Artykuły

Rozczarowanie

Można było sądzić, że przygotowany przez Mikołaja Grabowskiego w nowohuckim Teatrze Ludowym Fantazy stanie się kolejnym etapem publicznych rozważań reżysera na temat postaw i moralnych wyborów Polaków. Pamiętamy zrealizowany w 1932 Trans-Atlantyk Gombrowicza — rzecz o czyhającym na Polaka-emigranta dylemacie: życie wśród wspomnień, pamiątek, symboli i sennych powrotów do ojczyzny czy kategoryczne odcięcie się od korzeni… Pamiętamy też Listopad Rzewuskiego z 1983 i przeprowadzony za pomocą XVIII-wiecznej paraboli dyskurs na temat stosunku do tradycji i miłości Ojczyzny oraz pojmowanego trzeźwo kosmopolityzmu (czemu właściwie wzbudza on w nas wyłącznie negatywne emocje?!).

Umiejętność obiektywnego i bardzo teatralnego, pełnego wyrazu prezentowania spolaryzowanych postaw, a tym samym umiejętność prowokowania widza — oto co fascynuje w spektaklach Mikołaja Grabowskiego.

Niewątpliwie zawarta w Fantazym opozycja ideałów i postaw: osobowości męczennika sprawy narodowej Jana i pięknoducha Fantazego — była dla Grabowskiego głównym bodźcem do zajęcia się dramatem Słowackiego. Możemy jednak tylko domyślać się, że reżyser planował „zderzyć” Jana i Fantazego, bo w praktyce nie było szans na konfrontację z powodu braku równoważnej wyrazistości obydwu bohaterów. Ponadto nad jasnością wymowy spektaklu zaciążyła nieoczekiwanie zdradziecka pokusa spojrzenia na postaci dramatu z krytycznego dystansu.

Oto mianowicie przybysze z dwu różnych światów, uwiązany polityczną pokutą Sybirak i mistyk-latawiec, spotykają się w ojczyźnie, reprezentowanej tu przez majątek hrabiostwa Respektów. Ich przybycie jest w gruncie rzeczy wersją stereotypowej ucieczki do Arkadii, której idylliczne zakątki tak chętnie odwiedzali strudzeni walką rycerze i mimozowaci, opłakujący cierpienia duszy i serca kochankowie. Hrabina Respektowa dobrze więc rozumuje wydając służbie dyspozycje stworzenia naprędce arkadyjskiej scenerii, bo wie, co może spodobać się gościom:

Każ zapędzić trzody
Na małą łąkę w ogrodzie! Niech stary
Anton zapuści swoję sieć do wody
I sam pod wierzbą siądzie obok pary
Chłopiąt plotących koszyki — jak w Tassie.
Opodal żeńców postawić gromadę

Mikołaj Grabowski układa landszaft z niektórych zaprogramowanych przez hrabinę elementów i obnażając ich fałszywą sztuczność drwi z tej zainscenizowanej sielanki. Drwi też z pozy przybranej przez epatującą mistycyzmem Idalię, która gości swoich uwodzi ekscentrycznym widokiem przez okna salonu na… stary, opuszczony cmentarz. Ale drwina reżysera obraca się niestety przeciw niemu samemu. Ironicznie zademonstrowana małość hrabiostwa wymyka się spod kontroli, nadaje pospolity ton całej tragedii, czyni z niej błahą obyczajówkę. Mały realizm bierze górę nad metafizyką… Respektowa (Krystyna Rutkowska) to babka Dulskiej, równie jak ona zakłamana i „praktycznie myśląca”, a jej córki, trzpiotowatą Stelkę (Barbara Szałapak) i płaczliwą Diankę (Ewa Sąsiadek), niewiele różni od Hesi i Meli. Nie wiadomo nawet, czy możemy ufać w czystość intencji panny obnoszącej czarną suknię: w takich ostentacjach (zwłaszcza w kontekście ogólnie panującego fałszu!) zwykle więcej jest pozy niż autentycznej potrzeby manifestacji uczuć.

Fantazy (Zbigniew Zaniewski) to niedowarzony laluś i kabotyn. Trudno uwierzyć w poetycką delikatność jego duszy, w mistyczne upodobania i ekstatyczne skłonności: to tylko gra pozorów, taka sama jak arkadyjska sceneria majątku Respektów i cmentarny „park” za oknem Idalii. Jeszcze trudniej uwierzyć w uduchowienie tej damy: Idalia (Hanna Wietrzny) to po prostu histeryczka, od której wszyscy, a zwłaszcza jej nieszczęsny kochanek, powinni by uciec na antypody! Jest to rola zagrana chaotycznie i bez smaku.

Przybyły z Syberii Jan (dobry w tej roli Krzysztof J. Wojciechowski) jest tu przykrym dysonansem: on jeden niczego nie gra, niczego nie udaje. Brzmi to paradoksalnie, skoro tylko on właśnie zjawia się w przebraniu…, ale to przebranie służy przecież wyłącznie bezpieczeństwu, a nie stworzeniu atrakcyjnego pozoru, i gdy jest to możliwe — Jan demaskuje się.

Na udawanie kogoś innego (lepszego, ciekawszego) nie silą się także ani towarzyszący Janowi Major Wołdemar (Ireneusz Kaskiewicz), którego pozostałe osoby traktują z atencją i ostrożną obawą, słusznie zakładając jego nieobliczalność, oraz — grupka półdzikich, porozumiewających się bełkotliwym narzeczem kałmuckich sług Majora. Hrabiostwo, zajęci sercowymi fanaberiami, troskami materialnymi oraz czystością własnego honoru, urodą otoczenia, a przede wszystkim grą pozorów, nie dostrzegają cichej, drapieżnej obecności azjatyckich „gości”: są jak muskające piórka próżne i bezmyślne kanarki, które nie widzą czujnego spojrzenia kocich oczu.

Spektakl Mikołaja Grabowskiego, choć w zamyśle frapujący, nie miał szans na powodzenie w realizacji z powodu nieprecyzyjnie wyłożonej intencji reżysera, błędów obsadowych, nieładnej, manierycznej gry aktorów (uwaga ta nie dotyczy Tadeusza Szanieckiego — hrabiego Respekta i Krzysztofa Wojciechowskiego — Jana). Nie pomagały aktorom i reżyserowi ani pretensjonalna oprawa scenograficzna, ani niespójna z całością muzyka.

Nie ma w tym przedstawieniu metafizyki, nie ma żaru, są za to histeria i niemoc podszyta strachem i brakiem pewności siebie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji