Artykuły

Dymi kasza, dymi groch

Kluczowe miejsce umieszczonego w programie do spektaklu Koniec wieku eseju Pusto jest w mojej duszy i pusto dokoła… jasno dowodzi, że w istocie nie jest tak pusto. Okazuje się bowiem, że w duszy eseistki Joanny Nowak zamieszkało trudne pytanie na koniec wieku, a tam, gdzie mieszka trudne pytanie na koniec wieku, pustka mieszkać nie może. Nadto okazuje się, iż w duszy reżysera Włodzimierza Nurkowskiego zagościło to samo. „Jakimi słowami przywitamy wiek XXI?” – rzuca dramatycznie Nowak, reżyser zaś podejmuje niepokój eseistki i wystawia Koniec wieku, dzięki czemu znamy już odpowiedź. Słowami, którymi przywitamy wiek XXI, będą trudne słowa „Dym, Sznurek i Dziad”. Szczęśliwego nowego sznurka, ty zadymiony dziadu — tak powiemy, gdy nadejdzie przełom. Tak właśnie będzie, gdyż sprawy na scenie przedstawiają się następująco.

Oto dwie części. W pierwszej Nurkowski zgłębia istotę końca zeszłego wieku (moderna liryczna), w drugiej — obecnego (postmoderna dyskotekowa). Spektakl posiada zatem konstrukcję wyraźnie symetryczną, a nawet, rzekłbym, ambitnie zwierciadlaną. Rzecz w tym, iż istota tamtego finiszu jest nam z grubsza znana, tego zaś wciąż jest sporą tajemnicą. W przedstawieniu Nurkowskiego owe końce przeglądają się w sobie, a ściślej — nasz koniec przegląda się w ich końcu, jakby zadając dojmujące pytanie: końcu, końcu, powiedz przecie, kto z nas głupszy na tym świecie?

No i się przeglądają, przyglądają, spozierają, podglądają i porównują przez dwie godziny ze sporym hakiem. Najpierw mamy niby-młodopolskość zatopioną w tandecie fundamentalnych porywów ducha i skąpaną w mrocznych nutach Gustawa Mahlera. Kompletnie nie wiadomo, o co tutaj chodzi mianowicie. I trudno się dziwić, trudno, gdyż Nurkowski zadał aktorom Ludowego zadanie, niestety, zbyt karkołomne. Kazał im zagrać Indian wcielających się w kompletnie zalaną bohemę. I, broń Boże, nie kolor skóry mam na myśli. Ja mam na myśli fakt, że tylko Indianie (i raczej tylko peruwiańscy) są w stanie tak fatalnie mówić naszą młodopolską poezję. Po antrakcie nie jest lepiej, a szczerze mówiąc — jest gorzej. Oto znika Mahler i pojawia się wysoce decybeliczna kapela „Kurtyna Siemiradzkiego”, która już do końca raczyć nas będzie swoim fachowym czadem. W części tej Indianie niczego już wprawdzie nie mówią, ale za to pląsają rocka, bądź śpią, tym razem przebrani za dzieci-kwiaty. O ile Jackowi Tomasikowi, autorowi choreografii, rockowa drzemka zdezorientowanych Indian jako tako wyszła, o tyle w trudnym temacie Peru tańczy pogo poniósł on (choreograf) absolutne fiasko. Zwyczajnie — Indianin zgubił Tomasika (szczerze współczujemy), w związku z czym nie sposób się dziwić, iż stopień paniki poznawczej u widza (stopień przerażenia pytaniem, o co tutaj chodzi) – w porównaniu z częścią pierwszą — w części drugiej wzrasta. Na całe jednak nasze szczęście Nurkowski doskonale wie, co robi, i dlatego właśnie nie robi części trzeciej.

Nie robi trzeciej, gdyż chce, by widz zastanowił się nad tym, z czym obcował (o ile, rzecz jasna, obcował w pełni oraz do końca). Jak zatem jest z naszym schyłkiem wieku? Czy tkwi on jakoś w tym ich niegdysiejszym końcu? A jeśli tak, to w jaki sposób? I jak głęboko? Nurkowski sugeruje, że głęboko, i jest to, nie oszukujmy się, sugestia głęboka. Inaczej mówiąc — niby wszystkim różnimy się od rodaków sprzed stu lat (inaczej upadamy), w istocie jednak — niczym (tak samo upadamy). Taki właśnie z Końca wieku należy wysnuć wniosek zaskakujący, trudny i wzruszający zarazem. Niczym się nie różnimy, bo wiąże nas, panie dziejku, słowiański duch. Od pierwszej do ostatniej minuty na scenie niby wszystko się zmienia, ale za to dym, sznurki i dziad są konstans. Owa, by wyrazić się malarsko, Trojka Nurkowskiego nas — późnych wnuków z pradziadami — spaja. Wciąż oto snują się po scenie wciąż te same dymy, nad sceną wciąż zwisają ukośnie sznureczki wciąż te same, kreśląc w przestrzeni przejmujący kształt piramidki nadwiślańskiego cierpienia, wreszcie wciąż tak samo zdumiony dziad (mądrość ludowa, pieśń gminna) nieustanie wkracza na scenę, by dziwując się temu, co widzi, karcić świat przedstawiony mądrym, prostym słowem prawdziwego Polaka, którego to słowa nikt niestety nie wysłucha. W takich okolicznościach scenicznej przyrody końcowe memento wydaje się oczywiste (mimo że przemilczane). Słuchaj dziada frasobliwego! W przeciwnym bowiem razie — i ty zostaniesz nowohuckim Indianinem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji