Artykuły

Godzina skeczów (czegoś) męczących

Stan określany jako „późne urodzenie” określany bywa często stanem „łaski”. Jakże niesłusznie – o tym można się przekonać, pisząc czasem teatralną recenzję – pisze Tomasz Mościcki dla teatralny.pl.

Nasi wielcy poprzednicy mieli lepiej. Taki Słonimski podsumowywał krótko: „od takich piorunów teatr powinien mieć piorunochrony”. To po sztuczce Piorun z jasnego nieba. Czasem za puentę wystarczało stwierdzenie: „jacyś ludzie nauczyli się tego na pamięć. Wstyd”. I było dobrze. Łaska wczesnego urodzenia Słonimskiego sprawiała, że nie musiał wszystkiego wyjaśniać, bo czytelnicy i widzowie (najczęściej widzowie byli czytelnikami) „czaili bazę”, „kumali czaczę”, czy też „wiedzieli, o co kaman”, czy też jakkolwiek określa się dziś niegdysiejsze „chwytanie w lot”. Stary Grydzewski też czaczę kumał, więc i można było pozwolić sobie na błogosławioną lakoniczność przekazu.

Tak sobie myślałem z rozczuleniem i skręcającą mnie w precel zazdrością w mroźny wieczór ostatnich dni 2014 roku, jadąc po krótkim, bo nieco ponad godzinnym przedstawieniu Quo vadis w wykonaniu zespołu Montownia na scenie Teatru Powszechnego. Transparent „Teatr, który się wtrąca”, czyli słowa Zygmunta Hübnera, dumnie wisiały na fasadzie teatru. W co się mianowicie miało wtrącać to przedstawienie – dalibóg nie wiem i tylko myśli o tym, jaką właściwie miarę przyłożyć do tego, com ujrzał – spokoju nie dawały. No bo przypominać, że jak w Hübnerowskim Powszechnym dawano komedię, to była to Iwona, księżniczka Burgunda albo – jeszcze wcześniej – Zemsta, a jeszcze 20 lat temu, a więc niedługo po Hübnerze, pyszna Czarna komedia w reżyserii zmarłego przedwcześnie Marka Sikory – to już dzisiaj nietakt wobec teatru, co to teraz wszak nie jest produktem, a jego widz to nie klient. Przypominać aktorom Montowni, że niemal dwie dekady temu zaczynali wspaniałą, metafizyczną niemal Zabawą Mrożka, mając po drodze jeszcze kilka świetnych przedstawień – znów jakoś głupio. Od lat nasze teatralne życie toczy się według starej zasady, brzmiącej ładnie po angielsku: „let bygones be bygones”, a po naszemu: „co było, to było”, w wolnym przekładzie: „wybierzmy przyszłość”. Wytaczać erudycyjne armaty i strzelać przypominaniem, że parodia ma w naszym teatrze fantastyczną tradycję, że Faust w Raciążu w 1919 roku szedł w Qui Pro Quo niemal dwa miesiące przy kompletach na widowni zaśmiewającej się do łez z Mefista, co nie mógł odnaleźć Fausta, że później Mira Zimińska, parodiując Toskę, wyśpiewywała tam: „toska, to-ska, to-ska…ndal”, że Dymsza i Ordonówna wykonywali w tym teatrzyku numer Dessous, czyli parodię Halki. I może jeszcze i to, o czym kiedyś pamiętano, że zasadą jest dorównywanie siłą poetyki parodii sile poetyki parodiowanego utworu, No, owszem, można to przypominać, ale dziś to rzucanie grochem o teatralną ścianę obojętności.

Ani mnie dziś Quo vadis Sienkiewicza ziębi, ani grzeje, nicowanie tej mocno zetlałej już powieści jest czynem nieprzesadnej odwagi. To, że „monterzy” zabrali się za tego pierwszego polskiego literackiego Nobla – niech im Bóg odpuści. My jednak nie możemy odpuścić czegoś innego – niespełnionej obietnicy.  „Spektakl uwodzi szybkim tempem akcji, ciętym dowcipem, zawrotną prędkością kolejnych aktorskich metamorfoz” – czytamy w zapowiedziach. Niestety, nie uwodzi ani Rafał Rutkowski przebrany w wieczorową kieckę i udający Ligię, ani Rafał Perchuć grający Ursusa, ani Maciej Wierzbicki jako Neron. W pamięci pozostaje Wiktor Stokowski akompaniujący na „parapetach”, ongiś zwanych instrumentami klawiszowymi, i ma się wrażenie, że sam starczyłby za całe przedstawienie.

Po niecałym kwadransie tych przebieranek różne skojarzenia przychodzą do znużonej głowy. Jedno z nich to nazwa pewnej pokazywanej często w telewizji grupy. Zwie się ona Kabaret Skeczów Męczących i coś na rzeczy jest. I tu, i tam. Poziom żartów Montowni niebezpiecznie skręca ku dowcipom serwowanym przez jeszcze innych artystów. Ci z kolei nazywają się Kabaretem Młodych Panów. I znów – z racji niezaawansowanego jeszcze wieku i – co gorsza – żartów Quo vadis niebezpiecznie zaczyna przypominać ich produkcje. Na powstanie tych czterech kwadransów skeczów cokolwiek męczących złożyły się aż trzy teatry: sama Montownia, krakowska Łaźnia Nowa i Teatr Powszechny. Liczba kooperantów godna scenicznej epopei. A rezultat? Ano, opisana przez starego Boya kabaretowa impreza sprzed 110 lat:

„Otruł gościa kotletem,
Nazwał to kabaretem.
Za wstęp cztery korony.
Niech was pierony”.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji