Artykuły

Trzeba się ładnie zmęczyć

- Minęło 16 lat od wystawienia "Repliki". Dlaczego dopiero teraz doczekała się ona telewizyjnej adaptacji?

- To pytanie nie do mnie powinno być skierowane. Nie przyjaźniłem się z żadnym z prezesów Radiokomitetu, nie potrafię więc panu odpowiedzieć, dlaczego żadne z moich przedstawień (poza "Cervantesem", utrwalonym przez gdański Ośrodek tv) tu zmieściło się w tym małym okienku. Tak, telewizja jest małym sprzętem, a jednocześnie wielką aparaturą, machiną która rządzi się swoimi tajemniczymi prawami i doprawdy nie wiem, dlaczego trzeba było tych 16 lat, kilkuset tysięcy widzów na całym świecie, nagród na międzynarodowych festiwalach i entuzjastycznych recenzji, by wreszcie "Replika" została zaproszona do studia telewizyjnego. Należy się tylko cieszyć, że dyrektor Koenig odrabia obecnie zaległości poczynione przez swoich poprzedników.

- Podobno również i "Dante" zostanie uwieczniony na taśmie?

- Podobno.

- "Replika" doczekała się siedmiu wersji. Czy ta telewizyjna jest wersją ósmą?

- Odpowiem panu w ten sposób: jeśli zaistnieje potrzeba mam tu na myśli konkretne propozycje teatralne, to stworzę nową, ósmą wersję "Repliki", w której bardziej zdecydowanie, radykalnie poprowadzę wątek odradzania się, potrzeby życia, pójdę w tym kierunku dalej, niż to zrobiłem z aktorami Habima Theatre w Izraelu. Wracając do adaptacji telewizyjnej, to jest ona o tyle inna, iż w przeciwieństwie do spektaklu, gdzie wiele scen rozgrywa się symultanicznie, tutaj, w zapisie telewizyjnym wszystko dzieje się "po kolei", widz więc nie opuści, nie przeoczy żadnej sceny, co oczywiście zmienia dotychczasową dramaturgię spektaklu. Tutaj zresztą będą inne relacje między widzem a aktorem, inne niż w teatrze, gdzie widz wchodził w sztukę, uczestniczył w niej. U siebie w domu człowiek jedynie ogląda telewizję, przygląda się, a czasami po prostu gapi.

- W jednym z wywiadów powiedział Pan: "zawsze traktuję publiczność jako równorzędnego partnera. Skoro ludzie do mnie wyszli, to znaczy, że czegoś oczekują, wymagają ode mnie. I ja nie mogę ich zawieść". W przypadku telewizji jest inaczej. To ona przychodzi do nas, a nic mu do niej. Czy nie obawia się Pan, że część telewizyjnej widowni potraktuje "Replikę" jako nieproszonego gościa?

- A ilu to nieproszonych, naprawdę uciążliwych, hałaśliwych gości "zawdzięczamy" telewizji? Ba, wmawiano nam jakże często, że właśnie zła, tandetna rozrywka lub coś, co udaje sztukę jest tym co się ludziom podoba. Jest pewna część publiczności, która telewizję traktuje jak gumę do żucia dla oczu. Ludzie nie dzielą się wcale na takich, którzy wolą tragedię od komedii, lecz na tych, którzy chodzą do teatru i na tych, którym jest to zupełnie niepotrzebne. I właśnie tego typu ludziom każde przedstawienie teatralne, które odbiega od schematu tandetnej operetki, na pewno się nie spodoba. Nadal jestem zdania, że nie przywilejem, lecz obowiązkiem artysty jest kształtowanie gustów odbiorcy. Pochlebstwa nigdy do niczego dobrego nie prowadzą, a popularność nie może stać się jedynym sukcesem.

- Barbara Delatiner w "The New Times" pisała: "Wszyscy królowie, prezydenci, premierzy powinni zobaczyć "Replikę". To powinni zobaczyć wszyscy członkowie ONZ... Ten spektakl powinien zobaczyć cały świat". Takich entuzjastycznych opinii było wiele...

- Sytuacja w świecie pracuje na korzyść tej sztuki. To zdziwienie, zachwyty "Repliką" świadczą również o tym, jak bardzo konwencjonalnie widzimy teatr. "Replika" jest dziełem otwartym, chłonnym. Jest spisywaniem wielu życiorysów ludzkich, a nie tylko jakiegoś jednego, wybranego i dlatego żyje w tylu wersjach. Nieprzemijająca aktualność "Repliki" polega na tym, że stanowi ona tragiczny bagaż naszego czasu, że zadaje pytania dotykające uniwersalnych problemów życia człowieka, sięgające w głąb zagadnień eschatologii. Tutaj są stawiane pytania, na które nie udzielam jednoznacznych odpowiedzi. Widz musi sam ich poszukać.

- Zanim powstała "Replika" stworzył Pan "Reminiscencje", kompozycję plastyczną o dramatycznej, tragicznej wymowie.

- "Reminiscencje" były hołdem złożonym w roku 1969 artystom plastykom, aresztowanym w 1942 roku w Krakowie i po paru dniach zamordowanym w Oświęcimiu. Z tej kompozycji wziąłem do "Repliki" głównego bohatera, rzeźbiarza Ludwika Pugeta, a właściwie jego twarz jako fotograficzny portret. To on funkcjonuje cały czas w tle, a wybija się na pierwszy plan dzięki grze aktorów.

"Reminiscencje" były wielką, opuszczoną pracownią, lasem umarłych sztalug, śmiercią, która wtargnęła niczym huragan i zabrała wielu polskich artystów. "Replika" kontynuuje wątek najbardziej istotny w "Reminiscencjach", stawia pytanie: kto ma prawo do mordowania, który z polityków i jaka ideologia może głosić ludobójstwo. "Replika" cała jest zbudowana na dysonansach. Przeciwstawia się światu, którym rządzi przemoc, brutalność, a jednocześnie opowiada o potrzebie miłości, narodzinach nowego życia. Śmierć nie jest końcem wszystkiego. To nie życie kończy się śmiercią, lecz śmierć - narodzinami.

- W "Cervantesie" bohater mówi: "śmierć jest we mnie, a ja z nią spać muszę". W jednym z wywiadów powiedział Pan, że się z tym bohaterem w jakiś sposób identyfikuje. Czy więc jego pesymistyczny stosunek do życia jest i pana postawą?

- Każdy człowiek powinien sobie zadawać pytania dotyczące sensu istnienia, tajemnicy bytu. Być może jestem sceptykiem, bo wiele rzeczy zawiodło mnie w życiu. Człowiekowi zawsze towarzyszył ból, cierpienie, śmierć. Czy więc te oczywiste stwierdzenia świadczą o moim pesymizmie? Proszę pana, ja już się w życiu dość naśmiałem. Jeśli chcę z kimś mówić, dyskutować, to z Panem Bogiem. To są rozrachunki człowieka, który dał się wplątać w magię życia, sztuki, teatru.

- Czym dla Pana jest sztuka?

- Konsekwentnym tworzeniem artystycznych precedensów. Kiedy pracowałem nad "Repliką" nie było to kolejne przedstawienie Szajny, lecz miał to być za każdym razem ewenement artystyczny. To jest jak rytuał, misterium rządzące się własną logiką własnym samookreśleniem... Dla mnie sztuka zawsze była manifestem, opowiedzeniem się za czymś w imię czegoś. Mówiłem o tym, co mnie cieszy np. w "Gulgutierze", co gniewa, co jest dla mnie ważne, istotne. I wybierałem drogę "przez piekło Dantego, czy dywagacje z Faustem, lub konszachty z Witkacym, spotkania z Majakowskim... Każdy artysta czymś się fascynuje. Ja - śmiercią - stąd też cykl obrazów jeszcze z lat 60. pt. "Epitafia i apoteozy".

- Wielu artystów "zakochiwało się" w śmierci... Pan też?

- Parę kroków samobójczych w życiu zdobiłem. Prowokowałem ją w czasie wojny i okupacji. Nie mówiąc już o tzw. samobójczych precedensach w sztuce.

Żyjąc w chaosie świata, wydarzeń, postaw - próbuję poprzez sztukę uporządkować napływające przemyślenia, doznania.

- W tym roku minęło pięć lat od czasu, gdy opuścił Pan Centrum Sztuki Studio. Nie żałuje Pan tego?

- Nie. Zrezygnowałem ze stanowiska dobrowolnie na rzecz pracy twórczej. Rok 1982 był trudny dla teatrów. Szkoda mi było czasu na zajmowanie się drugorzędnymi sprawami takimi lak zarządzenie wszystkim co się w Centrum mieściło. Jestem człowiekiem nieco kapryśnym, brakowało mi po prostu cierpliwości i czasu. Rzuciłem hasło, stworzyłem ideę powołania ośrodka sztuk interdyscyplinarnych...

- Z tego, co wiem doświadczenia Centrum Sztuki będą wykorzystane przy zakładaniu placówki o podobnym charakterze w ZSRR.

- Tak, kolegom z Teatru Na Tagance, a również z leningradzkiego Teatru Eksperymentalnego bardzo się spodobała idea naszego Centrum.

- Jakie plany twórcze ma Pan na najbliższą przyszłość?

- Trudna jest mi coś planować, bo życie samo mnie zaskakuje. Rok temu nie przypuszczałem, że będę miał wielką wystawę prac oraz prezentację mojej, sztuki w Krakowie, gdzie rozpoczynałem studia i życie artystyczne. Czy mogłem np. przypuszczać, że w 65 roku życia będę miał olbrzymią, liczącą prawie 1000 m kwadratowych wystawę w Związku Radzieckim, że moja sztuka będzie tam przyjmowana entuzjastycznie, a Muzeum Puszkina zakupi moje obrazy? Na jesieni szykuje mi się wystawa obrazów i collage'ów w Paryżu, a w grudniu w Zachęcie. Będzie ona związana z zamknięciem jubileuszu 65-lecia urodzin i 40-leciem działalności twórczej.

- Podobno "Arkady" przygotowują Pańską monografię, za pokazanie całej Pańskiej twórczości wzięli się również Rosjanie i Węgrzy, a Pan sam przygotowuje coś w rodzaju pamiętnika z czasów wojny.

- Jeśli chodzi o monografię - to prawda. Z "Arkadami" zostało zawarte porozumienie. Cieszę się z tego. Wiem, że monografia poświęcona mojej twórczości ma powstać w ZSRR, a wydawca z Budapesztu chce oprócz wersji węgierskiej przygotować jednocześnie tłumaczenie niemieckie i angielskie. Natomiast, jeśli chodzi o moją książkę, to nie jest to w żadnym wypadku pamiętnik. Są to widziane z bardzo już przecież odległej perspektywy lata wojny i okupacji, coś w rodzaju poszukiwania własnego rodowodu.

- Planów jest więc dużo...

- Tak, planów dużo, czasu mało. Jeżeli chodzi o intensywność - żartobliwie mówiąc - żyję już drugim życiem, a nadal nie wiem, co zrobić z trzecim. Może wynika to z potrzeby pozostawienia po sobie śladu? Myśl ludzka żyje przecież dłużej niż biologia, materialność człowieka. A wracając do pańskiego pytania o mój "pesymizm". Jestem z życia zadowolony, osiągnąłem to, także w życiu rodzinnym, co chciałem. Będę zawsze, powtarzał: w życiu trzeba się ładnie zmęczyć...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji