Artykuły

Dulska na suknach

O Dulskiej można nieskończenie... Zdawałoby się, że postać, która w toku swych niezliczonych metamorfoz scenicznych została już tak dokładnie przebadana, spreparowana, poddana tak wielorakim zabiegom odmładzającym i rehabilitacyjnym, nie daje już możliwości dla przeprowadzania jakichś nowych eksperymentów. A jednak operacja - tzn- inscenizacja - Lidii Zamkow (w krakowskim Teatrze im. Słowackiego) przynosi rewelacyjne zgoła odkrycia w tym przedmiocie: odmienia nie tylko samą bohaterkę, ale przeobraża również jej otoczenie; uderza śmiało w nasze zmurszałe wyobrażenia na temat całej obyczajowości obowiązującej w jej epoce i środowisku.

Jesteśmy w saloniku urządzonym z wykwintną prostotą; sprzętów niewiele, ale dobrane z niewątpliwym smakiem; żadnych zakurzonych palm, pluszowych nakryć, żadnych muszelek, patarafek itp. atrybutów fin de siecle'u w małomieszczańskim wydaniu. Zgrabny stolik, kilka fotelików bardzo ładnie obitych. Słowem, kultura i estetyczny funkcjonalizm.

Po podniesieniu kurtyny słyszymy ciepły i nabrzmiały serdecznością głos kobiecy, budzący ze snu domowników; za chwilę przystojna dama o nieskazitelnej koafiurze, przybrana w suknię doskonale skrojoną i przyjemną w zestawieniach kolorystycznych, wjeżdża na scenę; nie wchodzi, lecz właśnie wjeżdża poślizgiem, jak na lodowisko; łyżwy zastąpione tu są przez tzw "sukna", Pani Dulska - bo okazuje się, że ta sympatyczna osoba o powierzchowności skromnej i eleganckiej zarazem, to właśnie Dulska w swoim porannym negliżu - nie schodzi z tych sukien ani na moment. jeżdżąc na nich po olśniewającym parkiecie z gracją i rutyną mistrzyni olimpijskiej. Wkrótce zresztą okazuje się, że cała jej familia obdarzona jest tą - samą umiejętnością; wszystkie, postacie sztuki w ciągu dwóch aktów ślizgają się bez wytchnienia:. Ale to sprawa specjalna, o której za chwilę.

Ta pani Dulska robi naprawdę niezwykle dodatnie (bez cudzysłowu) wrażenie: pogodna, życzliwa, taktowna. Z jak żartobliwą pobłażliwością odnosi się do młodej służącej, wtajemniczając ja w kunszt palenia w piecu; ileż czułości - pozbawionej jednak afektacji i zbytniego natręctwa - przejawia w stosunku do dzieci i męża! A przy tym - cóż za dystynkcja i jakiż gust w doborze garderoby! Jej słynny kapelusz, który prezentuje swej siostrzenicy, nie tylko nie budzi najlżejszego uśmieszku, ale wywołuje nawet westchnienie zazdrości u niejednej z dzisiejszych przedstawicielek płci pięknej na widowni. Zresztą wszyscy członkowie jej rodziny zadziwiała wytwornością i niezwykłym zbytkiem strojów. Zwłaszcza papa Dulski, który chyba sprowadza swe garnitury i okrycia bezpośrednio z Paryża. Nie mówiąc już o Juliasiewiczowej, tak olśniewające toalety prezentują raczej nasze współczesne gwiazdy filmowe; okazuje się, że wyprzedzały je w tym względzie radczynie krakowskie z czasów c.k. monarchii Habsburskiej.

Gdyż podobno dzieje się to wszystko w Krakowie, w biednym, zaśniedziałym, małomieszczańskim, oszczędnym aż do mdłości partykularzu, za jaki przywykliśmy dotąd uważać gród podwawelski w okresie Zielonego Balonika. Wskazuje na to wyraźnie chociażby ów kopiec Kościuszki, o którym mowa na scenie, Błonia itp. znaki szczególne. Na podstawie realiów przedstawienia skłonniśmy jednak lokalizować akcję utworu raczej w Wiedniu - i to w środowisku majętnych i rozrzutnych bonviveurów tamecznych. Najwidoczniej wszystkie źródła, z których czerpaliśmy dotąd naszą wiedzę historyczną, były fałszywe.

Nie znaczy to jednak, by ta podwójna - bo dotycząca zarówno zewnętrznego "sposobu bycia", jak charakteru bohaterki - nobilitacja dulszczyzny pozbawiona była żądła satyrycznego. Reżyserka ukazuje wyraziście kołtuństwo panujące w tej sferze, obrazując je w śmiałej i odkrywczej metaforze.

Dobra, miękka, łagodna pani Dulska w jednej domenie przejawia swą nieustępliwość i żelazną wolę: w domenie - jeśli tak wolno się wyrazić - owych sukiennych szmat podłogowych. Jak łatwo się domyślić, rekwizyt ten otrzymuje tu głębokie znaczenie symboliczne. Kiedy w końcu aktu II dochodzi do wielkiej awantury ze Zbyszkiem o Hankę, młody buntownik z wściekłością zrywa z parkietu wszystkie sukna (proceder, który zabiera sporo czasu, co osłabia nieco dynamiczność jego wybuchu) i wrzuca je do pieca, który natychmiast rozżarza się. nader efektownym płomieniem. Kołtuństwo na stos! Ale nie na długo. Bo choć w akcie III wszyscy, nareszcie poruszają się normalnie, dotykając, by tak rzec, nogami ziemi - co, prawdę mówiąc, przynosi niejaką ulgę widzom, znużonym już po trosze owymi dwugodzinnymi ewolucjami na sztucznym lodowisku - dalsze perspektywy zarysowują się raczej posępnie; w finale Dulska zjawia się objuczona nową partią ściereczek do podłogi, i z pełnym słodyczy uśmiechem zabiera się do ich obrębiania.

Trzeba by odnotować również pewne frapujące pomysły z zakresu erotyki. Właściwie zbędne jest w tym spektaklu oświadczenie Zbyszka, że będzie się łajdaczył; namacalny - dosłownie - pokaz jego umiejętności w tym zakresie otrzymujemy już wcześniej, w obydwu jego scenach z Juliasiewiczową. Młodzieniec ten ma nawet specjalnie przygotowany kawałek kredy, którym na wytwornej sukni, obciskającej figurę pani radczyni, zarysowuje bardzo plastycznie... to co kobiety kryją zazwyczaj pod biustonoszem. A ona na to przystaje bez mrugnięcia oka. Budzi to nawet pewien popłoch wśród widzów - nie ze względu na moralność oczywiście, "ale sukni, sukni szkoda".

Cóż rzec o aktorach? Zofia Jaroszewska wyglądała znakomicie i w obrębie przyjętej konwencji miała szereg świetnych zagrań; scena z Lokatorką była prawdziwym majstersztykiem. Reszta wykonawców z przyjemnością korzystała z dostarczonych im przez koncepcję reżyserską wykwintnych warunków egzystencji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji