Artykuły

Jak powstaje spektakl teatralny

- Proszę państwa, gramy piekło i raj.

- Od której strony?

- Strona trzydzieści dwa. Spotkanie Leszka z Anną, mogą sobie państwo wyobrazić, że dzieje się to na autostopie. Leszku, bądź tak dobry, włóż marynarkę na głowę, będzie wiadomo, że jesteś w szacie pątniczej.

Jesteśmy w Warszawskim Teatrze Studio, Józef Szajna prowadzi próby "Dantego". Nie ma takiego utworu dramatycznego. Szajna dokonał adaptacji "Boskiej Komedii". Będzie to po "Fauście" Goethego i po "Witkacym" jego kolejna sceniczna parafraza dzieła literackiego, w której język plastyczny zostanie dopuszczony do głosu co najmniej w tej samej mierze, co mowa artykułowana, a wizja plastyczna będzie wspierać myślenie dyskursywne.

Włączony magnetofon, aktorzy siedzą przy stolikach. Józef Szajna wygłasza długi monolog. Dantego gra Leszek Herdegen, Beatrycze - Anna Milewska. Za chwilę próby sytuacyjne. Rodzi się spektakl.

- Jak powstaje przedstawienie teatralne? - pytamy Józefa Szajnę.

- Ba, żeby to kto wiedział. Jeśli ja je robię, rodzi się w mojej głowie i w głowach moich aktorów, wynika ze zderzenia różnych indywidualności zaangażowanych w pracę nad spektaklem, nasiąka naszym doświadczeniem życiowym i tym, co danego dnia przynosimy w sobie do teatru.

A po chwili mówi dalej patrząc krytycznie na dziennikarza: pani chce to opisać? Nie zazdroszczę! Nawet gotowy spektakl nie w pełni poddaje się opisowi. Nie chodzi mi o moje przedstawienia - tyczy to wszystkich.

To prawda. Nawet w tradycyjnym akademickim teatrze, gdzie role były wyraźnie podzielone, uchwycenie tego momentu, w którym materia dramatyczna, indywidualności aktorskie i wizja sceniczna zaczynają tworzyć jednorodną całość, jest równie trudne jak przyłapanie momentu, kiedy rozpoczyna się proces krystalizacji w roztworze nasyconym. A cóż dopiero mówić o współczesnym teatrze. Zmieniła się jak wiadomo rola tekstu dramatycznego, inaczej jest rozumiana "wierność autorowi", mniej dosłownie; współcześni twórcy teatru nie tyle ilustrują myśli zawarte w sztuce branej na warsztat, ile używają jej jako punktu odniesienia do mówienia o nas dzisiaj, Ba, reżyserzy coraz częściej są sami dla siebie scenografami. Robi oprawę plastyczną swoich inscenizacji nie tylko Szajna, dla którego język plastyczny jest podstawowym środkiem wypowiedzi, lecz i Andrzej Wajda i Konrad Swinarski, zdarzało się to także Kazimierzowi Dejmkowi. Scenograf Zofia Wierchowicz po całej serii opraw plastycznych, które w decydujący sposób organizowały przedstawienie - przechodzi do reżyserii.

Teatr jest sztuką zespołową. Spektakl powstaje w tej samej mierze ze ścierania się indywidualności aktorskich, co z koncepcji reżyserskiej. Rodzi się na scenie i w pracowniach technicznych. A także na widowni.

We współczesnym widowisku teatralnym zdarza się, że zaciera się granica między obsługą techniczną przedstawienia a aktorami. Ci pierwsi wychodzą na scenę przy otwartej kurtynie i na oczach widowni wykonują swoje zadania, a więc są wmontowani organicznie w spektakl, ci drudzy - bywa - podejmują się operowania, na przykład, światłem, bo tak to wynika z potrzeb inscenizacyjnych.

Rodzi się przedstawienie. Na scenie kilkutygodniowe próby, w malarniach maluje się dekoracje, robi kostiumy i rekwizyty, w każde widowisko zaangażowanych jest kilkadziesiąt osób i to zaangażowanych nie tylko formalnie, bo teatr nie znosi postaw obojętnych i wypluwa tych, którzy nie poddają się emocjom tej pracy. I tak było zawsze. Stolarz robiący ramy do zastawek, perukarz czy krawcowa żyją spektaklem i premierą w tej samej mierze, co odtwórcy głównych ról.

Premiera, to magiczne słowo, które wprawia w emocje wszystkich od dyrektora po szatniarki. Przedstawienie bowiem powstaje nie tylko dla publiczności, jego treści, jego wymowa uzyskują kształt ostateczny dopiero w zetknięciu z widzami. Siedząc w sali teatralnej nie zawsze myślimy o tym, że nie tylko odbieramy, lecz i współtworzymy. Nie ma teatru bez widzów. I nie wiadomo, jakie jest przedstawienie, nie wie tego nikt, dopóki nie zostało zderzone z publicznością.

Jeszcze w okresie międzywojennym teatry pielęgnowały ludzi, którym udawało się czasami przewidzieć, czy przedstawienie wystrzeli, będzie sukcesem, czy klęską. Czasami był to inspicjent, czasami kierownik sceny czy pracowni krawieckiej, nigdy aktor czy reżyser. Wydawałoby się, że dziś, kiedy losy teatru nie zależą już od jednej pomyłki repertuarowej czy inscenizacyjnej i sztuki nie schodzą z afisza po kilku przedstawieniach, nie ma potrzeby, by z premierami wiązał się taki ładunek emocji. A jednak.

Teatr pełen jest antytez: to ambona i źródło rozrywki, to posłannictwo, rozumiane jak najbardziej dosłownie, i kariera osobista, to twórczość i odtwórczość zarazem, to konieczność bycia spontanicznym na każde zawołanie i maksymalnego opanowania rzemiosła. Funkcjonowanie w tych antytezach pobudza wrażliwość i premiery zawsze będą wyładowane elektrycznością.

- Proszę państwa, przechodzimy do raju - to Józef Szajna - z tego, co było przedtem nie pozostało nic, same strzępy, przecinki, kropki, samogłoski. Jesteśmy wewnątrz wędrówki czasu... (tu następuje długi monolog).

"Byłem w niebie*)

Widziałem, czego stówami nie wyświęci człowiek". - To Leszek Herdegen - Dante.

"Zwycięstwa swego używaj bezpieczny.

To nasze wezwanie.

Wiara jest rzeczy czekanych podstawą" - to Beatrycze-Milewska.

Rodzi się spektakl.

*) Przeklad "Boskiej komedii" Edwarda Porębowicza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji