Artykuły

Mam pewien dystans

- Chciałabym chyba tak zmienić naszą rzeczywistość, aby zaczął funkcjonować w niej bardzo jasny system pozyskiwania pieniędzy na sztukę, na filmy, na spektakle, żeby był prawdziwy i prężny mecenat - mówi warszawska aktorka ALICJA BORKOWSKA.

Swoją przygodę z aktorstwem zaczynała na początku lat 90. Ciekawa ludzi i świata poszukiwała swojego miejsca na Ziemi. Najpierw odwiedziła Nowy Jork razem ze spektaklem "Metro", a potem na dobre zadomowiła się w Londynie, doskonaląc warsztat i zbierając nowe doświadczenia. Po kilkunastu latach wróciła do Polski. Dowiecie się, dlaczego Alicja Borkowska porzuciła dostatnie życie na Zachodzie, i jak czuje się po powrocie wśród polskich elit artystycznych...

Elity: Mieszkała pani w Londynie przez 12 lat. Doceniono tam pani talent aktorski. Wydawałoby się, że osiągnęła pani sukces, o jakim marzy wielu naszych rodaków. Dlaczego zdecydowała się pani wrócić do Polski?

Alicja Borkowska: Może trudno w to uwierzyć, ale tu jest naprawdę fajnie... Rozmawiałam z kilkoma osobami, które przez dłuższy czas były lub nadal są na emigracji - mówią to samo: tu jest fajnie, bo ludzie są inni... W Anglii nawiązałam wiele bliskich znajomości, ale nie miałam tam tak wspaniałych przyjaciół, jakich mam w Polsce. Jest coś takiego jak bariera kulturowa, która nie pozwala tak do końca naprawdę być razem, nadawać i odbierać na podobnych falach - nie oglądaliśmy tych samych bajek w dzieciństwie, nie mamy tych samych skrótów myślowych i widzimy świat inaczej - taka podświadoma warstwa kulturowa mimo wszystko dzieli.

Czasem niE rozumiem Polaków, buntuję się przeciwko ich bezmyślności i marnowaniu potencjału, jaki w naszym narodzie drzemie, ale nie chciałabym

mieszkać w żadnym innym kraju. Tu są moje korzenie i tu jest mój dom.

Pokonała pani 600 kontrkandydatek z całego świata w castingu do roli Kleopatry w musicalowej megaprodukcji londyńskiego National Theatre, miała szansę zrobienia kariery na Zachodzie i mimo wszystko zdecydowała się pani wyjechać?

- Niestety, do dziś musical się nie odbył, gdyż jego twórcy nie mogą do końca się porozumieć. Rozpoczęto już, co prawda, pierwsze próby, zainwestowano trochę pieniędzy, ale nadal jest to przedsięwzięcie w zawieszeniu - nie było więc tak trudno zrezygnować i podjąć decyzję o powrocie do Polski.

Opuściła pani Warszawę na początku swojej drogi zawodowej - po debiucie aktorskim w musicalu "Metro" Janusza Józefowicza. W międzyczasie zagrała pani jeszcze w serialach, takich jak "W labiryncie" i "Klan". Po długiej nieobecności wróciła pani w roku 2003 bogatsza o edukację aktorską londyńskiego oddziału Lee Strasberg's Actors Studio. Jak ocenia pani obecny rynek pracy w Polsce: co decyduje o sukcesie aktora - talent czy raczej układy?

- Nie było mnie w kraju bardzo długo. Nie uczestniczyłam w formowaniu się grup towarzysko-zawodowych. Nie skończyłam tu szkoły teatralnej. Jestem poza wszelkimi układami. Mam pewien dystans i inni mają też dystans do mnie. Myślę, że na sukces aktora mają wpływ różne czynniki. Na pewno nie ma w tym zawodzie demokracji. Właściwie nie powinno jej być - wg mnie najważniejszy jest talent.

W polskim filmie obecnie mało się dzieje. Robi się dużo seriali różnej jakości. Dla wielu stają się one więc podstawą funkcjonowania, bo przecież lepiej jest coś robić, niż nie robić nic. Aktor, który nic pracuje - nie gra, poza tym, że nie zarabia, cofa się dodatkowo w rozwoju, czasem wręcz znika ze sceny zawodowej... Właściwie można powiedzieć, że obecna rzeczywistość to coś w rodzaju kija o dwóch końcach: albo się gra w serialach i przyjmuje wszystko, co ze sobą niosą, albo zostaje się w teatrze - jeśli ma się to szczęście posiadania etatu - grywając od czasu do czasu i żyjąc skromnie, raczej bez szans na luksusy i coś, co dla aktora ważne - popularność. Nie da się ukryć, że przecież w tym zawodzie popularność jest miarą sukcesu.

Jak po powrocie odnalazła się pani w świecie polskiego aktorstwa?

- Zagrałam już kilka epizodów w takich serialach jak "Kasia i Tomek", "Samo życie", "U fryzjera" czy "Magda M". Nie mam swojego menadżera, ale jestem pod skrzydłami prężnej agencji aktorskiej "Gaża", która pomaga mi w promocji artystycznej. W najbliższej przyszłości będę grała w anglojęzycznym filmie o Rembrancie pt. "Nightwatching'' w reż. Petera Greenawaya - to obraz polsko-angielskiej produkcji, przy którym praca z pewnością będzie cennym doświadczeniem i bardzo ciekawym

wyzwaniem.

Zdjęcia rozpoczynam w połowie października tego roku. A praca w teatrze?

- Grałam w musicalu "Chicago", "Romeo i Julia", ale to nie jest coś, co tak naprawdę chciałabym robić. Raczej nie jestem aktorką musicalową... Pociąga mnie teatr dramatyczny, tam jednak nie robi się castingów. Do teatru trudno dotrzeć - to środowisko dość hermetyczne. Mimo to nie zniechęcam się, na pewno będę próbować.

Kto jest dla pani największym nauczycielem i mistrzem?

- Pierwsze kroki aktorskie stawiałam pod okiem Anny Chodakowskiej. Było to w czasach, kiedy pracowałam w musicalu "Metro". Uparłam się wówczas, że nie będę śpiewać i tańczyć swojej roli, że chcę ją zagrać. Poprosiłam naszego producenta i menadżera, Wiktora Kubiaka, który spełniał różne nasze zachcianki, aby sponsorował moje lekcje aktorstwa. Wiktor zgodził się i umówił mnie z Anną. Myślę, że to właśnie ona miała na mnie największy wpływ.

Jakie obowiązki nakłada na aktora ten zawód?

- Jeśli jest się nieodpornym na krytykę, na pewno nakłada on olbrzymie obowiązki: zawsze trzeba być odpowiednio ubranym, uczesanym, w pełnej gali i formie, nawet kiedy idzie się po bułki do sklepu. Jeśli jednak ma się nieco większą odporność, można sobie pozwolić na trochę abnegacji. Teraz właśnie mam taki okres (śmiech).

Istotne jest w tym zawodzie także to, co się mówi - również poza ekranem i sceną. Ludzie słuchają artystów. Myślę, że spoczywa na nas odpowiedzialność za słowa i to jak ich używamy - nie tylko w sensie gramatycznym, ale także w warstwie etycznej.

Plany na przyszłość?

- Pracuję nad płytą. Mam bardzo zdolnych, młodych muzyków i od pewnego już czasu zbieramy materiały do jej nagrania. Płyta będzie w spokojnym, nastrojowym klimacie - takim jak lubię. Chcę, żeby to była muzyka, dzięki której w długie zimowe wieczory będzie robić się ciepło.

Gdyby mogła pani zmienić jedną rzecz w realiach polskiego aktorstwa, co by to było?

- Jedną rzecz...? O, kurcze... Jedna rzecz właściwie niczego tu nie zmieni... (śmiech). Niech pomyślę... Chciałabym chyba tak zmienić rzeczywistość, aby zaczął funkcjonować w niej bardzo jasny system pozyskiwania pieniędzy na sztukę, na filmy, na spektakle, żeby był prawdziwy i prężny mecenat.

Na zdjęciu: Alicja Borkowska z córka Vesną.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji