Artykuły

Żegnaj, Urszulko

Stale nie mogę uwierzyć, że już Jej nie ma, że odeszła na zawsze, aby połączyć się ze swoim mężem Henrykiem, z którym tworzyli idealną, kochającą się parę. Kiedy była w dobrym nastroju, uśmiechała się czarująco - URSZULĘ MORDZEWSKĄ-BISTĘ, wieloletniego pedagoga w Studiu Wokalno-Aktorskim w Gdyni, zmarłą w czerwcu tego roku, wspomina Witold Sadowy.

POŻEGNANIE (21.10.1934-28.06.2006)

Urszula Mordzewska-Bista

Stale nie mogę uwierzyć, że już Jej nie ma, że odeszła na zawsze, aby połączyć się ze swoim mężem Henrykiem, z którym tworzyli idealną, kochającą się parę. Wciąż mam przed oczami Jej drobną sylwetkę i uśmiechniętą twarz. Kiedy była w dobrym nastroju, uśmiechała się czarująco. Niestety, te nastroje bardzo często się u Niej zmieniały. Z natury była osobą dobrą, wrażliwą i delikatną. Chorowitą i uwielbiającą się leczyć. Jeszcze w listopadzie ubiegłego roku, na moich imieninach, pełna różnorodnych planów, wymyśliła sobie, że musimy wspólnie spędzić święta Bożego Narodzenia i sylwestra w Sopocie, w ZAIKS-ie. Wcześniej kilkakrotnie jeździliśmy wspólnie do Druskiennik i do Buska Zdroju. Szykowała się. Wszystko było już załatwione.

Któregoś dnia powiedziała mi, że od pewnego czasu boli ją głowa i musi iść na prześwietlenie. Potem zatelefonowała i oświadczyła mi, że idzie na operację, bo ma guza w mózgu. Przeraziłem się, ale Ją uspokajałem, że wszystko będzie dobrze. Po operacji odezwała się znowu i zmienionym głosem powiedziała, że już po wszystkim. Potem nie odbierała już moich telefonów i nie odpowiadała na SMS-y. Wiadomości o niej miałem od kolegów mieszkających w Domu Aktora w Skolimowie, w którym przebywała. Początkowo wydawało się, że wszystko idzie ku dobremu, ale było to tylko chwilowe polepszenie. Kiedy na początku lipca wróciłem do Warszawy, dowiedziałem się, że Uli już nie ma. Był to dla mnie szok. Po śmierci Henryka byłem z Nią bardzo blisko. Dzieliła się ze mną swoimi troskami i radościami. Prosiła czasem o radę i pomoc. Zabierałem ją do teatru i jeździłem z nią na urlop.

Nie było dnia, żebyśmy ze sobą nie rozmawiali telefonicznie. Moja znajomość z Ulą i Jej mężem Heniem Bistą, znakomitym aktorem Teatru Współczesnego w Warszawie, zaczęła się wiele lat temu, kiedy przenieśli się z Sopotu do Warszawy i zamieszkali w wynajętym mieszkaniu przy ul. Skrzetuskiego obok Haliny Friedmannowej, jednej z najlepszych suflerek teatralnych, matki Stefana Friedmanna. Bistowie i ja zaprzyjaźniliśmy się z Haliną i bywaliśmy u niej codziennie. I tak się zaczęło.

Ula urodziła się 21 października 1934 roku w miejscowości Więckowy. Ciągnęło Ją do teatru, chciała reżyserować. Pojechała do Łodzi. Tam w roku 1960 ukończyła wydział reżyserski dla zespołów niezawodowych w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej i Filmowej. W Lublinie, gdzie odbywała staż, poznała Henryka Bistę. Zauroczeni sobą postanowili się pobrać. Po ślubie wyjechali do Teatru Wybrzeże w Gdańsku. Tam u boku Henryka stawiała pierwsze kroki jako asystent reżysera. W Teatrze Muzycznym w Gdyni zrealizowali "Zielonego gila", "Alicję w Krainie Czarów" i "Igraszki z diabłem" oraz "The Fantasticks". Samodzielnie zaś wyreżyserowała spektakl muzyczny oparty na piosenkach Jacquesa Brela pt. "Brel" w Teatrze Muzycznym w Gdyni, a w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku "Śluby panieńskie" Aleksandra Fredry. Od roku 1976 do 1990 była pedagogiem w Studiu Wokalno-Aktorskim im. Baduszkowej w Gdyni.

Żegnaj, Urszulko, droga moja, i nie martw się więcej. Widzisz, jak wszystko nic nie znaczy i szybko przemija! Śpij spokojnie, wierzę, że jeszcze się zobaczymy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji