Artykuły

Teatr u boku huty

Narodzinom Teatru Ludowego w Nowej Hucie towarzyszyło ogromne zainteresowanie. Oto w nowo powstającej dzielnicy Krakowa, u boku Huty im. Lenina, w błotnistym jeszcze pejzażu rodziła się placówka artystyczna, niejako symbol dojrzałej miejskości. Potrzeba teatru poprzedziła jednak niemal już 25-letni żywot sceny nowohuckiej. Działał tu bowiem już wcześniej teatr samoobsługowy, amatorski, żywo reagujący na losy wielotysięcznej załogi budowlanych. Z "Nurtu" zresztą, bo taką nazwę otrzymała amatorska scena prowadzona przez Jana Kurczaba, wywiodła się część personelu już profesjonalnej sceny. Niektórzy pracują w Ludowym do dziś, jak na przykład Ludwik Kolanowski, główny elektryk.

W grudniu 1955 roku teatr jeszcze pachnący farbą, jeszcze nie ze wszystkim gotowy, ruszył "Krakowiakami i góralami" Wojciecha Bogusławskiego. Wybór dramatu Bogusławskiego na premierę otwarcia ujawniał ambicje zespołu, pragnącego nawiązać do najlepszych tradycji narodowej sceny, poza tym trafiał pośrednio w sytuację zderzenia mieszczuchów i robotników chłopskiego pochodzenia, którym na placu budowy przyszło zmierzyć się z miastem. Na czele zespołu stanęli Krystyna Skuszanka i Jerzy Krasowski. Premiera, a więc radość, łzy, gratulacje, kwiaty, święto i rozbudzone nadzieje. Ale pojawiły się od razu znaki zapytania. Jaki ma być ten nowy teatr? W jaki sposób może i powinien rozmawiać ze swoją publicznością?

Powstał przecież teatr, który nie mógł już korzystać, jak jego poprzednik, z immunitetu właściwego amatorskiej działalności. Powstało przedsiębiorstwo, mające budżet, wskaźniki, plany i zadania. Przedsiębiorstwo wszakże narażone na więcej niewiadomych, niż każdy inny teatr obrosły tradycją, ze swoją publicznością i sprecyzowanym obliczem. Nie ważąc lekce doświadczeń "Nurtu", inicjatorzy przedsięwzięcia musieli liczyć się z koniecznością twardego zdobywania publiczności. Dla wielu przybyszów do Nowej Huty - Ludowy stawał się pierwszym, prawdziwym teatrem, z którym przychodziło im się zetknąć. Twórcy i patroni teatru liczyli, że nowa placówka będzie zdolna wytworzyć swoisty model nowocześnie rozumianego teatru robotniczego. To jest takiego teatru, który uwzględni specyfikę wartości właściwych robotniczej tradycji i ideologii, a zarazem takiego, który uczestniczyć będzie aktywnie w przekształcaniu świadomości wiejskich emigrantów, który będzie wspomagać proces formowania się wielkoprzemysłowego oddziału klasy robotniczej w Nowej Hucie.

Niełatwe zadania. Toteż od początku twórcy Ludowego stanęli przed dylematem wyboru drogi. Czy decydować się na żmudne zdobywanie publiczności, powolną, ale za to konsekwentną edukację teatralną, wprowadzając widzów systematycznie w tajniki sztuki teatru, czy też przeciwnie, przełamywać bariery tradycji, kroczyć drogą eksperymentów, nie ulegając złudnej pokusie dydaktyzmu.

Dylemat ten nie został ostateczne rozstrzygnięty, mimo stażu teatru dobiegającego ćwierćwiecza. Okazywało się bowiem, że zarówno wybór pierwszej, jak i drugiej metody postępowania napotykał trudności, że w jednym i drugim wypadku zdarzały się sukcesy, ale i porażki. Kolejni kierownicy sceny: Skuszanka i Krasowski, Szajna, Babel, Krygier i ostatnio Filipski musieli zatem od początku poszukiwać odpowiedzi na to centralne pytanie.

Miejscowa działaczka kultury, zapytana o sytuację teatru, wystąpi (prywatnie i szczerze) z ostrą filipiką. Powie, że Teatr Ludowy już dawno przestał być zjawiskiem artystycznym, że owszem, pozostał społecznym, że w Nowej Hucie tak naprawdę przydałby się teatr muzyczny albo jeszcze lepiej operetka, że dziś Ludowy nie dysponuje zespołem, który mógłby wystawić choćby "Zemstę", że stare, dobre czasy Skuszanki czy Szajny to mit, bo mało kto naprawdę tym teatrem się interesował, że... Czyżby zatem szlachetna idea powołania teatru u boku huty miała po latach okazać się nieporozumieniem, zakończyć fiaskiem?

Twórcy Ludowego nie przestają wszakże żywić optymizmu. To prawda, zdarzają się niepowodzenia, ale żaden żywy organizm artystyczny nie może przekształcić się w muzeum formalnej doskonałości. Ryzykują. Świadczy o tym niemała liczba prapremier, bodaj największa w teatrach polskich, świadczą poszukiwania repertuarowe, mające na celu znalezienie dramaturgicznego wizerunku współczesności. Pamiętają o różnych potrzebach widza, o różnych kategoriach widzów od najmłodszych poczynając. Grają więc bajki i ,,Placówkę" Prusa, a dla starszych "Dziś do ciebie przyjść nie mogę" czy "Skiza", biorą się za bary ze współczesnością, jak w "Naszej Patetycznej". Poszukują.

- Jesteśmy teatrem bezpośrednio związanym z hutą - mówi Aleksander Bednarz, kierownik artystyczny Ludowego. Spotykamy się z załogą kombinatu nie tylko przy okazji spektakli. Odwiedzamy hutę, pytamy o oceny naszych propozycji. Przy teatrze działa Klub Miłośników, a Społeczna Rada Kultury przy Dzielnicowej Radzie Narodowej żywo reaguje na nasze poczynania. Z dyskusji, spotkań, rozmów, niekiedy bardzo ostrych, rodzą się nowe zamysły.

Mamy ambicję tworzenia teatru politycznego, a więc z natury rzeczy musimy borykać się z doborem repertuaru, musimy ryzykować. Z uporem jednak poszukujemy literatury i decydujemy się na inscenizowanie tekstów, mówiących o czasie dzisiejszym. W Krakowie jest wiele teatrów i na tym polega nasza nowohucka specyfika. Bycie w tym teatrze narzuca więc pasję społecznikowską. Trzeba mieć w sobie trochę harcerza. Jeśli ktoś liczy na błyskotliwą karierę, w naszym teatrze przegrywa.

Nasza scena i sens naszej działalności polegają na tym, aby pozostać teatrem dzielnicy robotniczej. Nie wytworzymy szlachetnych snobizmów na teatr, jak w starym Krakowie. Musimy zatem zabiegać o to, aby być najbliżej nazwy teatru, aby być autentycznie ludowym teatrem. W najszlachetniejszym sensie tego słowa musimy tworzyć teatr zrozumiały, osadzony w ludowej tradycji teatru plebejskiego, jarmarcznego. Ten teatr ma przecież swój żywy nurt publicystyczny, biorący początek z intermediów, będących żywą reakcją na współczesne problemy. Db tego modelu teatru zmierzamy, śladami wszystkich trudności i błędów, które zdarza się nam popełniać. Pracujemy teraz nad inscenizacją "Konrada Wallenroda", która jest dla nas swoistą próbą sił, konfrontacją zamierzeń i możliwości. Przyjedźcie, zobaczycie, czy się udało.

Niewielu pozostało w Ludowym aktorów i techników, pamiętających jego początki, ale żywy przecież pozostał nurt myślenia o tym teatrze jako scenie lokalnej, ale nie w prowincjonalnym sensie. Lokalnej, to jest związanej z własną publicznością. Do tych nielicznych, pamiętających pierwsze lata należy Zdzisław Klucznik, wierny Ludowemu od 1957 roku. Przyjechał tu po kilkunastu latach aktorskich doświadczeń. U progu Ludowej Rzeczypospolitej zakładał pierwszy polski teatr na Ziemiach Odzyskanych w Ząbkowicach Śląskich. Pierwsza premiera odbyła się tam 23 czerwca.

Na widowni było 92 Polaków. Grali składankę -"Ta, co nie zginęła". Pod koniec spektaklu wkroczyło na widownię polskie wojsko z orkiestrą. Wszyscy śpiewali razem, powstało widowisko nie do zaplanowania przez najbardziej wytrawnego reżysera. Potem praca w Opolu, Kaliszu, w Łodzi. I pod koniec 1957, jak powiada, przyjazd na ziemię niczyją, gdzie po błocie się jeszcze chodziło. Po tych latach pracy w Nowej Hucie Zdzisław Klucznik, mimo zmian dyrekcji, dostrzega wspólną nić łączącą wszystkie etapy trwania Ludowego. Była to właśnie próba tworzenia teatru politycznego, zaangażowanego, prowadzącego żywy dialog z publicznością. Przewinęło się tu wielu wybitnych twórców, świetnych aktorów. Wszyscy nauczyli się szanować potrzeby widza, który często przychodzi po prostu odpocząć do teatru, spotkać się z innym światem, oderwać od powszedniości. Widz jest wymagający. Niełatwo przystaje na ekstrawagancję, szanuje rzetelną pracę i tego samego oczekuje od teatru.

Edward Górski, brygadier sceny, pracuje w Ludowym od początku, a przygodę teatralną rozpoczął przed 33 laty. Dobrze pamięta pierwsze miesiące intensywnych przygotowań, atmosferę rzetelnej pracy, przyjacielskie stosunki w tworzącym się zespole. Próby prowadzili w domu kultury, budynek teatru był przecież nie ukończony. Nie wyszli jeszcze budowlani, kiedy dali premierę. Inaczej się wówczas żyło. Wielka budowa stanowiła mekkę różnej lichoty, skłonnej do wypitki i wybitki. Trzeba było po spektaklach przedzierać się do domów po dwóch, po trzech, nigdy samemu. Dziś wyrosło piękne miasto w zieleni, gdzie Edward Górski i jego brat - Jan - przybyły do teatru dwa lata później, czują się odwiecznymi mieszkańcami. Wrosło się w ten teatr - mówi Edward Górski. - Dziś nie zmieniłbym pracy za nic, choć robota nerwowa, wyliczona w czasie, żadnej nawalanki być nie może.

Przed kilku laty pisał o nowohuckiej scenie Jerzy Broszkiewicz: Teatr Ludowy przechodził przez różne fazy działania - próbował różnych poetyk. Ma na swoim koncie zarówno sukcesy, jak i niepowodzenia - miał i ma nie tylko zwolenników. Ale jedno jest pewne: jego trwałą tendencją była obecność w Nowej Hucie, chęć towarzyszenia jej doświadczeniom, ambicja wpływania na kulturę i świadomość społeczną. Słowa te nie straciły nic na swej aktualności.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji