Artykuły

Przygoda i ryzyko

- Przez ponad pięćdziesiąt powojennych lat przyzwyczailiśmy się do naszej małej stabilizacji. Do stałego etatu. Teraz wkraczamy w trudną do przewidzenia rzeczywistość - z BRONISŁAWEM WROCŁAWSKIM, aktorem Teatru im. Jaracza w Łodzi, rozmawia Jan Bończa-Szabłowski.

"- W jaki sposób odkrył pan dla siebie i widzów w Polsce twórczość Erica Bogosiana?

- Znajoma skontaktowała mnie ze Sławomirem Chwastowskim, tłumaczem od lat zafascynowanym Bogosianem. Dał mi do przeczytania pierwszy zbiór jego utworów Sex, prochy i rock & roll. Przeczytałem z zainteresowaniem, choć poraziła mnie drastyczność tego utworu. Rzeczywistość amerykańska przedstawiona z ironią i drapieżnością wydawała się wówczas, czyli siedem lat temu, jakże odległa od naszych realiów.

- Nie odłożył pan jednak tych tekstów do szuflady.

- Korciło mnie, by sprawdzić, jak przyjmie je publiczność. Pomyślałem o pokazach w bardzo kameralnym gronie. Krótki fragment zaprezentowałem jednym znajomym, kolejny innym. Reakcje były bardzo pozytywne. Próby zacząłem z tłumaczem Sławomirem Chwastowskim, ale ze względów terminowych nie udało się ich dokończyć. Wtedy zainteresowałem Bogosianem reżysera Jacka Orłowskiego, z którym pracowałem razem nad Tutamem i sztuką Przyszedł mężczyzna do kobiety.

- Od rozpoczęcia przygody z Bogosianem minęło kilka lat. Miał pan w tym okresie okazję dostrzec, jak wiele zmieniło się w naszej mentalności.

- Bogosian, który na początku uznawany był za sumienie Ameryki, teraz wydaje się coraz bliższy naszej rzeczywistości. Kiedy zacząłem grać Sex, prochy i rock & roll, miałem świadomość, że to sztuka szalenie nowatorska, wizjonerska. Dziś miejscami wydaje się wręcz wtórna, komentująca czas, który zwłaszcza nam wydaje się pędzić jak szalony. Kiedy patrzę na całą twórczość Bogosiana, to mam wrażenie, że obaj w sposób bardzo podobny patrzymy na świat. Z równym sceptycyzmem i z równą ironią. Najbardziej cenię w tym artyście to, że on nie poucza, nie daje gotowych recept. Pokazuje człowieka w różnych odmianach. Albo raczej: różne typy ludzkie tkwiące w każdym z nas. Czołem wbijając gwoździe w podłogę - druga część tryptyku stała się spojrzeniem aktualnym, boleśniejszym.

- Tytuł trzeciej części Obudź się i poczuj smak kawy wyraźnie nawiązuje do amerykańskiego sloganu reklamowego ekspresów do kawy z wmontowanym budzikiem: Wake up and smell the coffeeÉ

- Ten idiom zaczyna być rozumiany w następujący sposób: uwolnij się od złudzeń i przejrzyj wreszcie na oczy. Ostatnia część tryptyku to już taka ostatnia walka Apacza. Utwór, który celnie trafia w ludzką hipokryzję. Autor woła: obudźmy się wreszcie z tego stanu uśpienia, świata blichtru, pozorów. Liczymy, że poprzez akt autodemaskacji uda się sprowokować widza. Ale oczywiście prowokacja nie jest najważniejsza. Dla mnie sztuki Bogosiana to szczególna okazja do rozmowy aktora z widzem. Aktora, który mówi zrobisz, co chcesz, bo to jest twoje życie, ale przynajmniej zmuś się do samodzielnego myślenia.

- Miał pan okazję poznać osobiście Erica Bogosiana i obejrzeć autorską interpretację prezentowanych przez siebie utworówÉ

- To spotkanie, to jakby przejrzenie się w źródle. On mówił swoje teksty z pełną swobodą, ironią, żarliwością godną klauna. Ale była w tym także pewna dosadność i brutalność. Przyglądaliśmy się sobie z uwagą. Nie było mowy o rywalizacji, bo wiedzieliśmy, że on reprezentuje spojrzenie bardziej amerykańskie, ja bardziej europejskie.

- Czy takie zaangażowanie w teatr Bogosiana i sukcesy z nim związane nie zachęciły pana do ograniczenia udziału w przedstawieniach wieloobsadowych na rzecz monodramu?

- Nie. Fakt, że między poszczególnymi premierami zagrałem na scenie Teatru im. Jaracza w Opowieściach lasku wiedeńskiego, Toksynach, Wujaszku Wani, a teraz będę grał w Śmierci komiwojażera, najlepiej świadczy o tym, że absolutnie nie chciałbym się ograniczać do monodramu. I w przyszłości również mam nadzieję zachować rozsądne proporcje. Zwłaszcza że wymienione tytuły są mi szczególnie bliskie. Wujaszek Wania, człowiek, który z wielką determinacją poświęcił się pewnej idei, Opowieści lasku wiedeńskiego - spojrzenie superironisty Horwatha. Mój bohater chce jak najlepiej, a widzi samo zło. Zastanawia się więc, jak wyrwać się z tego zaklętego kręgu. Lubię sięgać po repertuar, który niesie przesłanie, pewną ideę. Sprawia, że widzowie nie pozostaną obojętni. Nie muszą płakać, wystarczy, że się wzruszą, coś przemyślą. Nie zdajemy sobie sprawy, ile w nas jest zakłamania. Mówię w nas, bo nie czuję się tutaj wyjątkiem. Też czasem grzeszę.

- Odmówił pan jednak niegdyś zagrania jednej z głównych ról w Klanie.

Nie zrobiłem tego z pobudek ideowych, bo zagrałem zarówno w Banku nie z tej ziemi, jak i Miasteczku. Kontrakt z Klanem zakładał wyłączność na kilka lat, a na to nie mogłem sobie pozwolić.

- Jest pan otwarty na eksperymenty, a jednak nie chciał pan zagrać w minionym sezonie tytułowej roli w Moralności pana Dulskiego.

- W czasie prób doszedłem do wniosku, że robiłbym to bez przekonania, więc postanowiłem się z tego wycofać. Maciej Prus, którego nie sposób nie cenić, postanowił zrobić współczesną inscenizację Moralności pani Dulskiej, zamieniając płeć bohaterów stworzonych przez Zapolską. Aniela Dulska byłaby w tej opowieści Anielem Dulskim Felicjan - Felicją, uwiedziona, bezbronna Hanka byłaby tu mężczyzną Hankiem, a birbant Zbyszko - kobietą. Założenia wydawało się przewrotne, kiedy jednak bliżej przyjrzałem się relacjom między bohaterami, nie znalazłem w tym logiki. To mógłby być skecz, żart, ale nic więcej. Przynajmniej ja tak to odebrałem.

- Nie zaskoczył pan widzów jako współczesna Dulska, ale zagrał pan przed laty Figara u Anny Augustynowicz. To musiało być bardzo niekonwencjonalne odczytanie komedii Pierre'a Beaumarchais zważywszy na nazwisko reżyserki.

- Tu pana zaskoczę. Było to bardzo normalne, niezwykle dowcipne i wysmakowane przedstawienie. Do dziś wspominam tamtą pracę z panią Anną z ogromną przyjemnością.

Teatromani znają pana z ról szekspirowskich, czechowowskich, bliska jest panu twórczość Dostojewskiego. Mało kto wie, że wcielił się pan też w najbardziej kultowe postacie literatury dziecięcej - Pinokia i Piotrusia Pana. Do tego drugiego przymierzał się pan dwukrotnieÉ

- I chciałby mnie pan zapytać, czy nie cierpię na syndrom Piotrusia Pana? Myślę, że nie. W tym utworze zadebiutowałem jako reżyser, a nawet w pewnym momencie zagrałem postać tytułową. Spektakl bardzo się podobał, bo dysponując wówczas bardzo skromnymi środkami technicznymi przygotowaliśmy go z niebywałym rozmachem. Główny bohater fruwał w blasku lamp ultrafioletowych, na każdy spektakl do specjalnych wanien wsypywaliśmy suchy lód, który technicy polewali gorącą wodą. Potem chłodna mgła rozpływała się po scenie i widowni ku uciesze dzieci i ich rodziców. Pamiętam, że decydując się na realizację opowieści Barriego chcieliśmy zrobić piękną bajkę zarówno o dojrzewaniu, jak i o tym, że nie należy rezygnować ze swoich marzeń.

- Często mówi pan o aktorstwie jako zawodzie wędrownym. Czy to jedno z marzeń, które nadal pozostaje aktualne?

- Jak najbardziej. Ta myśl jest coraz bliższa realizacji. Przez ponad pięćdziesiąt powojennych lat przyzwyczailiśmy się do naszej małej stabilizacji. Do stałego etatu. Teraz wkraczamy w trudną do przewidzenia rzeczywistość. Efemerydy, prywatne grupy teatralne, które dziś się rodzą, są zapowiedzią nowych czasów. Już może nie ja, ale moi młodsi koledzy będą mogli wynajmować sale i tworzyć w nich nowe instytucje teatralne. Obliczyłem, że jeśli wszystko dobrze się ułoży, za dwa lata, kiedy pozostanie mi dziesięć sezonów do emerytury, będę mógł zacząć realizować swoje plany. Córka będzie już dorosła. Razem z żoną spakujemy walizki i na dwa sezony przeniesiemy się do Gdańska, kolejne dwa mogłyby być np. w Szczecinie, dwa we Wrocławiu czy Poznaniu, może Krakowie, może Warszawie, a może Lublinie. Oczywiście, jeśli będą mnie chcieli. Nie traktowałbym tego jako poświęcenia. Raczej przygodę czy ryzyko, które od zawsze wkalkulowane jest w istotę tego zawodu.

Bronisław Wrocławski

Należy do coraz węższego grona aktorów, którzy traktują swój zawód jako powołanie. Choć kinematografia go nie rozpieszcza (znany jest przede wszystkim z "Vabank 2" Juliusza Machulskiego, "Ciała" Saramonowicza i Koneckiego, "Taty" Ślesickiego, serialu "Bank nie z tej ziemi" oraz "Miasteczka"), prawdziwym żywiołem dla niego stał się teatr i praca pedagogiczna w łódzkiej PWSFTViT. Od siedmiu lat szczególne miejsce w jego aktorskich przedsięwzięciach zajmuje twórczość Erica Bogosiana. Z utworami tego pisarza zapraszany jest na najbardziej prestiżowe festiwale teatralne".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji