Artykuły

Zespół stresu pourazowego

Dochodzę do siebie. Powoli. Bo w teatrze byłem, w Teatrze Współczesnym. Sztukę tam widziałem. Współczesną. Chyba współczesną. I właśnie wróciłem. A może wczoraj wróciłem? To znaczy nie wiem, czy wróciłem, bo całkiem się w tym teatrze pogubiłem. I może tam jeszcze jestem. Aż mi wstyd. A było tak.

Nie zdążyłem na premierę. Poszedłem więc na spektakl biletowany, razem ze szkolną młodzieżą. Głównie chłopięcą. Chyba spoza Wrocławia. Bardzo grzeczni byli. Ubrani elegancko. Zachowywali się nienagannie. Ciała pedagogiczne miło się uśmiechały. Przyjemnie było na widowni. No ale zaczął się spektakl.

Na początku główna aktorka wcieliła się w klona z amerykańskiego serialu "Orphan Black". Miała jasną, rozczochraną perukę z długimi włosami, bełkotała i wyła jak telewizyjna Helena, klon z Rosji. Próbowała też muzykować z pomocą magnetofonu. Ale szło jej marnie raczej. W końcu przeszła do prozy. Mówiła po polsku. Nawet wyraźnie. Ciężko jednak było wyrozumieć, o co chodzi. Zerkaliśmy po sobie na widowni coraz bardziej bezradni. Chłopcy koło mnie szybko chwycili, że wypowiadanie wyrazów w tym przedstawieniu to taka gra, żeby mówić, a nic nie powiedzieć. Co zresztą potwierdziły wkrótce pozostałe trzy postaci w widowisku. Ja desperacko starałem się sklejać sensy z działań i słów aktorów. Pokonała mnie pokojówka Marta. Najpierw sztucznie wyrecytowała serię przypadkowych wyrazów, a potem dostała lekkich spazmów. Co do tych spazmów nie była chyba zbyt przekonana. Bo jakby na pół gwizdka spastykowała. Może ze wstydu.

Inni także jakby grać się wstydzili. Dick zjechał na linach z sufitu jako ptaszek, żeby zaoferować grabki dziewczynce w peruce, ale tego ptaszka tak wykonywał, jak mu głupio było go wykonywać. Colin z kolei, czyli chłopiec w kusym wdzianku bez spodni, stał na cokole i straszliwie wrzeszczał. Jakby się lękał, że ktoś na widowni wreszcie coś zacznie rozumieć. Zresztą ten wrzask to był główny środek aktorskiego wyrazu w tym dziwnym przedstawieniu. Bardzo skuteczny. Jak zapora sieciowa. Żaden sens nie mógł się przez taki firewall przedrzeć. A od połowy przedstawienia wrzeszczeli już wszyscy.

Po dwóch kwadransach wyjaśniło się wreszcie, dlaczego Dick tak źle udawał ptaszka. Sygnalizował inteligentnie, że był uśpionym agentem. Widzowie premierowi pewnie się połapali. My, biletowi, nie daliśmy rady. Dick ujawnił się jako Jack Bauer z nowego sezonu serialu "24 godziny". Strzelał do każdego z wyimaginowanego pistoletu. Tak dużo strzelał, że pozostali także zaczęli strzelać. No i wszyscy do wszystkich mierzyli palcami i robili "bum!". Wesoło się zrobiło na chwilę. Nie na długo jednak.

Potem pokojówka Marta po raz kolejny wyszła bokiem sceny, a wróciła jak zwykle, przełażąc przez niskie bardzo otwory w scenografii. Na koniec Marta, Dick i Colin zamienili się w wampiry z serialu "Czysta krew" - a może "Drakula" (w tym gatunku nie jestem na bieżąco). Jako wampiry rzucili się na Mary, czyli na Helenę z serialu "Orphan Black", chyba ją zagryźli, w każdym razie na pewno pochowali ją pod podłogą. Po mordzie cała trójka wampirów wyszła nie bokiem sceny, tylko przez te trzy niskie dziury w scenografii. Była w tym zapewne jakaś ważka pointa. Ale nie dla nas. Nie na nasze wątłe zdolności intelektualne. Zaczęliśmy z rozpaczy bić brawa, żeby pokryć wstyd. Wciąż jeszcze czasem zaklaskam. Tak się wstydzę, że tam byłem i nic nie rozumiałem.

Dawno nie widziałem w teatrze przedstawienia, w którym tak skutecznie udało się pozbawić akcję sceniczną jakichkolwiek znaczeń. Geometryczne figury na podłodze, lekko pokrzywione, potęgowały efekt dekonstrukcji. Wrzask też robił swoje. Czułem, że mój mózg się zapętla. Że myśli przestają myśleć myślenie, ale jakby bezmyślnie myślą. Że tracę kontrolę nad mózgiem. Tymczasem ze sceny dochodziły ważkie przesłania w rodzaju: "jeśli chcę chcieć, to chcę, czy nie chcę?", "kim jestem, kim byłam, kim będę?" Nie wiem dziś nawet, czy dobrze te mądrości zapamiętałem. Aktorzy nie ustawali w ich wypowiadaniu. Ciągle ich słyszę No i ta małpa. Nie mogłem oderwać wzroku od czarnej skóry z głową goryla. Leżała na podłodze. Oczy w głowie zapalały się od czasu do czasu na czerwono. Piękny widok. Ten goryl nie daje mi teraz spokoju.

Jutro zaczynam terapię. Pani doktor obiecała, że mnie uwolni od natręctw i koszmarów. Mam tylko nadzieję, że szkolna młodzież łatwiej procesuje doświadczenia teatralne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji