Artykuły

Dlaczego się dziś podoba?

Pytanie o klasykę, mianowicie: jak to się dzieje, że tzw. repertuar klasyczny (szczególnie ten nie największej miary) miewa dzisiaj powodzenie, czym się to tłumaczy? Odpowiedzi jest kilka. Pierwsza z nich: "niespodziewana" aktualność problematyki. I trzeba przyznać, że w taki sposób wyjaśniano sobie tę sprawę dość często, ba, dość nawet skutecznie. Chociaż częściej, gdy chodziło o wielką klasykę. Bo to problematyka ogólnoludzka, ponadczasowa, bo to innymi słowy - wieczna aktualność. Aczkolwiek nierzadko właśnie niespodziewana. Czasem znów decydują inne czynniki. Na przykład komizm Fredry, który sprawia, że patrząc na przedstawienia jego sztuk nie odczuwamy trudności przyjęcia tzw, historycznego punktu widzenia. Nie ma w ogóle takiej potrzeby. A warto tu dodać, że teatr nie jest w stanie zaopatrzyć sutego przedstawienia w przepisy historyczne, jakie spotykamy w dziś wydawanych powieściach sprzed dwustu lat, lecz może jedynie jak najlepiej odwoływać się do wyobraźni i wiedzy wodza. lub narzucić mu swoje widzenie tamtej rzeczywistości. Bywa też, że sztuka z innej epoki nasycona jest ową "siłą fatalną", silą jakichś niespotykanych dziś uczuć. I wtedy, dalibóg, któż z nas, zjadaczy chleba, nie chce być przynajmniej przez dwie lub trzy wieczorne godziny przerabiany w anioła?...

Czyżby zatem "Moralność pani Dulskiej" była dziś aktualna, czy też śmieszna (jako "tragifarsa kołtuńska"), czy wreszcie "przerabia nas w aniołów"? Wydaje mi się. że na te pytania nie można odpowiedzieć wprost. Nie można też wykpić się stwierdzeniem, że jest dobrze zagrana (o czym niżej). Nie można w końcu powiedzieć, że oglądamy to na zasadzie westchnienia: "jakież ci ludzie mieli problemiki!".

To prawda, że Tuwim nie napisałby dzisiaj "Strasznych mieszczan". Ale to prawda również, że nasz czołowy poeta i dramaturg, Tadeusz Różewicz, którego intelektualnie ukształtował najczarniejszy w -dziejach świata czas, i który w ciągu piętnastu lat dawał temu istotny wyraz, napisał ostatnio sztukę skierowaną li-tylko przeciwko rodzimemu snobizmowi. To prawda, że czasopisma kulturalne zasyłane są reportażami o tematyce obyczajowo-. moralnej, że żyjemy w wieku ankiet, testów, że kursują hasła w stylu "jaka jesteś rodzino", "świadome macierzyństwo", że "listy do pani Z." K. Brandysa mają duże powodzenie, że marksizm me daje podstawowej, normatywnej etyki (czytajcie Schaffa!) itd., itp. Teatr i literatura wielkich syntez oraz rozrachunków nie pokrywa pewnych społecznych zapotrzebowań. A współczesna problematyka moralna wisi w powietrzu. (Literatura spłyca ją nierzadko - patrz powieści młodych z lat 1956-61).

Nie podjąłbym się ustalenia ścisłych związków tego stanu rzeczy z "Moralnością pani Dulskiej", ale są one dla mnie wyczuwalne. Z -drugiej strony nie muszę chyba przekonywać, że kołtuństwo nie przestało istnieć tu i ówdzie w Polsce Ludowej. Tak samo jak ze śmiercią Adolfa Nowaczyńskiego nie zniknął problem filistra. Przestał po prostu być w nasileniu.

Toteż jakkolwiek realia sztuki w małym stopniu nas interesują, pozostaje na pewno niejako symboliczna jej wymowa. I to właśnie w sensie całkiem współczesnego opowiedzenia się po którejś stronie. Oto przecież w "Moralności" nie ma pozytywnego bohatera (anemiczna Mela pełni rolę zaledwie odświeżającą), a zatem, jak zwykle w takim wypadku, widz musi tę rolę wziąć na siebie. On musi powiedzieć: jestem inny. Nie przeczę, że w tym nie ma nic trudnego. Ze typ przeciwstawienia jest najprostszy, prymitywny-. Ale może stanowić punkt wyjścia dla teatru, który decyduje się wystawić tę sztukę.

Spektakl nie jest "za śmieszny". Zdaje się przez cały czas, że podstawowym zawołaniem jego twórców jest oszczędność. Cały czas bawimy się lekko. Żadnych przerysowań, żadnych szoków. Rozwój akcji zmierza konsekwentnie do zogniskowania wszystkich postaci - a więc wraz z Hanką i Tadrachową - w jednym kole światła - brudnoszarego. Lokatorka - to na szczęście epizod, uwydatniający zresztą wspomnianą barwę. Epizodem jest również chwilowy upór Zbyszka - kołtuna zbuntowanego. To są z grubsza zasługi reżysera - Romana Zawistowskiego. Scenografia Jana M. Szancera jest odważna a rebours. Tu tylko bogata zbieranina mebli, całkiem autentycznych, dużo ciężkich zasłon (dla ukrycia ewentualnego skandalu) i bohomazów może spełnić właściwą funkcję. Bez jakichkolwiek dowcipnych czy satyrycznych zestawień.

Pani Dulska Janiny Romanówny nie ma nic wspólnego z sugerowanym przez Zapolską ohydnym pierwowzorem. Jest zewnętrznie prawie wykwintna, prezentuje zły smak, ale w dążeniu do elegancji. Powoduje to pożądany kontrast z głoszonymi przez nią zasadami. Inaczej byłaby dziś me do zniesienia. Romanówna np. krzyczy na swych domowników, ale tylko tak głośno, ażeby nie było słychać na podwórku. Jest oszczędna, nie stosuje popularnych gierek, tak w tej roli kuszących, postać tworzy konsekwentnie powtarzając "rytualne" gesty i przy rannym wstawaniu i podczas awantury domowej, która jest stanem permanentnym. A mimo to nie przestaje być postacią z farsy! Pojmuje ona widocznie tę wielką aktorską prawdę, którą w filmie np. ilustrują komicy z "kamienną twarzą".

Jak Dulska nadaje ton całej familii, tak Romanówna określa tonację spektaklu. Gra nie tylko swą rolę, lecz także gra ją w przedstawieniu z godnym uwagi wyważeniem akcentów: ani o cal za wiele! Podobnie ma się rzecz z Dulskim-Ciecierskim. Dulski jest dosadną ilustracją władztwa żony. Ciecierski, aktor marzący o stylu dell'arte. milczy wspaniale, pod przechernym uśmiechem ukrywając starego filuta, który dla własnej wygody gotów- jest znieść wszystko. Jest godne podziwu, gdy milczący aktor, nie używając wcale tanich chwytów pantomimicznych, umie przekazać tyle treści, ba, niemal opowiedzieć historię swego życia! Rola ta wymagałaby szczegółowego opisu, lub nawet filmowej dokumentacji.

Kazimierz Meres gra Zbyszka z doskonałym wyczuciem proporcji; jako spiritus movens całego zdarzenia dramatycznego, sprawdza - jeśli tak można powiedzieć - kompozycyjne walory sztuki ku zadowoleniu widza, zespół był zresztą bardzo wyrównany. I myślę, że w tym także leży część odpowiedzi na pytanie zawarte w tytule.

Akcję sztuki przeniesiono ze Lwowa do Krakowa. Wynikła z tego pewnego rodzaju "nobilitacja" Dulskich oraz jeszcze jeden dobry pomysł, a mianowicie: każdy akt rozpoczyna się hejnałem z wieży Mariackiego Kościoła. Śmieszne (choć nie dla Krakowian),

P.S. Być może czytelnik, świadomy prądów literackich początku XX wieku i obeznany z twórczością Zapolskiej, odczuje coś w rodzaju niedosytu z powodu braku choćby jednego Słowa o naturalizmie. Proszę mi wybaczyć, ale, niestety, nie dostrzegłem go w Teatrze Kameralnym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji