl wymaga pewnej lekkości, którą nie zawsze udaje się osiągnąć. Przyznaję, że w Kaliszu początkowo nam to nie wychodziło. Może z uwagi na prestiż sceny? Może dlatego, że sztuka weszła na stałe do repertuaru; a my byliśmy przyzwyczajeni do jednorazowych prezentacji adpatowapych do różnych scen, co wymaga dużej mobilizacji... W Brześciu też wszystko odbywało się w szalonym tempie - i spektakl poszedł jak burza!

Dotarły do nas echa owacji, jaką publiczność zgotowała wam na stojąco. A także plotki, że pana sceniczna partnerka, Caryl Swift też była nominowana do nagrody?

- Kiedy wyjeżdżaliśmy, z Brześcia - zresztą w znakomitych nastrojach - to Caryl była żegnana jak gwiazda. A dyrektor festiwalu, który był w niej wręcz zakochany, nieoficjalnie poinformował nas o jej nominacji do nagrody. Wszyscy bardzo się z tego ucieszyliśmy. Wiadomość, która przyszła później, że to ja dostałem nagrodę, była dla nas kompletnym zaskoczeniem. Ale wyjaśnienie tej zagadki jest dość proste. W mojej kategorii było mniej kandydatów, podczas gdy Caryl musiała konkurować z mnóstwem innych, świetnych aktorek. A skoro już nagrodzono mnie, przyznanie drugiej nagrody dla tego samego spektaklu stało się problematyczne.

Tworzycie państwo razem bardzo ciekawy duet sceniczny. Jak on się narodził?

- Po raz pierwszy zobaczyłem Caryl w teatrze "Rondo" w Słupsku. Byłem nią zauroczony! W tym czasie bawiłem się jeszcze w teatr amatorski, który prowadził Stanisław Otto Miedziewski. To on zaangażował mnie później do roli jednego z morderców w spektaklu "Nowe wyzwolenie". Pamiętam, że na scenie graliśmy z Caryl w karty i strasznie drżały mi ręce... Dopiero po premierze mojego monodramu na motywach dokumentów i poezji Artura Rimbauda i Paula Verlaine'a, który został nagrodzony na festiwalu w Zgorzelcu, pojawiły się pierwsze projekty, że może kiedyś razem zagramy. Potem poznawaliśmy się coraz lepiej na różnych spotkaniach, warsztatach czy występach gościnnych. Aż w końcu napisałem specjalnie dla niej scenariusz "Das Küchendrama" na motywach "Matki" Witkacego. Caryl dość długo nie mogła znaleźć partnera do tej sztuki. Przypadek sprawił, że wystąpiliśmy razem w jednym z wieczorów witkacowskich. I wtedy postanowiliśmy, że spróbuję zagrać Leona.

Wszystkie sukcesy, jakie dotąd zebrała "Das Kuchendrama", uważamy za wspólne. To jest zasługa całej naszej trójki: Caryl, Stasia i moja. Taki związek, jaki wytworzył się między nami, nie często się zdarza. Nas połączyło wspólne "światoodczucie": podobne poczucie humoru, groteskowe widzenie świata, zainteresowanie sprawami "metafizycznymi"... Przyjaźnimy się, odwiedzamy w naszych domach, dużo rozmawiamy. Oczywiście czasem kłócimy, bo to też jest potrzebne. Żyjemy jak w jednej artystycznej rodzinie.

Niech więc nagroda zostanie w rodzinie, ale gratulacje składam na pana ręce.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji