Na marginesie Wacława dziejów
1.
Nie było w ostatnich latach premiery Teatru Narodowego, którą poprzedziłaby równie imponująca kampania reklamowa i publicystyczna. Zapomniane "Wacława dzieje" Stefana Garczyńskiego - o które upomniał się teatr. To nie tylko świetny poeta, ale i filozof - po prostu. Ba, nie tyle poeta, co właśnie myśliciel metafizyczny i polityczny, opozycyjny w stosunku do Hegla. Jedyny z poetów romantycznych polskich, który przeszedł regularne studium filozoficzne, i to gdzie - w samym Berlinie, w wylęgarni "niemieckiej filozofii", skąd jeszcze pobrzmiewały echa romantyczno - nacjonalistycznych mów Fichtego i gdzie od 1819 roku, po odejściu z Turyngii, zasiadł na katedrze Georg Wilhelm Hegel.
Napięcie przedpremierowej kampanii publicystycznej sugerowało jak gdyby chęć Adama Hanuszkiewicza dokonania korekty w tradycyjnym układzie triady wieszczów, oczywiście na korzyść Garczyńskiego, a na niekorzyść Słowackiego zwłaszcza, ale także Krasińskiego. W wieku XX upomniał się o tego pisarza - o wstydzie! - jeden tylko Paul Cazin w dalekiej Prowansji; przykre zaniedbanie profesorów-polonistów i wydawców nadrobił - w roku 1973 - dopiero inscenizator "Wacława dziejów", a za jego sprawą Państwowy Instytut Wydawniczy, który książeczkę z poematem przygotował w rekordowo krótkim czasie, tak, aby zdążyć na premierę...
Rzecz jasna, że kampanie tego rodzaju - ze zwoływaniem konferencji prasowych, z użyciem prasy i telwizji - osiągają niekiedy skutki przeciwne zamierzonym; w tym przypadku wyostrzały sceptycyzm, rodziły chęć szukania dziury w całym. Byłby raj, gdyby Hanuszkiewicz poniósł klęskę, a poeta okazał się zaledwie wierszopisem.
2.
Stefana Garczyńskiego poema "Wacława dzieje" są utworem istotnie cennym i w niejednym szczególe zastanawiającym, ale znów nie tak bardzo, jak sądzi Hanuszkiewicz, który szybkim zamachem pióra wyniósł go na jeśli nie pierwsze, to - w najgorszym przypadku - na drugie miejsce wśród naszych poetów romantycznych. W końcu, umówmy się, Zygmunt Krasiński - choć może nie słuchał osobiście filozofa w Berlinie - jednak więcej zrozumiał z Hegla, szczególnie z jego dialektyki, a znowu Juliusz Słowacki był lepszym od Garczyńskiego dramatopisarzem, choć może i pożyczał na lewo i na prawo, od Schillera i Szekspira, od - nawet - Garczyńskiego, co nie zostało dowiedzione. Taka to była zresztą epoka i taką była kultura literacka romantyzmu: spiski i "związki", spory z Bogiem i księżmi, walki z rozumem, koncepcje narodu i miłości, strzygi i duchy, całe domy wariatów i małe szaleństwa indywidualne - te wszystkie symbole i motywy wędrowały "romantycznie" w powietrzu niejako, i brał je kto chciał i jak chciał. Trudno przeto czynić Słowackiemu zarzut z tego, iż zrobił wspaniałą scenę z czegoś, co u Garczyńskiego jest zaledwie wzmianką, w końcu sam Garczyński też pisał "naśladowania z..."
3.
Mnie - przyjąwszy, że "Wacława dzieje" są istotnie utworem ciekawego talentu i niemałej siły poetyckiej - największą niespodziankę sprawił życiorys jego twórcy. Biografia Garczyńskiego rozładowuje jeden ważny kompleks, inny zaś - ujawnia i wystawia do zbadania.
Autor Wacława dziejów przyszedł do literatury z Polski zachodniej, z zaboru pruskiego. Jest to moment dosyć istotny. Wielkopolska i Pomorze uchodziły, w części - za sprawą dziedzictwa kulturalnego - nadal uchodzą za ugór, za kamienną pustynię, nie sprzyjającą narodzinom swobodnego geniusza poetyckiego. Rzeczowość, handel, przemysł - owszem, nawet proza sucha i suche patriotyczne wiersze w duchu klasycznym, proszę bardzo, ale poezja romantyczna? Rozbuchana, idąca na całego - tego tam nie było i nie ma. W Grecji starożytnej Beocja była taką wyśmiewaną, zresztą niesłusznie - w dosłownym i przenośnym sensie - za jałową uznaną krainą. W Polsce - Wielkopolska. Też niesłusznie, bo czego byśmy nie powiedzieli o współczesnym oddziaływaniu Kasprowicza, Przybyszewskiego, a teraz Garczyńskiego, to oni właśnie stamtąd przyszli i tam brali pierwsze lekcje - jak w przypadku Garczyńskiego - "antypruskiego" - patriotyzmu. Autor "Wacława dziejów" uczęszczał do gimnazjum w Trzemesznie, pomiędzy Mogilnem i Gnieznem: to bardzo ważna w dziejach kultury polskiej uczelnia.
Oczywiście - antypruskość rodziła, obok postaw patriotycznych, także określone fobie, które nie dawały się okiełznać rozumowo. Garczyński słuchał Hegla, co jest bardzo osobliwe na tle żywotów intelektualnych pozostałych romantyków naszych, ale słuchał go też arcyosobliwie, przez swą wielkopolską antypruskość, przez owe fobie. Oczywiście, co jest rozumne, to jest rzeczywiste; oczywiście, rozum ludzki urzeczywistnia się w "organizacji", między innymi w państwie - i to rzeczywiście przetwarzało się u Hegla w apologię państwa, a specjalnie uwielbianego przezeń królestwa Prus, jednak nie oznaczało to przecież, że filozof pochwalał np. konkretnie zabory ziem polskich czy austriackich przez Prusy.
Nie mam tej pewności, którą miał w tej mierze Garczyński, wiem jednak, że heglowska krytyka irracjonalizmu ("sprzeczne z człowieczeństwem, zwierzęce" -jest "umacnianie się w uczuciu i objawianie jedynie poprzez uczucie") była wymierzona przeciwko romantyce niemieckiej - mimo niektórych wolnościowych haseł - bardzo "ciemnej" i bardzo reakcyjnej. Aliści autor "Wacława dziejów", słuchający Hegla poprzez swe uprzedzenia, przyjął, że cały antyromantyczny wywód filozofa jest specjalnie antypolską intrygą - i przystał do irracjonalistów; w jego poemacie epicko-dramatycznym rozum jest "szpiegiem", krępującym wolnego człowieka, daleko wyżej od rozumu cenić więc trzeba "wolę świętą", która skuteczniej niż księgi "głupca w Salomona zamieni". Patriotyzm Wacława i jego agresywny aintelektualizrn - to dwa sprzeczne bieguny poematu, stymulujące zarówno akceptację, jak też irytację czytelnika i - ostatnio - widza teatralnego.
I druga kwestia - kompleksu ujawnionego. Jest Garczyński jedynym wśród wybitnych poetów tego okresu, który także czynem nieliterackim, po prostu udziałem w powstaniu listopadowym, zaświadczył o swym pojmowaniu patriotyzmu. Stał się więc po powstaniu - wyrzutem sumienia. Pozostali poeci, ci najwięksi zwłaszcza, koncypowali w rezultacie zastępcze formy uczestnictwa w walce, szukali usprawiedliwień i kompensat - Mickiewicz np. przez nieustające wychwalanie autora "Wacława" i jego dzieła...
4.
Tyle dywagacji literackich, a przecież mowa o teatrze. Trudno jednak dziwić się: również teatr podkreślał przede wszystkim wagę przypomnienia poety, potem dopiero umieszczał poetę w obramowaniu swej poetyki scenicznej - jako ogniwo w ciągu epicko-publicystycznym "teatru Hanuszkiewicza", idącym od Norwida i Beniowskiego.
Są "Wacława dzieje" wydarzeniem - ale w kolejności jak wyżej : fakt przypomnienia poety - w kategoriach zjawisk życia literackiego - potem dopiero inscenizacja.
Przyjął Hanuszkiewicz poetykę opowieści epickiej - ilustrowanej obrazami i przykładami, a w niektórych punktach (sceny z Nieznajomym) nawet obrazami w obrazach. Sam pojawia się jako prowadzący spektakl, otwiera i zamyka go. Jest ciemno i smutno, tak dosłownie, jak i w przenośni: toczą się oto sprawy "niedocieczonego człowieka". Spektakl kończy się w tym samym miejscu, w którym się zaczął: koło jest jego planem, czy jednak koło błędne?...
Odnosi się wrażenie, że tak, że jednak błędne, są bowiem w przedstawieniu akcenty, świadczące o dystansie współczesnego artysty - który nie tak łatwo, nie bez oporów godzi się żenić irracjonalizm i mesjanizm z postawą społecznej krytyki. Kilka obrazków - scen nosi więc znamię szyderstwa, ale są to sceny różnorodne, szyderstwo odnosi się nie tylko do tego, czym młody Wacław pogardza, ale i do romantycznego rozbuchania i wielosłowia, które jest samym Wacławem. Scena opowieści matki - Mirosławy Dubrawskiej - o snach i przywidzeniach jest więc jak gdyby kpiną z romantycznego sztafażu: smoki - dinozaury z bajki, opadające z wyciągów na kobietę, snującą swą emfatyczną opowieść, mają jednoznaczną wymowę. Podobnie scena balu. To jest teatr, nic więcej. Potem - szydercą jest Wacław. I Nieznajomy. Ów to Nieznajomy inscenizuje teatr w teatrze.
Inscenizacja - a może sam aktor, Daniel Olbrychski - dają Nieznajomemu przewagę nad poetą, który gardzi książką a "wolę świętą" uważa za siłę sprawczą świata. Nieznajomy jest jak gdyby owym "szpiegiem", owym rozumem, a może Mefistem, diabłem, proponującym chwilę krytycznego namysłu i oddech na wprzęgnięcie umysłu do akcji uczucia. Olbrychski nie ma głosu wielkiego retora, ale posiada inteligencję i mówi racje Nieznajomego z wielką pasją i siłą: Wacław maleje, kurczy się. I na dowcip pozwala sobie Olbrychski gra on Zdzisława Wardejna, grającego Ryszarda III lub inne jakie monstrum sataniczne. Ów retor opasuje jeszcze jedno koło wokół Wacława - też bez wyjścia.
Sympatyczny, młody Krzysztof Kolberger w roli tytułowej: gra on jeszcze całym sobą, angażując dosłownie wszystko, na co go stać, ale przy tej młodzieńczej rozrzutności ujmuje szczerością i zapałem; to talent z przyszłością i realnymi szansami.
W ogromnej obsadzie "Wacława dziejów" są jeszcze widoczne epizody, o których nie chciałoby się zapominać: tu wśród innych, Franciszek Pieczka w roli Księdza oraz Bożena Dykiel w roli Heleny (zresztą i cała sprawa stosunku bohatera do siostry jakże jest charakterystyczna dla "cezarystycznych" aspiracji romantyka Garczyńskiego, sublimujących się tak "antyrozumowo" także w sferze erotyki). Marian Kołodziej dopuszcza efekty romantycznej teatralności zaledwie w dwóch lub trzech scenach, w pozostałych otaczając kolistą sceną mrocznym kirem.
Tak więc raz jeszcze: interesujące, ważne wydarzenie literackie, które nadaje rangę nowemu sezonowi Teatru Narodowego, ale jest w tym Garczyńskim coś, co opiera się teatrowi - niezależnie od jego stylistyki: to skłonność do nadużywania pojęć oderwanych. Tymczasem dialog czy nawet monolog, utkany z abstraktów, nie zyskuje tej fizyczności, która sprawia, że teatr - choć mówi konkretami i obrazami - staje się najbardziej filozoficzną ze sztuk.