Artykuły

Na koniec i tak zostajemy sami

O Filoktecie ex machina, premierze warszawskiego Teatru Powszechnego w reżyserii Agaty Koszulińskiej, rozmawiają Jakub Moroz i Przemysław Skrzydelsk

Moroz: Tym razem Teatr Powszechny w Warszawie trochę mnie zaskoczył.

Skrzydelski: Bardziej niż środowiskowe wojenki i dąsy?

Moroz: Pijesz do kłótni wokół Piotra Tomaszuka? Cóż powiedzieć? Panie Piotrze, chamskie połajanki wystawiają Panu nie najlepsze świadectwo.

Skrzydelski: Określenie, którego użył Piotr Tomaszuk na swoim facebookowym wallu wobec aktorki Dominiki Bednarczyk i zespołu Teatru Słowackiego, poraża w każdym kontekście. A to określenie to „folksdojcze”. I pewnie padło dlatego, że Dziady w ujęciu Mai Kleczewskiej nie spodobały się reżyserowi Dziadów zupełnie innych. Panie Piotrze, to Pana kompromituje i jest dla Pana hańbiące. To Pana sprawa, ale chyba jedyne, co Panu zostało, to teraz już tylko kupić bukiet i zjawić się w krakowskiej garderobie świetnej aktorki.

Ale naszym Katonom, w stylu Łukasza Drewniaka, ślepym na jedno oko, też wypadałoby coś rzec. Oburzają się na chamstwo i napastliwość dopiero, gdy zawini „ta druga strona”. Łatwo im przychodzi moralne wzmożenie, kiedy nie grozi to przeciwstawieniem się dominującym w kulturze gremiom.

Moroz: Masz rację. Weźmy choćby prostacki atak Janusza Majcherka na Elżbietę Wrotnowską-Gmyz tuż po tym, jak w 2019 r. została mianowana p.o. dyrektora Instytutu Teatralnego. Dopuszczony do publikacji bluzg ukazał się w felietonie na branżowym portalu.

Skrzydelski: Majcherek użył słów takich jak: „trotylowa”, „Gmyzowa”, „zdatna jako komisarz polityczny”, „Troglodotyl” (to o mężu, czyli o rodzinie). Wtedy zapadło milczenie. Było OK. Bo Majcherek dał sygnał do zgnojenia człowieka i niemal wszyscy to przyjęli. Ale nie będziemy już tego rozwijać, bo ktoś mógłby – być może słusznie – nam zarzucić, że budujemy kilometrowy esej o tamtej sprawie, dziś zarabiając w Instytucie. Dlatego tak krótko i tylko dla przypomnienia. Od oburzenia wróćmy zatem do zaskoczenia. Co cię tak w Filoktecie ex machina z Powszechnego zaskoczyło?

Moroz: Już samo to, że Powszechny chce ze mną porozmawiać.

Skrzydelski: Chcesz powiedzieć, że to poważna rozmowa z widzem o cierpieniu, losie (lub cierpieniu jako losie) i o możliwościach jego przezwyciężania? Zaraz, nie tak szybko. W mechanice przedstawienia kilka rzeczy wyraźnie szwankuje.

Moroz: Kolega malkontent zawsze na posterunku? A tak poważnie rzecz biorąc, to podzielam twoją opinię. Warto jednak zatrzymać się na samym zamiarze, bo jest on szlachetny. W tym spektaklu dotykamy materii życia, realnych z nim zmagań, co, niestety, zdarza się rzadko nie tylko w teatrze.

Skrzydelski: Materii życia dotykamy tu dosłownie, bo na scenie przez cały czas jest obecna Kinga Chudobińska-Zdunik, studentka reżyserii, a nie aktorka. Opowiada nam o swoim zmaganiu z rzadką odmianą stwardnienia rozsianego, na które cierpi. To niewątpliwie dodaje sprawie gravitas. Od razu też zaznaczam, że słów takich jak „spektakl” używam umownie, bo pracę Koszulińskiej trudno zmieścić w takich kategoriach. To jednak reżyserka, który tworzy projekty VR, bardzo teoretyczne, na pograniczu spotkania, wykładu i projekcji multimedialnej.

Moroz: Zaczyna się jednak od Filokteta, nie tyle poprzez zawiązanie akcji z tragedią Sofoklesa, ile raczej za sprawą opisania sytuacji bohatera i postawienia problemu: dlaczego mityczny Filoktet, odizolowany na wyspie, musi cierpieć i jednocześnie być nie do zniesienia dla innych? Filoktet w tym ujęciu skojarzył mi się z Hiobem, choć jego położenie jest pod pewnymi względami trudniejsze. Tak jak w biblijnej księdze opowieść o losach tytułowego bohatera jest pretekstem do medytacji nad sensem i bezsensem cierpienia. To na refleksję, a nie na fabułę pada akcent. Jesteśmy jednak w greckim świecie, w którym bezwzględny los zadaje ból. Nie ma tu Jahwe, na którego pomoc można liczyć lub z którym można się przynajmniej spierać. Człowiek nie jest koroną stworzenia, lecz igraszką w rękach surowych i potężniejszych od niego sił. Ale przecież w końcu każde wielkie cierpienie jest wyrokiem — bezwzględnym i niezrozumiałym. Dlatego przywołanie tutaj Greków stawia prowokacyjne pytanie: czy ich rozpoznanie znikomości człowieka i bezwzględności losu nie jest aby prawdziwsze niż optymistyczna wizja biblijna?

Skrzydelski: Filoktet jest tu przywołany również dlatego, że nakreślenie jego sytuacji ma stanowić dogodny punkt wyjścia do dalszych rozważań. To przedstawienie to w istocie teatralny esej, którego poszczególne części związane są przez intelektualny problem, a nie za sprawą fabularnej ciągłości. Dlatego po zmaganiach Filokteta natychmiast zostajemy skonfrontowani ze świadectwem — tak chyba trzeba to określić — wspomnianej Kingi Chudobińskiej-Zdunik. Autorzy proponują nam także wyprawę w różne warianty wyobrażonej przyszłości. To myślowy eksperyment, w którym rozpatruje się możliwe próby przekroczenia ludzkiej kondycji. Czy to dzięki modyfikacji genetycznej, przeniesieniu samoświadomości do sieci, czyli cyborgizacji, czy też poprzez zamrożenie naszych chorych ciał w nadziei na odmrożenie ich w lepszej przyszłości.

Moroz: Przekształcenie człowieka, pokonanie chorób i śmierci ma się, rzecz jasna, dokonać na bazie postępów nauki i technologii. I właśnie krytyczne spojrzenie na ślepą wiarę w naukę jest drugim, poza cierpieniem, ważnym tematem Koszulińskiej. Podważona zostaje tu naiwna, oświeceniowa religia rozumu, mającego przynieść nam technologiczne zbawienie.

Przecież niby żyjemy w rzeczywistości pełnej cudów medycyny, udogodnień, ale tak naprawdę, gdy zaczynamy rozmawiać o pojedynczym chorym człowieku, okazuje się, że jego ból jest tak oczywisty, tak związany z praktyką codzienności, tak bardzo do zniesienia jedynie przed samym sobą, w samotności, że cała ta medycyna razem z genetyką po prostu wysiada. To jest naznaczenie, i tyle. Nie ma od tego ucieczki.

Skrzydelski: Postępy technologii – to chyba wyjaśnia wizualny kod Koszulińskiej. Aktorzy ubrani są w białe kostiumy. W coś pomiędzy skafandrami kosmonautów a kitlami naukowców. Scenografia podąża tym tropem, dając nam przestrzeń na poły księżycową, oglądaną jakby z okien marsjańskiego łazika, a na poły laboratoryjną.

Moroz: Muszę jednak zgłosić zastrzeżenia do scenografii. Sprawia wrażenie przypadkowej. Elementy przestrzeni mogłyby być w niej ułożone zupełnie inaczej, a i tak niewiele zmieniłoby to w percepcji widzów.

Skrzydelski: Dokładnie. To poważny błąd. No i te projekcje z rzutników.

Moroz: Co ci się w nich nie podobało?

Skrzydelski: Otóż dostajemy wiele wirtualnych obrazów i ujęć z kamery, tylko niekoniecznie ten nadmiar się broni. Odnosi się wrażenie, że Agata Koszulińska konkuruje z Krzysztofem Garbaczewskim. Tylko ten wyścig został już dawno rozstrzygnięty na korzyść Garbaczewskiego. Był pierwszy i zalał scenę tymi obrazami skuteczniej – mówię to ze zgrozą.

Moroz: Skoro rozmawiamy o nadmiarze, to odnoszę wrażenie, że materiał tekstowy także nie został odpowiednio skrojony. Aktorzy momentami zdają się nie radzić sobie z potokiem słów, w dodatku naukowych odniesień. Aleksandra Bożek, Sylwia Gola, Bartosz Mikulak, Oskar Stoczyński starają się przekazywać czystą teorię. To ma swoją cenę.

Skrzydelski: Agata Koszulińska popełnia też, niestety, częsty błąd debiutantów: chce powiedzieć zbyt wiele za jednym razem, nieco widza pouczając. Pytanie: czy te wszystkie dyskursywne kwestie stanowią dobry budulec dla teatru. W wielu miejscach miałem wątpliwości. Ale skoro o tekście mowa, muszę zwrócić uwagę na jeszcze jedno. Motyw Filokteta zostaje wprowadzony tylko na początku. Później się urywa, a przydałby się choćby jako koda. Samo intelektualne kojarzenie historii Filokteta z kolejnymi częściami seansu nie wystarczy.

Moroz: Jeszcze wrócę do aktorów. O trudnościach w mierzeniu się ze skomplikowanym tekstem już mówiłem. Warto też zwrócić uwagę, że te uczone wywody konfrontowane są ze scenami zwierzęcej dzikości, odgrywanej przez wykonawców. Same w sobie stanowią one ironiczny komentarz do ślepej wiary we wszechmoc nauki. Nie zawsze jednak przekonują. Mają w sobie coś z łatwizny kabaretowego numeru.

Skrzydelski: Ale chyba i tak największe wrażenie zrobiła na nas Kinga Chudobińska-Zdunik dzięki odwadze opowiedzenia o mierzeniu się ze swoim losem, ale także dzięki pewnej lekkości czy nawet dezynwolturze, z jaką podchodzi do tematu. Jej swoboda tworzy udany kontrapunkt wobec chłodnej materii przedsięwzięcia.

Moroz: A zatem zapytajmy ostatecznie: czy warto?

Skrzydelski: Myślę, że to nie najgorsza rzecz. Widać dużo szwów w scenicznej pracy początkującej reżyserki, ale siłę projektowi nadaje powaga, z jaką potraktowano problem.

Moroz: To przecież całkiem wiele, zważywszy na teatralny krajobraz.

Skrzydelski: Oj, przesadzasz. Wiele to to nie jest. Ale kawałeczek czegoś na pewno.

Moroz: Pesymisto, już wiosna, głowa do góry. A Putin przegrywa.

Ocena: Moroz: 3 + / 6 ; Skrzydelski: 3 - / 6

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji