Halka żyje
"Halka" w reż. Kazimierza Kowalskiego w Teatrze Wielkim w Łodzi. Pisze Renata Sas w Expressie Ilustrowanym.
Na scenę Teatru Wielkiego po raz piąty wróciła opera narodowa Stanisława Moniuszki. Jodły szumiały "na gór szczycie", Jaśko nie wrócił, Jontek pytał dramatycznie: "i ty mu wierzysz, biedna dziewczyno". Tylko Halka nie wykonała desperackiego skoku do rzeki. Mimo tego odstępstwa od klasycznego finału, nowa inscenizacja jest głębokim ukłonem wobec inscenizatorskich tradycji.
Podczas sobotniej premiery, wokalnie nad wszystkimi i wszystkim dominował Jontek - Krzysztof Bednarek. Ta postać wymaga wysokiej próby tenora bohaterskiego, który w końcowych partiach potrafi być także urzekający lirycznie. Trudno na polskich scenach o artystę, który mógłby dorównać Bednarkowi. Wielka klasa, doskonała forma i przejmująco zaznaczona historia niespełnionej miłości.
Mogła się podobać Małgorzata Borowik, która wyposażyła bohaterkę w ciepło i naiwność zakochanej, prostej dziewczyny. Wokalnie szczególnie ujmujące okazały się partie finałowe, sceny obłąkania. Jako niewierny Janusz wystąpił, zwykle niezawodny Zenon Kowalski, który tym razem jednak nazbyt mało wokalnie i aktorsko zaznaczył naturę postaci. Partię stolnikówny Zofii, jego przyszłej żony, pięknym głosem wyśpiewała Bernadetta Grabias.
Muzycznie "Halka" została w sposób istotny okrojona, ale nie brakuje tych, licznych "przejść", w które Moniuszko wyposażył swoją operę. Skróty okazały się bardzo celne. Orkiestra pod batutą Kazimierza Wiencka stylowo ilustrowała dramatyczną opowieść zachowując klimat i siłę wyrazu narodowego dzieła.
Sążniste brawa zebrał balet. Edyta Wasłowska przygotowała choreografię, która oddaje naturę tańców podkreślaną atrakcyjnymi układami. Mazur był porywający, tańce góralskie ułożone zostały w obyczajowy obrazek, a zespół baletowy jest coraz lepszy.
Spisał się także chór precyzyjnie przygotowany przez Marka Jaszczaka.
Tuż po odsłonięciu kurtyny, za oprawę plastyczną dosadnie obrazującą miejsce akcji, brawa zebrała Anna Bobrowska--Ekiert, a za efektowne kostiumy, ciekawe w formie i kolorystyce, Wanda Zalasa.
Z dzieła, przeładowanego społecznymi aluzjami, dramat muzyczny z pękniętym sercem w tle zbudował Kazimierz Kowalski (reżyseria). Dziś, gdy realizacje operowe intrygują rozmaitością sposobów odczytania libretta, zaryzykował przekaz wywiedziony z najgłębszej tradycji. Dwuczęściowe widowisko (zamiast czterech aktów) nabrało tempa, a całość ma formę melodramatu.
Na różne sposoby już uśmiercano nieszczęsną Halkę - jeśli nie skakała ze skały, to ginęła w ogniu. Tym razem reżyser darował jej życie, zostawiając zbolałą pod krzyżem.
Nowa inscenizacja jest jak powrót do starego albumu, cennego dla sentymentalnych.