Triumf aktorstwa
Grażyna Misiorowska na koniec dyrekcji Sroki, po długiej przerwie, znów dostała rolę na miarę swego talentu. Owo "na miarę", przywodzące na myśl krawieckie skojarzenia, broń Boże nie oznacza jakiegoś "przykrawania". Rola Gumajki w "Męce Pańskiej w butelce" to duże wyzwanie aktorskie, rola piękna i trudna przez to, że prawie monodramowa, wymagająca od wykonawczyni czerpania z głębi samej siebie, sięgania aż do samej duszy. A Misiorowska to potrafi. Znakomita jest zwłaszcza w rolach, które z pozoru do niej nie pasują. Bo pozornie Misiorowska wydaje się stworzona do ról eterycznych i zwiewnych istot, gdy tymczasem z upodobaniem wchodzi ona w skórę "grubych postaci", takich jak ta Gumajka, pijaczka grzebiąca po śmietnikach, postać wyzuta z wszelkiej kobiecości, a nawet - jak się przez chwilę wydaje - w ogóle z ludzkiej godności. Ale to znów pozory, bo Misiorowska wydobywa z tej na pierwszy rzut oka odpychającej postaci tyle człowieczeństwa, ile tylko cierpienia może być w takim ludzkim śmieciu wyrzuconym poza nawias społeczeństwa. To chyba najpiękniejsza rola tej aktorki. I jedno z najpiękniejszych przedstawień, jakie ostatnio widzieliśmy na scenie "Kochanowskiego". Dla mnie "Męka Pańska w butelce", w świetnej reżyserii Wiesława Hołdysa, jest przede wszystkim sztuką o cierpieniu, które jest istotą i miarą człowieczeństwa. O cierpieniu, które jest ceną za odwagę myślenia i przeciwstawienia się obowiązującym zasadom, o cierpieniu, które jest ceną za miłość, za indywidualność, za konsekwentne pragnienie wyrażenia samego siebie - także w sztuce - i o cierpieniu, które jest esencją samotności.
Zrozumienia znaczeń i odcieni tej samotności doświadczamy także dzięki przekonującym kreacjom Waldemara Kotasa w roli Uriela D'Acosty i Grażyny Rogowskiej jako szalonej Ciotki Almy Wiehersthal, której zapamiętałe szukanie wciąż nowego wyrazu artystycznego ostatecznie prowadzi do samounicestwienia we własnym dziele. Za urodę sceniczną "Męki Pańskiej" należą się brawa Januszowi Tartylle, autorowi pięknej, metaforycznosyntetycznej scenografii.
"Lekcja". Kto teraz gra Ionesco? W Polsce właściwie nikt. Po fali zainteresowania głośnym francuskim dramaturgiem na przełomie lat 50. i 60. Ionesco w ostatnich czasach jakoś zupełnie wyszedł z mody. A szkoda, bo jego teatr absurdu jest nieodparcie śmieszny, a dla aktorów może stanowić smaczny kąsek. Na szczęście takie przekonanie miał Waldemar Kotas, który jest głównym sprawcą "Lekcji" - uważanej za najbłyskotliwsze dzieło Ionesco. Zasługą Kotasa jest namówienie do współpracy Grażyny Rogowskiej. Aktorka, która sama przyznaje, że najlepiej czuje się w rolach psychologicznych, wbrew temu własnemu przekonaniu udowodniła, że świetna umie być także w rolach dalekich od psychologii i rodzajowości. I Alina, i właśnie Uczennica w "Lekcji" to postaci wyrosłe z ducha teatru absurdu, postaci groteskowe, komiczne, choć zaprawione nutką tragizmu. Zasługą Kotasa jest także namówienie do współpracy pary ormiańskich artystów, Samwela Baginjana - który sztukę sprawnie wyreżyserował - i jego żony Julietty Stepanjan - która doskonale odnalazła się w roli Służącej.
Największą zasługą Kotasa jest wreszcie stworzenie świetnej, perfekcyjnej i przede wszystkim przezabawnej postaci Profesora, który z rozciamkanego safanduły w kapciach przeistacza się w gwałtownego, oszalałego na punkcie absurdalnych, lingwistycznych konstrukcji, mordercę.
Że Kotasa ciągnie do groteski - było widać już w "Hipnozie". To, co jednak postaci Lekarza można było zarzucić jako nadmiar - zbytek ekspresji, wyraźne przerysowanie - tu znalazło idealny wyraz.