Artykuły

Folklor i polityka

Gdyby zapytać kierownictwo T. Ludowego w Nowej Hucie o powody wystawienia właśnie teraz "Krakowiaków i górali" - usłyszelibyśmy zapewne wiele słusznych, uzasadnionych argumentów "za". Że przede wszystkim jest to najlepsza sztuka na jubileusz 25-lecia teatru, zwłaszcza że utworem Bugusławskiego zainaugurowano otwarcie teatru i działalność nowohuckiej sceny, oraz uczczono nim jej 15-lecie. Że jest to interesująca propozycja dla zespołu - możliwość zaprezentowania wszechstronnych umiejętności - zwłaszcza tanecznych i wokalnych, pokazania bogatej wystawy scenicznej i uruchomienia teatralnej maszynerii. Że sztuka realiami swymi nawiązuje do tutejszych okolic. Że jej forma i sceniczna tradycja pozwalają na wplecenie akcentów korespondujących również z chwilą bieżącą, na czym teatrowi - teraz zwłaszcza - bardzo zależy.

Jak na jeden utwór - atutów sporo. Ich umiejętne wykorzystanie winno zagwarantować - sukces artystyczny i aplauz widowni.

Spektakl, który oglądałem, był rzeczywiście gorąco oklaskiwany przez wypełniających wszystkie miejsca widzów w wieku od lat mniej więcej trzech do osiemdziesięciu. Na ten ogólny efekt zapracowali pospołu scenograf, inscenizator i reżyser, a także większość zespołu aktorskiego. Fiszę "efekt ogólny", bowiem - choć z niektórymi rozwiązaniami zaproponowanymi przez twórców przedstawienia można dyskutować - nie da się zaprzeczyć, że była to premiera godna jubileuszu i przywracająca rangę teatrowi. Zwłaszcza że wobec niedawnych jego poczynań zgodne "nie" wypowiadała widownia, głosując nogami, a krytyka - milczeniem.

Nie tylko zatem z recenzenckiego obowiązku należy docenić zalety scenografii Józefa Napiórkowskiego - bardzo teatralnej w zamyśle, choć zrywającej z tradycją Smuglewicza i koncepcją pastiszu sceny XVIII-wiecznej. Posługiwanie się przede wszystkim barwą i kształtem, plastycznym skrótem daje czytelną, syntetyzującą wizję spektaklu. Wielokroć stosowany słynny prospekt z kościołem w Mogile i kopcem Wandy w tle - zastępuje tu po prostu teatralny horyzont ze stylizowanymi konturami pagórków zaznaczonymi kilkoma mocnymi pociągnięciami pędzla. Nieco z przodu tradycyjne elementy scenografii: karczma, wierzba i młyn, choć też raczej nie w formie imitacji, lecz plastycznych, a zarazem teatralnych znaków - praktykabli dwuwymiarowych, wyciętych ze sklejki, dowolnie przesuwanych przez aktorów. Szkoda, że nie zostały one niczym pomalowane, biała sklejka bowiem razi, zwłaszcza na tle kostiumów.

Choć odbiegają one nieco zarówno od wzorów rodem z Cepelii, jak i muzeum regionalnego - zgodne są z ogólną koncepcją scenograficzną przedstawienia: wierności przede wszystkim prawom teatru. Z bliska może nie tak bogate i efektowne (biel i czerwień to kolory strojów krakowiaków, biel i czerń inkrustowane zielenią i brązem - górali) całą swoją wartość prezentują w światłach rampy, a przede wszystkim - w ruchu, tańcu, w scenach zbiorowych.

W ich precyzyjnym zakomponowaniu i rozegraniu reżyser Henryk Giżycki słusznie upatrywał warunek powodzenia spektaklu. Efekty mozolnej pracy z zespołem są na scenie widoczne. I choć prezentowane układy taneczne nie należą do zbytnio skomplikowanych - przydają przedstawieniu blasku, tym bardziej że wykonują je nie statyści, lecz bez wyjątku aktorzy.

Właśnie w partiach tanecznych i wokalnych (wyjątkowo czysto śpiewanych) miejscowy zespół miał tym razem najwięcej do powiedzenia. Reżyser posłużył się bowiem znaną już z premiery w T. im. Słowackiego inscenizacją Bronisława Dąbrowskiego, twórca której rozmyślnie zrezygnował z historycznych odniesień na rzecz teatralnej "obrzędowo-ludowej zabawy". Uważny czytelnik Bogusławskiego próżno zatem szukać będzie istniejących w tekście desygnatów ówczesnej epoki - słów: "kasztelan", "wojewoda" czy nawet "ruśnice" i "śturmaki". Rzecz cała została przeniesiona w rzeczywistość teatralną nie podlegającą działaniu czasu historycznego, jej jedynym łącznikiem z pozasceniczną realnością jest folklor podhalański i krakowski.

Trudno ukryć, że pod tym dużym ciężarem ludowości szkielecik konstrukcyjny utworu i tak już kruchy - niebezpiecznie trzeszczy. Ma to swoje konsekwencje zwłaszcza w odniesieniu do aktorów. Z blisko czterdziestoosobowej obsady wymienić można tylko kilka ról. Reszta to bliżej nie zindywidualizowany tłum - krakowiacy i górale, różniący się jedynie strojami czy rodzajem śpiewanych pieśni. W pamięć zapadają jednak role Basi (Bożena Krzyżanowska) i Doroty (Jadwiga Lesiak). Obie aktorki doskonale czujące się w kostiumie, biegłe w podawaniu wiersza i w śpiewie, dzięki umiejętnym zwrotom do publiczności wzbogacają grane postaci o nowe rysy: Basia - wewnętrzne ciepło, poczucie humoru, Dorota - spryt i dowcip. Na tym tle obiekt ich amorów - Stach (Krzysztof Górecki) wypada blado i nie przekonywająco, tak, że chciałoby się zawołać: i cóż te kobiety w nim widzą?! Zwłaszcza że pod ręką są tak żwawi harnasie jak Bryndas (Piotr Różański) czy Morgal (Andrzej Kozak), którym natura poskąpiła co prawda urody, ale temperamentem mogliby obdzielić jeszcze kilku Stasiów.

Tak dalece fabuły Bogusławskiemu zmienić się jednak nie da, choć, jak się okazuje, można dopisać mu drugi finał. Bowiem po szczęśliwym uwieńczeniu zalotów Stacha i Basi oraz po nieco przydługim obrzędzie zaślubin wszyscy aktorzy z Bardosem (Janusz R. Nowicki) na czele - "prywatnie" wychodzą na proscenium. Tu trzeba nadmienić, że nowohucki Bardos to nie ubogi eks-student, lecz nie pozbawiony urody i osobistego wdzięku mężczyzna w średnim wieku. Pełni on rolę jak gdyby animatora przedstawienia: gdy stuknie laską - podnosi się kurtyna, za jego przyzwoleniem ożywają wjeżdżając na obrotówce, mechanicznie się kłaniając wyciągnięte z teatralnych kulis marionetki - krakowiacy i górale. On też trzymając w ręku... Gazetą Krakowską zaprasza cały zespół przed widownię, po czym aktorzy - śpiewają kuplety na tematy aktualne.

No cóż. Zakończenie na pewno niezgodne z duchem Bogusławskiego, choć niestety nie z literą przedstawienia, jakie oglądaliśmy. Kuplety w rodzaju: "Gdy stoimy na dwóch brzegach kłócąc się o racje, wnet ulewa może rozmyć młodą demokrację" - brzmią dość aktualnie, lecz nie są logiczną konsekwencją tego spektaklu, którego dominantą był steatralizowany folklor. Dziś jakby zapomniano, że - oprócz walorów czysto teatralnych - podstawową cechą najważniejszych sztuk Bogusławskiego był kontakt z chwilą ówczesną, z czasem w dziejach narodu bardzo trudnym. Nie przypadkiem zatem "stosowność, jakiej z ówczesnymi okolicznościami domyślano się w tej Operze, sprawiła, ze po trzech ciągłych onej wystawieniach zakazaną została" - jak pisał o swym dziele autor Krakowiaków i górali.

Przedstawieniu na nowohuckiej scenie wróżę żywot długi, bo jest to rzecz w robocie teatralnej staranna, a w ogólnym efekcie zasługująca na uznanie. Jedyne, co mnie martwi, to to, że Bogusławski w T. Ludowym - bardzo nam się zestarzał...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji