Artykuły

Kłopoty z Prusem

CZYM JEST "PLACÓWKA w naszej literaturze (już klasycznej), nie trzeba nikomu, kto przebrnął przez szkołę średnią, udowadniać. Nie dlatego, że jest to arcydzieło prozy - ani dlatego, że powieść napisał sam Bolesław Prus.

Arcydziełem - przynajmniej dla mnie - "Placówka" nigdy nie była. Była i jest utworem z tezą o upartej postawie patriotycznej chłopa polskiego, którego losy podczas zaborów autor ujął w kształty swego rodzaju tragedii optymistycznej. Więc z klasyki wziął wzory tragedii, natomiast od siebie (bo miał duszę romantyka) dodał wizję przezwyciężania dramatu bohatera: w przegranej bitwie o niezależność własną i swojej ziemi, wśród naporu obcych (choć czasem rodzimych) sił - Ślimak utrzymał placówkę, jako ów przysłowiowy przyczółek zezwalający dalej prowadzić wojnę. Aż do zwycięstwa.

Napisałem: powieść z tezą. Nie oznacza to w żadnej mierze odruchu lekceważenia ambicji pisarskich Prusa. Przeciwnie, dowodzi - czego świadectwem jest lektura "Placówki" i jej odbiór przez krytykę literacką - że utwór taki można tworzyć bez zmniejszania ładunku wartości artystycznych, jeśli zaangażować w to talent oraz umiejętności warsztatu pisarskiego. Powieść bowiem ma walory kompozycyjne i ideowe, jakich życzyć by można wielu dziełom, uznanym za epikę pierwszej rangi.

Jednakże - o czym nadmieniałem 11 lat temu z okazji wystawienia w ówczesnych krakowskich "Rozmaitościach" teatralnej adaptacji "Placówki" - powieść Prusa, podobnie jak inne jego pozycje prozatorskie (m. in. "Lalka") oraz większość arcydzieł tego gatunku literackiego, nie zdaje egzaminu na scenie. Nawet w najlepszych przeróbkach i scenariuszach. Z "Lalką" nie powiodło się tak świetnemu adaptatorowi, jak Zygmunt Leśnodorski, a "Placówka" też nie miała szczęścia, żeby się sprawdzić w teatrze (J. Morawska).

Powieść zawiera niewątpliwie sporo sytuacji dramatycznych. Ale Prus dramaturgiem w pełnym tego słowa rozumieniu - nigdy nie był. Konflikty, jakie występują w jego utworach, choć śmiało można by je pokazać na scenie, moją podbudowę w opisie, który postawy, myśli oraz sytuacje bohaterów pogłębia i uprawdopodobnia czytelnikowi. Jeśli się zrezygnuje z narracji czy języka powieści Prusa, wyizolowane obrazy dramatyczne albo popadną w sztuczność i patos, albo staną się sprymityzowaną formą: brykiem literackiego dzieła.

W JAKIMŚ SENSIE, wszystkie te refleksje potwierdziła najnowsza premiera "PLACÓWKI" w TEATRZE LUDOWYM. Na nowohuckiej scenie mamy do czynienia z nową adaptacją powieści. Powiedziałbym, że jest to adaptacja najlepsza ze znanych mi dotąd uteatralnień tego utworu. Dokonał jej ALEKSANDER BEDNARZ, aktor i dramaturg Teatru Ludowego. Ale uczynił to z takim szacunkiem dla Prusa, że nie chcąc uronić niczego z podstawowych wątków powieściowych - nagromadził ich tyle oraz w takim stężeniu, że właściwie od początku do końca scenariusza - wydarzenia i spięcia dramatyczne spadają na widza jak obuch. Odbierają mu możliwość zaczerpnięcia oddechu, chwili do przetrawienia wrażeń - nie wspominając o zdolności do skoncentrowania się na akcji. Akcja bowiem, nawet uproszczona, ginie w skłębieniu scen i scenek jakby zdemonizowanych esencją dramatyzmu, Odbiorca nie ma czasu, by "nasiąknąć" tragizmem następstw opowieści o losie Ślimaków - ponieważ na scenie widzi i słyszy wszystko w jaskrawych barwach oraz w tonacji najwyższej. Bez drogi doprowadzającej bohaterów do tych stanów emocjonalnych; drogi, która w powieści biegnie rytmicznie, a przyspieszenia są artystycznymi komponentami narastania dramatu.

Bednarz ponadto - stworzywszy tego rodzaju spiętrzenie tragiczności w wymiarze tragedii niemal Hioba - dał się uwieść zwodniczym, a modnym tendencjom uwspółcześniania klasyka. Toteż żywioł niemiecki, owa zaborcza fala kolonistów w zaborze carskim (podwójna wizja okupacji), prezentuje już nie, hakatę, ale wręcz hitlerowskie oblicze. O ile uogólnienia takie mogłyby zyskać symboliczna ujęcie w prezentacji postaw postaci scenicznych, o tyle ich maski czy kostiumy sugerujące przyszłość wobec czasu trwania akcji - są pozaartystycznym, zewnętrznym odwoływaniem się inscenizatora (też A. BEDNARZA) do nie najbardziej ambitnych już środków wyrazu teatralnego.

W OGÓLE SPEKTAKL przypomina raczej klimat groźnych baśni w stylu braci Grimm, aniżeli przekład powieści Prusa na język sceniczny. To prawda, że w zamyśle adaptacja Bednarza wykazuje wiele dbałości o pokazanie, nawet nieświadome dla części bohaterów - jak rodzi się ludowy patriotyzm "przez mękę", w starciu z ziemiańsko-kupiecką i obcą narodowi polityką (lub mentalnością) pogłębiającą antagonizmy społeczne oraz ekonomiczne. Prawda, że w kilku scenach osiąga wymiary surowego moralitetu (korowody taneczne wad narodowych, eksponowana pozycja karczmy, motory niezgody w gromadzie itp.), ale jednocześnie spłaca) i literaturę, i język Prusa, i rozwój poszczególnych postaci oraz wątków "Placówki". Pogrubia je i deformuje, co w efekcie przyczynia się także do unaiwnień niemal całej struktury powieściowej.

Przy tym wszystkim przedstawienie jest grane bardzo starannie, poszczególne obrazy zachowują swą dynamikę a niektóre nawet mogłyby wstrząsać widownią, gdyby się nie nakładały na siebie z jednakową siłą i natręctwem przerysowań. Jakby w obawie, że spadki napięcia i wyciszenie krzyku, aby pozwolić dojść do głosu psychologicznemu rozwojowi postaci (postaw, poglądów, konfliktów) - złamią konstrukcję zaplanowanej "tragedii optymistycznej.

Stąd bierze się niedosyt. Pozycja repertuarowa, ważna i z wielu względów pouczająca dla młodzieży - nie spełnia, moim zdaniem, chwalebnych intencji teatru. Jest lepszą od innych, lecz wciąż odbiegającą od wartości powieściowych, sceniczną próbą współczesnego odczytania "Placówki". Niestety, więcej w niej anachronizmów, niżby się - na oko - wydawało. Szkoda, że adaptator nie zdecydował się na ograniczenie wątków i wybór dramatyczny w scenariuszu, który nie musiałby ilustrować całej "Placówki^ - za to wyprowadziłby konsekwentnie z powieści tendencje ideowe w cuchu literatury Prusa.

Z BARDZO LICZNEJ, choć przeważnie złożonej z postaci epizodycznych, obsady spektaklu - dwie role wydały mi się w miarę pełne i soczyste. Ślimak JERZEGO A. BRASZKI - szkicowany przez aktora bez nadużywania stężonego dramatyzmu, spokojnie prowadzony aż do szczytowej nuty tragicznej - i Maciek Owczarz ANDRZEJA KOZAKA, postać utrzymana w ryzach plebejskiego liryzmu, nieszczęsnej ofiary przywiązania i ufności do ludzi. Jagna, żona Ślimaka w ujęciu TERESY KALUDY czyniła wrażenie zbyt miejskiej i współczesnej wobec modelu powieściowego. Trudne zadanie - na skutek skrótowego rysu sytuacyjnego miała HANNA WIETRZNY (Zośka). Jej dziewczyna "nawiedzona" utrzymała się jednak w klimacie wiejskich nieudacznic, aczkolwiek granice prawdopodobieństwa jej scenicznych działań były niezwykle cienkie i łatwe do przekroczenia. BARBARA STESŁOWICZ (Sobieska) trochę przesadziła z pijacką pozą, tak - jak JADWIGA JANKOWSKA przerysowała krzykiem swoiste chamstwo dziedziczki wobec sprzedającego majątek męża (ZBIGNIEW HORAWA). Wytrawne aktorstwo pomogło KAZIMIERZOWI WITKIEWICZOWI w oszczędnej prezentacji kolonisty Rainera, podczas gdy rolę jego syna - Fryca spłycił nieco ROMAN MARZEC (przy wydatnej pomocy scenografa). TADEUSZ KWINTA grał z przejęciem Karczmarza Josela, jako "cichego"- demona wsi. Wachmistrzem raczej jednoznacznym był WŁADYSŁAW BUŁKA - zaś Staszka Ślimaka zgrabnie udawała NINA REPETOWSKA w przebraniu prawie Janka Muzykanta. Jej brata Jędrka z temperamentem przedstawił JERZY SZOZDA.

Pomysłowe rozwiązanie scenograficzne z symbolicznym wzgórzem-łąką z gąbki projektowym ZOFIA BODAKOWSKA.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji