Artykuły

Ja, Don Kichot

W ciągu roku na dwóch szczecińskich scenach powstały dwa spektakle zrealizowane na podstawie powieściowej klasyki - bardzo od siebie odmienne, ale zarazem sobie bliskie. Jesienią ubiegłego roku odbyła się we Współczesnym premiera "Kubusia Fata listy i jego pana" wg Diderota, w reżyserii Rudolfa Zioły, a teraz Ryszard Major wystawił w Polskim "Don Kichota" Cervantesa. Zewnętrzne zbieżności obu teatralnych opowieści - i tu, i tam mamy wędrówkę pana i sługi, idealisty i realisty - są jednak mniej istotne od innych podobieństw.

Major (ur. 1948) i Zioło (1952) to reżyserzy pokrewni - nie tyle może rocznikowo, co intelektualnie, duchowo. I choć sceniczne światy, drogi artystyczne mają różne, dla obu w teatrze ważna jest literatura; obaj starają się nadać swej twórczości wymiar i ciężar obrachunku ze światem współczesnym, jego kulturą, historią.

Oba spektakle zdają się być w tym obrachunku swoistą summa. Osobistą, cierpką, a zarazem uniwersalną. To spowiedzi dojrzałych artystów, którzy wracają do głównych mitów i tropów literatury. Nie miejsce tu na, kuszące skądinąd, porównania tych - z różnych przyczyn i w różnym stopniu

- niespełnionych spektakli. Ale sądzę, że fakt, iż w obu pojawiła się potrzeba takiej wypowiedzi, wart jest refleksji. Nie tyle nawet jako punkt na scenicznej drodze doświadczonych reżyserów, ile jako znak, że czasy - pełne chaosu, rozpadu - wymagają takiej próby. Znalezienia dla nich miary. W teatrze. I w sobie.

"Don Kichot" Majora, opowieść o szalonym hidalgo - który pod wpływem lektur (a i w opozycji do świata medialnego zgiełku) staje się błędnym rycerzem i rusza w drogę, żeby przywrócić wartość ideałom piękna, dobra, honoru -jest przecież opowieścią o każdym z nas, którzyśmy kiedykolwiek marzyli o zerwaniu się z uwięzi powszedniości, pospolitości. Ale jest też twórczym credo. Wyznaniem wiary w sztukę. Jej szaleństwa i ograniczenia, walki i klęski, upokorzenia i zwycięstwa. Bo w odejściu Don Kichota (gra go Jacek Polaczek) są narodziny Don Kichota. I finał spektaklu,. w którym leżący na łożu śmierci Alonso Quijano z Manczy poddaje się życiu - wyrzekając się obłędu - do tej prawdy widza prowadzi. Jest obroną praw sztuki, więc i jej złudzeń, więc i wolności człowieka - pomimo wszystko.

Przedstawienie czyste w przesłaniu, chwilami piękne, wydaje się jednak nierówne i gubi się w sobie. Usiłując być widowiskiem - popada w manierę patetycznego cyrku (te dymy, gołe damy, orszaki, płonące świece); starając się być wierne randze dzieła - celebruje wielowymiarowy, wysoki ton opowieści. Mówiąc prościej: raz widza bawi przesadnie, to znów o nim zapomina. Miesza stylistyki, zderza i wzajemnie niweczy rozmaite pomysły, a jego twórcy to szarżują, to hamują pęd, co sprawia, że całość wymyka im się z rąk, zaś widz odnosi wrażenie, iż spektakl, nie mogąc znaleźć formy, po prostu się dłuży.

Major próbuje scenicznej narracji - niełatwej, jako że powieść Cervantesa płynie szerokim i zmiennym nurtem - nadać ramy, które byłyby przez współczesnego widza rozpoznawalne. Przygody Don Kichota w konwencji "wydarzenia medialnego" relacjonuje tercet dziennikarzy telewizji i radia (w tych rolach

- użyczające im własnych nazwisk - Olga Adamska, Katarzyna Sadowska oraz Mateusz Kostrzyński). Ale pomysł ram nie trzyma. W pierwszym akcie ich "wejścia na wizję" i relacje "na żywo" są zbyt częste, w drugim, gdy nerwowy rytm "newsa" ustępuje operowej niemal, wysmakowanej inscenizacji, brak na nie miejsca. Sam pomysł zdaje się w ogóle zbędny spektaklowi.

"Zrobiony", wykreowany medialnie, wydany publiczce bohater naszych czasów? Cóż, i tędy iść by można, gdyby konsekwentnie. Tyle że Major porzuca tę drogę. I chyba robi słusznie... Nie nadużywa zresztą rekwizytów współczesności. Rower w roli rumaka, a motocykl - muła; gazety i komórkowe telefony? To akurat tyle, żeby na plan pierwszy nie wybijała się podmalowana na pokaz "dzisiejszość", dosyć natomiast, aby zaistniała ponadczasowość historii - tworzona w pustej przestrzeni skromną scenografią świata rzeczy (beczki, butle na wino, kosze, komody, drzwi) oraz kostiumem spoza epoki.

Bo uznanie w tym "Don Kichocie", w którym znać rękę reżysera, budzi nie aktualizacja (naciągana nieco) opowieści, ale jej bogata teatralność, budowanie scen o własnym rytmie i dynamice (żywo współtworzy ją muzyka nawiązująca do hiszpańskich klimatów, plastyczna, zróżnicowana brzmieniowo). Że wymienię tu pojedynek na korcie, spotkanie z chłopkami czy też niekończącą się opowieść Sancho Pansy (Adam Zych gra go bez szczególnego podkreślania plebejskiej, "grubej" natury tej postaci) w trakcie uczty, którą oglądamy z różnych stron. Lecz najmocniej brzmi spektakl, gdy porzuca agresywną, bujną pomysłowość, i na pozór chłodno, bez ozdobników, prowadzi Don Kichota przez niemal nagą scenę na spotkanie rzeczywistego z idealnym. Zimne, niebieskie światło nadaje tym momentom aurę wizji, snu, jest w nich tajemnica, lecz i gorzkie przeznaczenie. Jacek Polaczek tworzy swego bohatera oszczędną kreską, unika przesady w ukazywaniu szaleństwa, wydobywa kruchość, ale i moc jego wewnętrznego świata. I światła. To Don Kichot pozbawiony pychy, zdystansowany wobec swoich przygód i urojonych rycerskich przewag. Don Kichot, który wie, że jest Don Kichotem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji