Artykuły

Nad miastem głupich nosów

O XVII Międzynarodowym Festiwalu Teatrów Ulicznych w Krakowie pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim

"Patrząc z krawędzi Rynku w stronę Bałtyku., patrząc z miejsca, gdzie Grodzka zmienia się w gigantyczną deltę popękanych płyt kamiennych - tam, nad Sukiennicami, w zasłaniającej kierunek północny czarnej ścianie linii A-B, gdzieś między niebem a Świętą Płytą miasta głupich nosów, w wiecznie otwartym oknie trzeciego piętra, przez cztery dni widać było żółte światło nocnej lampki. Żółte światło i szary głaz ludzkiej głowy obok żółtego światła. Ktoś tam był, ktoś się pochylał nad Festiwalem Teatrów Ulicznych. Ktoś pilnie patrzył, jak na dole ci, co nie mogą żyć bez cudu iluzji, rozkładają i składają biedny majdan baśni swoich. Przez cztery dni.

Dziadek o twarzy zmiętej niczym pacha słonia, palcem, co go ciągle maczał w miseczce z gorzałą, z krawędzi trzydziestu dwóch w różnym stopniu niedopitych kieliszków dobywał legendarną mełodię z filmu Ojciec chrzestny. Dobywał, choć pewnie strasznie pić się chciało. Młodzian w odzieży koloru pisklęcia z każdym krokiem zamierał tak, jak zamiera każdy, gdy brnie pod wiatr o mocy tajfunu. Brnął, choć przecież powietrze stało. Klaun papuzia kolorowy niebywałe bawił lud. za pomocą samego tylko potykania się i przewracania. Bawił, choć na dobrą sprawę - cóż w tym śmiesznego? Przez cztery dni stukały szczudła o kamienne płyty. Przez cztery dni płonęły stosy. Przez cztery dni gwałtownie odpalane race dziurawiły kleisty mruk miasta głupich nosów. Jeśli dobrze zliczyłem, siedemnaście wędrownych, różnojęzycznych trup teatrałnych, znów, jak co roku o tej porze, zmieniło Rynek w wielki teatr świata. Przez cztery dni nie zamknęło się okno trzeciego piętra, nie zgasło żółte światło, nie poruszył się szary głaz głowy. Czy to mało?

W górze nie poruszył się szary głaz głowy, a człapiący dołem obywatele całymi stadami przystawali, by popatrzeć, posłuchać, powąchać, dotknąć tych dziwacznych majdanów baśni. To bardzo dużo. Dzień w dzień, od 18 do środka nocy - byle jacy żonglerzy, co gubili piłeczki, i niebywałe machiny, które samą Wieżę Ratuszową w zdumienie wbijały; mogilna cisza smutnych mimów i grzmoty rozsadzające czaszki; wszystkie kolory świata i garść mąki na twarzach klaunów; wszystkie tematy świata - od łzy do zwierzęcej pochopności, od banalnej realności do niebanalnego mitu. Ja, klaun, Guzy Valdy Show, Prorok, Wieża Babel, Starving Poet, Nos, Wędrowcy, Kanibalizm, Ptaki, Parada błaznów, Ostatni marsz, Diabelskie godziny, Zadzwoń do mnie, Hiob, Circus Distown. Wszystko, co tylko chcecie. Jak to na ulicy. Tak, to bardzo dużo, tylko że Jerzy Zoń, dyrektor festiwalu, powiada, że to prawie nic.

Z roku na rok jest coraz gorzej, bo z roku na rok miasto, które przed chwilą było Europejskim Miastem Kultury oraz któremu wciąż się żałośnie roi, iż jest nim nadal, wręcza Zoniowi na festiwal sumy coraz śmieszniejsze. W tym roku dostał tyle, co by na loda starczyło, na loda, lecz już bez bitej śmietany. Wiem, wiem, prawdziwi klauni o pieniądzach nie rozmawiają, ale raz w roku chyba mogę być poważny, co? Zwłaszcza że w tym roku parę jeszcze innych wstydów się zebrało. Na ten przykład, organizatorzy Festiwalu Teatralnego Dedykacje, by Antoniemu Czechowowi święto sklecić - dostali na pół loda. Albo Festiwal Filmów Operowych na Rynku. Otóż, urocze Biuro Kraków 2000, które, jak wieść niesie, znów dostało kilka dodatkowych etatów (bo nie mogły sobie, urzędnicze bidule, poradzić z zawiadywaniem krakowską kulturą), intelektualnie wzmocnione świeżą siłą, decyzję podjęto, że żadnego Festiwalu Filmów Operowych nie będzie. Bo pieniędzy nie ma?

Jak uwierzyć, że w Krakowie nie ma pieniędzy, by obywatelom latem parę filmów z wideo puścić na Rynku?!!! To już nie jest wstyd, to już nawet wielki wstyd nie jest. To jest zwyczajny towot duchowy, gęsty i upiorny jak tamten fikcyjny wiatr, co pod niego brnął mim w odzieniu koloru pisklęcia. Tylko że, niestety, nasz towot - realny jest. Jak to możliwe, że w Gdańsku, Warszawie, Toruniu, Poznaniu i Wrocławiu da się coś sensownego zrobić, a u nas - co najwyżej lody! Pani Elżbieta Penderecka zniknęła. I co? Otóż - dalej nie ma pieniędzy. A tak szlochali, że wielka dama wysysa wszystko, tak ryczeli... Pamiętacie?

Patrzyłem na fenomenalnego polskiego klauna Mieczysława Giedrojcia, patrzyłem, jak pod Wieżą Ratuszową grał Nos Mikołaja Gogola - i dumałem o tężyźnie Krakowa. Gogol dał genialny portret miasta debilnego, bo pełnego debilnego planktonu urzędniczego. Każdemu tam się zdawało, że pępkiem świata jest jego własny nos. Patrzyłem na kamienną, umączoną twarz Giedrojcia i myślałem o tym, co będzie z nami jutro, gdy zawiadowcy kultury oznajmią, że nie ma nawet na pół loda? Było to w piątek. W niedzielę zaś zobaczyłem, co będzie jutro. Skończył się festiwal, który się odbył cudem, jak wszystko w Krakowie. Zniknął szary głaz głowy, zgasła żółta lampa, ktoś zamknął okno. Zostawmy Czechowa i sfilmowane opery. Zostawmy wszelkie inne jakości wysokie. Powieśmy się, bo jutro nawet tani klaun będzie do miasta głupich nosów odwrócony plecami".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji