Artykuły

Autobiografia z wtrętami eseistycznym

- Sztuki Becketta są jak partytury muzyczne i wymagają perfekcyjnego wykonania. Kiedyś była to tylko fascynacja tekstami. Tłumaczyłem je, komentowałem, opracowywałem. Po tym etapie przyszła pora na realizacje. W ten właśnie sposób stałem się reżyserem - mówi ANTONI LIBERA, tłumacz i reżyser.

Jest Pan jedną z niewielu osób, które do Krakowa sprowadza... Beckett. Chociaż w Pana wypadku to nic dziwnego. O co chodzi tym razem?

- O przedstawienie w Teatrze Słowackiego, zaplanowane prawie rok temu z okazji setnej rocznicy urodzin Becketta, która przypada w tym roku. Rocznica ta czczona jest na różne sposoby na całym świecie i Polska też się w te obchody wpisuje. Wiosną na scenie Narodowego w Warszawie przygotowałem jubileuszową inscenizację "Godota" w gwiazdorskiej obsadzie (Zamachowski, Malajkat, Radziwiłowicz, Gajewski); teraz reżyseruję trzy rzadko grane jednoaktówki - jedną z nich po raz pierwszy w Polsce - które później, na przełomie listopada i grudnia, będą pokazane w ramach przeglądu sztuk Becketta, również na scenie Teatru Słowackiego. Z zagranicy mają na tę imprezę przyjecliać między innymi "Szczęśliwe dni" z Piccolo Teatro w reżyserii Strehlera...

Czyli w zasadzie nic się u Pana nie zmienia. Namiętność do Becketta wciąż jest żywa!

- W pewnym sensie, choć nie wiem, czy mój stosunek do tego autora i jego dzieła można nazwać "namiętnością". Jest to z pewnością wielkie uznanie i upodobanie, ale w teatrze chodzi głównie o niezaspokojone nigdy do końca pragnienie doskonałości. Sztuki Becketta są jak partytury muzyczne i wymagają perfekcyjnego wykonania we wszelkich możliwych warstwach. Osiągnięcie ideału jest niebywale trudne, jeżeli w ogóle możliwe. Kiedyś była to tylko fascynacja tekstami. Tłumaczyłem je, komentowałem, opracowywałem szczegółowe przypisy. Po tym etapie przyszła pora na realizacje. W ten właśnie sposób stałem się reżyserem. Najpierw w Polsce, a z czasem za granicą, żeby zmierzyć się z wersją oryginalną, a nie tylko z własnym przekładem.

Podobno kiedyś rekomendował Pana sam Beckett.

- W 1989 roku, na krótko przed śmiercią. Tamtego roku, jesienią, wystawiałem w Anglii "Ostatnią taśmę" i "Katastrofę" z udziałem Davida Warrilowa, jednego z ulubionych aktorów Becketta, oraz Jocelyn Herbert, jego najwierniejszą brytyjską scenografką. Beckett, choć z oddali, interesował się tym przedsięwzięciem, dzwonił do nas, dawał pewne wskazówki, a na premierę wysłał swojego bratanka, Edwarda, który pełnił rolę jego reprezentanta, a z czasem został głównym spadkobiercą i dysponariuszem praw. Na premierze byli też John Calder, brytyjski wydawca Becketta, i Martin Esslin, autor słynnej książki "Teatr absurdu". Zgodnie ze zwyczajem wszyscy oni zdali Beckettowi relację z przedstawienia, a Edward zawiózł mu poza tym kasetę video z nagraniem. W tym czasie trwały już przygotowania do pierwszego festiwalu sztuk Becketta w The Gate Theatre w Dublinie i właśnie wtedy Beckett zasugerował dyrektorowi artystycznemu tego teatru, abym ja wyreżyserował tam "Końcówkę". Tak się też stało. Inscenizacja ta była eksploatowana przez całe lata 90. i pokazywana na wielu międzynarodowych festiwalach, między in nymi w Nowym Jorku, Melbourne i Londynie.

-

Pana namiętność do Becketta to w znacznej mierze przygoda intelektualna, prawda?

- Zgoda. Beckett jest pisarzem na wskroś metafizycznym, podejmującym kluczowe pytania filozoficzno-religijne. Niemniej efekt, jaki wywołuje jego literatura, jest silnie emocjonalny. Proszę zwrócić uwagę, jak często ze sztuk Becketta wychodzimy poruszeni, choć nieraz nie umiemy wytłumaczyć dlaczego, a tym bardziej wyjaśnić sens przekazu. A jednak czujemy, że autor mówi nam rzeczy niezwykle ważne, dotykające najgłębszych pokładów naszej świadomości.

To prawda. Podejmijmy jednak ważne sprawy języka i komunikacji między różnymi kulturami czy mentalnośdami. Mam tu na myśli Pana opowiadanie Liryki lozańskie z antologii "Pokaz prozy", jaka się właśnie ukazała w WL-u. Chodzi o to zderzenie Pana bohatera ze sterylnym światem Szwajcarii i o tę gęboką przepaść duchową i cywilizacyjną.

- No, to jest zupełnie inne zagadnienie. Tu chodzi o nieprzy-stawalność świadomości, spowodowaną życiem w zdegenerowanym świecie realnego socjalizmu. To jest coś znacznie więcej niż tylko słabość kulturowa, o której pisał Gombrowicz - ów osławiony kompleks niższości wobec Zachodu, wynikający z rozmaitych zakłamań i mitomanii. Mój bohater to jakby potomek-kontynuacja bohatera "Monizy Clavier" Mrożka. Tamten wyłudzał na litość, ten idzie dalej - przechodzi do działania. W tej kreacji jest zasadnicze oskarżenia systemu.

A tam - od razu "oskarżeniem"! Przedeż nie wszyscy ludzie tak się zachowywali...

- Z pewnością. Ale takie zatrute myślenie było na porządku dziennym. Przejawiało się w bardzo różnych zachowaniach. A jednocześnie wcale nierzadka była też taka samoświadomość owej degeneracji czy "spsienia". Ludzie we własnych głowach prowadzili ze sobą takie samoupokarzające dialogi. Zdawali sobie sprawę, że myślą jak poniżeni niewolnicy, żebracy itp. I wstydzili się tego, a zarazem nie byli w stanie się z tego wyzwolić. To był dramat. Ja to przedstawiam wprawdzie groteskowo, satyrycznie, w istocie było to niebywale smutne.

No właśnie. I w tym momencie chciałem przypomnieć, że Pana bohater wywodzi się nie tylko z Mrożka, ale i z Pilcha.

- Tak, z Pilcha przede wszystkim. Gustaw jest postacią po prostu zaczerpniętą ze "Spisu cudzołożnic". Jest to postać świetnie wymyślona, niezwykle celna i nośna. Zdegradowany inteligent, przegrany i cyniczny zarazem. Sprytny, wykształcony i robaczywy, kabotyński i świadomie kultywujący kabotyństwo. Przejąłem go od Pilcha i wymyśliłem mu jeszcze jedną tragikomiczną przygodę. Taka wariacja, trochę jak w muzyce na istniejący już temat.

Pilch to niekwestionowana gwiazda literatury ostatnich lat. Stwierdzam to teraz w kontekście antologii "Pokaz prozy", która ma podtytuł Złota Dwunastka...

- Że Pilch to czołówka współczesnej prozy polskiej, to nie ulega wątpliwości. Trudno jednak wypowiadać mi się o Złotej Dwunastce jako pewnego rodzaju reprezentacji, skoro sam jestem w tej antologii obecny. Wolę chwalić Wydawnictwo Literackie za pomysłowość doboru tekstów, a nie samych autorów. W tomie tym bowiem można znaleźć istne perły lub teksty bardzo ciekawe, które były publikowane dotąd tylko w prasie literackiej i często przeszły niezauważone. Chodzi mi głównie o świetną nowelkę Barańczaka "Kant", fantastyczny drobiazg Bronisława Maja o występach Animalsów w Polsce w 196S roku, bardzo interesujące opowiadanie Weissa o Marcu '68 "Korzenie" i poruszające "W pełni sił" Adama Zagajewskiego, drukowane przed 30 laty w "Twórczości", być może jeden z jego najlepszych tekstów prozatorskich.

Jednak poza tymi zaskakującymi nieco autorami, którzy uprawiają głównie poezję, mamy tu też wytrawnych prozaików, i to uprawiających sztukę opowiadania, takich jak Pilch czy Huelle.

- To jest wybór oczywisty i jak najsłuszniejszy. Wybrane opowiadania Pawła Huellego to małe arcydzieła, bodaj najlepsze jego opowiadania. Podobnie jest z wyborem tekstów Mentzla i Kowalewskiego. Ciekawe też są w tej antologii wewnętrzne powiązania i gry literackie, na przykład, dialog Kowalewskiego z Olgą Tokarczuk wokół tego samego - zadanego sobie - tematu.

Zajmijmy się jeszcze przez chwilę formą. Bo w zasadzie opowiadanie nie jest chyba dla pisarza żadnym wyzwaniem...

- Tak pan uważa? Nie podzielam tego przekonania. Oczywiście, zależy, co rozumiemy przez "opowiadanie". Jeśli tekst typu "worek", do którego można wepchnąć bezładnie, co się chce, to rzeczywiście nie jest to wielka sztuka. Ale jeśli w grę wchodzi opowiadanie klasyczne, spełniające reguły gatunku, to taka forma jest dla pisarza wręcz wielkim wyzwaniem.

A jak jest w przypadku książki, nad którą teraz Pan pracuje? Z tego, co wiem, pod względem gatunkowym trudno będzie ją sklasyfikować...

- Będzie to proza autobiograficzna z wtrętami eseistycznymi. Opowiadam w niej całą historię swojego zainteresowania twórczością Becketta - od pierwszych lektur i wizyt w teatrze, poprzez różnego rodzaju prace, po spotkania osobiste. Chcę w prosty sposób przedstawić fascynację literaturą i odpowiedzieć na pytanie, kim jest wielki artysta we współczesnym świecie. I dlaczego literatura - wielka literatura - wciąż jest ważna dla człowieka. Jak może na człowieka wpływać i go zmieniać. Dlatego też muszę nieco miejsca poświęcić własnej osobie; odpowiedzieć na pytanie, kim sam jestem, skoro Beckett stał się dla mnie tak ważny. Chciałbym, aby to była książka "do czytania", dla szerszego kręgu czytelników, a nie specjalistyczny esej dla zainteresowanych. Jestem już dosyć zaawansowany w tej pracy i mam nadzieję ukończyć ją w przyszłym roku.

(***

ANTONI LiBERA (ur. 1949) - pisarz, tłumacz, reżyser teatralny. Przełożył znaczną część twórczości Samuela Becketta, w tym wszystkie jego dramaty, które wystawiał w kraju i za granicą. W jego inscenizacjach "Ostatniej taśmy" zagrał m.in. Tadeusz Łomnicki i Zbigniew Zapasiewicz. Przez wiele lat pozostawał w kontakcie z Beckettem. Libera tłumaczył ponadto Sofoklesa i Oscara Wilde'a. W swoim literackim dorobku tłumacz ma również powieść "Madame" (1998) przełożoną na dwadzieścia języków. Antoni Libera jest jednym z dwunastu autorów wydanej niedawno przez Wydawnictwo Literackie antologii "Pokaz prozy".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji