Artykuły

Wyjście Józefa Szajny

Naprawiać błędy przysłowiowego chochlika. Napisałem w poprzednim felietonie, że przez śnieżne burze minionego czterdziestolecia przeprowadziła teatr polski "trojka reżyserska - Axer, Dejmek, Swinarski. Wydrukowano "trójka", a to coś zupełnie innego. Były trójki murarskie współzawodniczące ze sobą, wczesne lata pięćdziesiąte. Takich współzawodniczących "trójek" reżyserskich należałoby wystawić co najmniej kilka. No więc wystawiam, skoro mnie chochlik do tego zmusił. Hebanowski, Skuszanka, Zamkow, Krasowski, Jerzy Kreczmar, Rene, Dąbrowski, Krzemiński, Rotbaum. Wreszcie Grotowski, Kantor, Szajna. Oto do czego prowadzi prosty błąd drukarski. Z szaleńczej reżyserskiej "trojki" z obrazu Chełmońskiego robi się cały korowód, a wymieniam przecież tylko tych, których dostrzegam na przedzie, których pamięć - jakże zawodna czasem! - podsuwa najusłużniej; tuż za nimi iluż innych, zasłużonych, a i zasługujących na portret w galerii teatralnego czterdziestolecia. I tak felieton, dla swych celów posługujący się arbitralnym wyborem, przekształca się w systematyczny przewodnik, który nie bawi już, ale uczy. Cóż, uczoność (albo pozorna uczoność) to znamię naszych czasów. Niechże i felieton zostanie nim dotknięty...

Wymieniłem nazwisk piętnaście. Najkrócej, około dwudziestu lat, pracował dla sceny Konrad Swinarski. Zaraz po jego tragicznej śmierci zapowiedziano kilka książek o nim. Po dziesięciu latach nie ukazała się ani jedna i nikt do tego tematu nie wraca. A o innych? O Dejmku w Teatrze Nowym napisała Maria Czanerle gorący i entuzjastyczny "Teatr pokolenia". Dokonaniom i przekonaniom teatralnym Hebanowskiego poświęcił książkę Andrzej Żurowski. O Grotowskim napisał Zbigniew Osiński, o Kantorze Wiesław Borowski, portret Szajny z rozmów, monologów, wypowiedzi w próbach i własnych krytycznych komentarzy ułożyła była systemem collage'u niezastąpiona i niezapomniana Maria Czanerle. Mało tego. Co trzeci reżyser z wymienionej piętnastki doczekał się książki o sobie, czasem sumującej (Żurowski, Osiński), czasem fragmentarycznej (Czanerle). A przecież gdyby życie intelektualne rozwijało się u nas rzetelnym rytmem, każdy z nich powinien mieć już o sobie co najmniej jedną książkę. Boże mój! Dlaczego z tych trójek umknął mi Jarocki! O którym zresztą nikt książki nie napisał. Dlaczego Wajda, którego pracom teatralnym broszurę raczej niż książeczkę poświęcił Maciej Karpiński? Dosyć, bo otwiera się droga dla nowej piętnastki reżyserów i dojdziemy wreszcie do czterdziestu na czterdziestolecie, co będzie i tak mało, bo w rejestrach dawnego Spafitu było ich bodajże dwustu czy trzystu i samo wymienienie nazwisk wystarczyłoby na kilka felietonów.

Piszę o trojkach, o trójkach, o setkach, a w tytule Szajna. Dlaczego? Bo jest jedyny! Jedyny, który doczekał się o sobie, o swoim teatrze aż dwóch książek. Czanerle przedstawiła portret artysty - impresjonistyczny, ekspresjonistyczny, jaki chcecie, taki tam znajdziecie, była zafascynowana człowiekiem. Jego wtargnięciem, plastyka do teatru zawodowego i dekomponowaniem tam wszystkiego, co nakazywała szanować tradycja sceny ("Faust" w Teatrze Polskim w Warszawie!). Teraz ukazała się praca naukowa o Teatrze Studio, którą autorka przedstawiła jako swoją tezę doktorską. Szajna ma po prostu szczęście. Nie tylko dlatego, że Zofia Watrak napisała o nim książkę prawie uczoną. Popatrzmy na jego stołeczne epizody. Na premierze "Fausta" zacina się podczas przerwy żelazna kurtyna, trzeba odwołać dalszy ciąg przedstawienia. Co wielu sprawia taką ulgę, że wybaczają pierwszą część. Władze miasta Warszawy zafascynowały się tym, że objawił się wreszcie jakiś deus ex machina, Szajna ma widać właściwości magnetyczne czy magiczne, może uratuje stołeczną kulturę, niemal nazajutrz po tej połówce premiery zostaje dyrektorem dogorywającego Teatru Klasycznego, przemianowanego teraz na Teatr Studio. Miał szczęście! Nie tylko dlatego, że przedstawienia Teatru Studio - "Dante", "Cervantes", kolejne wersje "Repliki" - robiły międzynarodową karierę. O to, powiedzmy, łatwiej. Ale najbardziej zaskakujące, wprost niesłychane jest odejście Józefa Szajny z Teatru Studio w 1981 po dziesięciu latach kierowania sceną. Oto co pisze Zofia Watrak:

"Trudno dziś ocenić tą decyzję nagłą. Dokonała się ona w specyficznej sytuacji, kiedy żywioł demokratyzacji życia społecznego objął również instytucje artystyczne, odbierając głos niejednemu twórcy, dokonując zmian na niejednym dyrekcyjnym fotelu w teatrach. Być może rezygnacja Szajny miała bardziej złożone i wielorakie przyczyny, ale publicznie został przez niego podany jeden zasadniczy powód: niemożność prowadzenia teatru, gdy indywidualne decyzje twórcy podlegają weryfikacji i ingerencji innych".

Oświadczył, że odchodzi, ponieważ nie może już być autokratą! Niech mi kto przypomni inne podobne oświadczenie, jawne i oficjalne, w całym ludowym powojennym czterdziestoleciu, nie tylko w teatrze. Jak wszedł do teatru, to po to, by zburzyć jego konwencjonalne układy, do aktorów włącznie, którzy ileż razy gubili się po prostu wśród strumienia myśli i świadomości swego dyrektora. Jeśli z teatru odszedł, to tymi drzwiami, z których nikt przy jako tako zdrowych zmysłach nie odważyłby się oficjalnie skorzystać, chyłkiem owszem. Nie mogę być autokratą! Jedynym panem stworzenia spektaklu i stworzeń zwanych aktorami. I to wyjście, tak niekonwencjonalne, także Szajnie nie zaszkodziło. Nadal z grupką wiernych aktorów jeździ po świecie z coraz to nowymi wersjami "Repliki", jest jako twórca teatralny nadal zapraszany, honorowany, fetowany. Oto człowiek, gdzie jego tajemnica? Dlatego nie mogę zgodzić się z autorką, gdy pisze: "Głównym i pierwszoplanowym tematem książki jest teatr Szajny i z tej perspektywy wagi nabierają te fakty biograficzne, które stanowią pozaartystyczny kontekst wchodzący do znaku artystycznego i dostarczają motywacji do jego odczytania".

Nieprawda! Głównym i pierwszoplanowym tematem w przypadku Szajny jest jego osobowość. I z tej perspektywy wagi nabierają te fakty teatralne itd. Ale macie w cytowanym zdaniu przedsmak rozprawy doktorskiej: konteksty, znaki. Tytuły doktorskie poszły w cenie, ciekawe książki mniej. Dlatego wiele stron czyta się monotonnie, jak monotonne bywały niektóre przedstawienia Szajny. Praca Zofii Watrak nie otwiera perspektywy na osobowość artysty, lecz zamyka go na scenie teatralnej, nawet o próbach informuje skąpo, a wiadomo skądinąd, że były one jednym z ciekawszych, może zabawniejszych momentów kreowania tego teatru. No więc mówi jednak autorka:

"Szajna nie kończyłby żadnego przedstawienia, a wciąż modelował, składał i rozsypywał na nowo. Zdziwiony jest zmęczeniem aktorów".

Ale to mało. Może należało razem z bohaterem opowieści pogrążyć się w tym modelowaniu i rozsypywaniu? Od tego zacząć, a nie od opisu przedstawień? Na to wystarczyłby ostatni rozdział, bodaj najobszerniejszy, w którym przytacza się głosy krytyki, tak zmienne, tak różnorodne, jak burzliwe i nigdy niejednoznaczne było przyjęcie premier w Teatrze Studio, który (w intencji mecenasa) miał przysporzyć stolicy europejskiego splendoru i nowoczesności artystycznej po burzliwym schyłku lat sześćdziesiątych i następującej po nich szarzyźnie.

Tak czy inaczej, dobrze, że Józefa Szajnę jako twórcę teatralnego przypomniano. Że przypomniano o tym, iż chciał być autokratą. I że nie wahał się do tego przyznać. Bo przecież tylko w taki sposób powstaje prawdziwy teatr. Co proszę sprawdzić na przykładzie siedemnastu wymienionych na początku nazwisk.

Zofia Tomczyk-Watrak: "Józef Szajna i jego teatr". PIW, Warszawa 1985, str. 145.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji