Artykuły

Tableau vivant z piosenkami

W 1983 roku kompozytor Stephen Sondheim oraz reżyser James Lapine postanowili ożywić jeden z najsłynniejszych obrazów XIX wieku - "Niedzielne popołudnie na wyspie Grande Jatte" Georgesa Seurata. Sprawili, iż postacie ukazane na płótnie francuskiego malarza nie tylko zaczęły mówić, ale też i śpiewać

Tak zrodził się broadwayowski hit - "Niedziela w parku z Georgem", uhonorowany nagrodą Pulitzera i wystawiony na najważniejszych światowych scenach muzycznych. Po 40 latach od oficjalnej premiery musical doczekał się w końcu polskiej odsłony - rodzimą prapremierę dwuaktowego dzieła przygotował Andrzej Bubień na scenie Teatru Rozrywki w Chorzowie.

W prawym rogu całkowicie pustej, prostokątnej przestrzeni, ograniczonej trzema białymi ścianami, widzimy mężczyznę ze szkicownikiem w ręku. Nie przerywając swej pracy, rzuca on w stronę widowni wywoławcze hasła: kompozycja, balans, światło, harmonia. Jego słowa i gesty zdają się mieć sprawczą moc, bowiem wraz z nimi na białych ścianach-ekranach pojawiają się kolejne elementy "Niedzielnego popołudnia" - na razie fragmentarycznie, jako szkice, wariacje. Jeszcze w tej pierwszej scenie Georges Seurat - główny bohater musicalu - pozostaje na zewnątrz kreowanego przez siebie obrazu, aranżuje przestrzeń, dodaje linie i barwy, usuwa zbędne elementy. Po chwili na scenie pojawiają się pierwsze postaci - rozpoznajemy w nich bohaterów "Niedzielnego popołudnia": amożnych i modnie ubranych przedstawicieli klasy średniej, służbę, dzieci, żołnierzy i żeglarzy. W oryginale płótno Seurata przedstawia czterdzieści osiem osób oraz zwierzęta. W musicalu prawo głosu nadano tym najbardziej charakterystycznym: parze spacerowiczów, starszej kobiecie i jej opiekunce, kobietom z wędkami, matce z córką, dwóm wojskowym, a także leżącemu nad brzegiem mężczyźnie z fajką, reprezentującemu najniższą warstwę społeczną. Wszyscy oni korzystają z uroków niedzielnego słonecznego popołudnia na wyspie Grande Jatte, tworząc swoisty tableau vivant.

Sondheim i Lapine do scenicznej wersji obrazu Seurata postanowili włączyć również jego autora, czyniąc zeń główną postać owej muzycznej opowieści. Ukazali przy tym trudny proces powstawania dzieła, realne problemy, z jakimi borykał się niedoceniany malarz, i wreszcie odwieczny konflikt pomiędzy sztuką a życiem. Choć pewne fakty zaczerpnięte z biografii Seurata znalazły odbicie w musicalu, to jednak libretto Lapine'a oparte zostało przede wszystkim na kreacji fikcyjnych relacji łączących malarza z bohaterami jego obrazu.

Po pierwszej, niewątpliwie urokliwej scenie chorzowskiego musicalu, w której poszczególne komponenty "Niedzielnego popołudnia" pojawiają się i znikają na białych ekranach zgodnie z wolą mistrza, następuje seria "żywych" sekwencji, przedstawiających kolejne postaci z obrazu - wszyscy oni znają Georges'a, jest on bowiem stałym bywalcem parku, codziennie przychodzi tu pracować malując ludzi i wyspę. Mimo, że zapowiada się interesująco, a Kamil Franczak (tytułowy Georges/George) robi wszystko, by podtrzymać uwagę widza - pięknie śpiewa, z gracją włada pędzlem i jest dość przekonywujący w scenach twórczej ekstazy - to jednak z każdą kolejną sceną spektakl Andrzeja Bubienia staje się coraz bardziej nużący i "papierowy". Próba ożywienia obrazu za pomocą ruchu, śpiewu i tańca pozostała tylko próbą. W przedstawieniu brakuje dynamiki, dramaturgicznego polotu i różnobarwności, charakterystycznej dla malarskiego dzieła Seurata. Ratunkiem mogłaby stać się ciekawa "pointylistyczna" muzyka Stephena Sondheima, nawiązująca do techniki malarskiej, jaką posługiwał się w swych obrazach Seurat - różnobarwnym i drobno rozproszonym punktom na płótnie odpowiada tu dźwiękowy punktualizm. O ile w ustępach orkiestrowych muzyka dobrze komponuje się z oszczędną scenograficznie przestrzenią zaprojektowaną przez Anitę Bojarską, o tyle w partiach wokalnych jej wyjątkowość przysłania niestety polski przekład utworu. Nie jest on słaby literacko - raczej nieprzystający do zrytmizowanych i opartych na balansowaniu pomiędzy dźwiękami kompozycji Sondheima. Polska translacja całkowicie determinuje tu odbiór dzieła, co niestety nie wpływa korzystnie na całość. Na nieszczęście organizatorów w internecie wciąż zobaczyć można telewizyjną wersję Sunday in the park with George z 1986 roku z premierową obsadą - Mandy Patinkinem i Bernadette Peters w rolach głównych. Wątpliwości tych, którzy telewizyjną wersję zobaczą po obejrzeniu chorzowskiego spektaklu, pragnę rozwiać już teraz - tak, to ten sam musical.

W inscenizacji Andrzeja Bubienia libretto Lapine'a pozbawione zostało także jego humorystycznego rysu, w szczególności zaś odgrywającego tu zasadniczą rolę komizmu postaci. Widać to na przykładzie postaci Dot (Wioletta Białk) - muzy i kochanki Seurata, którą reżyser postanowił za wszelką cenę uduchowić, podczas gdy w oryginale jest ona po prostu prostą i bezpośrednią dziewczyną, za to niezwykle żywiołową i pełną uroku. Dot Wioletty Białk jest smutną, snującą się po scenie odrzuconą muzą mistrza, która po latach zaczyna rozumieć skomplikowaną naturę artysty. Niewielkie skontrastowanie tych dwóch postaci pozbawiło musical jednego z najzabawniejszych wątków, dającego także szerokie pole do popisu aktorom.

Oczekiwanego podniesienia temperatury nie przynosi też drugi akt, którego akcja rozgrywa się sto lat później. Prawnuk Dot - także artysta i imiennik swego pradziada - przygotowuje instalację zatytułowaną "Światłochrom", która ma być artystyczną impresją na temat obrazu Seurata. Na wernisażu obecni są przyjaciele młodego George'a, jego babka Marie oraz krytycy sztuki - wszyscy chwalą dzieło, jednakże nie do końca rozumieją intencje artysty. Historia zatacza koło - po raz kolejny trudna i antycypacyjna sztuka walczyć musi o uznanie. Mimo kilku dobrze brzmiących utworów - zbiorowego Gorąco tu czy orkiestrowego "Chromolume #7" - drugi akt w dalszym ciągu pozostawia niedosyt. Aktorzy przez cały czas śpiewają czysto i poprawnie, jednakże bez polotu i brawury. W chorzowskim przedstawieniu wszystkie proporcje, jak również stopień aktorskiej ekspresji, zostały szczegółowo wyważone - nie ma tu miejsca na odchylenia oraz budujące napięcie dysonanse. Taka ułagodzona i umiarkowana forma nie sprawdza się jednak w przypadku musicalu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji