Artykuły

"Moralności pani Dulskiej"

Talent Gabrieli Zapolskiej sprawia, że chociaż wiernie odtworzone przez nią w kolejnych utworach tło epoki jest dziś jedynie pożółkłą fotografią o walorach historycznych, to postacie i konflikty zachodzące między nimi - są żywe, obecne wśród nas - mimo upływu czasu. Naturalistyczny obraz współczesnej autorce rzeczywistości. I podporządkowany był bowiem jakiejś głębszej myśli o charakterze społecznym bądź obyczajowym, a jej żart miał zawsze posmak gorzkiej ironii.

Dobrze się stało, że Teatr Dramatyczny sięgnął po "Moralność pani Dulskiej" - jest to bowiem sztuka, którą warto przypomnieć widzom, a zapoznać z nią po raz pierwszy młodego odbiorcę sztuki teatru. Zwłaszcza że wobec młodego widza placówka gdyńska ma szczególne zobowiązania. Jest to również pewien sprawdzian własnych sil teatru, bowiem zarówno charakter utworu, jak i sam fakt, że został on zaprezentowany no scenie tak wiele razy, w różnych obsadach - wymaga staranności i odpowiedzialności kreacyjnej. Jest to sztuka, której nie imają się żadne "świeże odczytania", żadne "niezwykle" koncepcje inscenizacyjne. Jeżeli ktoś pyta - jak dziś, wobec współczesnego widza, należy grać Moralność pani Dulskiej", odpowiedź może być tylko jedna - należy grać dobrze.

Zespół Teatru Dramatycznego jest zespołem małym, ale bardzo ambitnym. Na wysokie uznanie zasługuje -doskonały pod każdym względem dla profilu tej placówki - repertuar gdyńskiej sceny. Niestety - niepokój budzi fakt, że możliwości operowania aktorem są tu minimalne.

W "Moralności pani Dulskiej" brakło przede wszystkim Hanki. Anna Komornicka przyjęła konwencję postaci niezgodną ani z sensem sztuki ani z jej rytmem, nadanym utworowi na scenie przez zespół. Zderzenie koncepcji postaci było tak silne w tym przypadku że rozbiło atmosferę spektaklu i zamazało treść anegdoty. A mogło być lepiej. Dobra była Juliasiewiczowa z Dulskich w interpretacji tej postaci przez Martę Szczepaniak. Świetnie wymodelowały Hesię i Melę - Ewa Jabłońska i Violetta Zaleska. Może niekiedy zbyt ostro przerysowując postać, ale przecież mieszcząc się doskonale w całym klimacie gdyńskiego widowiska zaprezentował Dolskiego Kazimierz Błaszczyński. Podobał mi się także Stefan Iżyłowski w roli Zbyszka, choć niepotrzebnie w niektórych sytuacjach zamiast postaci młodego, mieszczańskiego kabotyna - kim w istocie byt Zbyszek, próbował ukazać "młodego -gniewnego".

Natomiast Halina Gerhard w roli Dulskiej za bardzo przejęła się przyjętą z góry dewizą, że prezentuje postać negatywną. Nie sama Dulska bowiem jest obiektem oskarżenia autorki, ale jej moralność. Oczywiście - nie można oddzielać moralności od osoby, ale moralność ta nie jest wytworem wyłącznie charakteru Dulskiej, lecz środowiska, jej klasy. Albo jeszcze szerzej - światopoglądu tego środowiska. Dulska jest reprezentantem pewnego stylu bycia, pewnego systemu myślenia i wartościowania - którego zresztą nie udało się nam w społeczeństwie do dziś całkowicie wymieść z naszego życia. Halina Gerhard gra tymczasem apodyktyczną, prymitywną "herod - babę". A to za mało. Dulszczyzna - termin, który zdobył sobie prawo obywatelstwa nawet w potocznym języku, to przecież coś znacznie więcej niż tylko domowa tyrania i brak gustu.

Przerysowała również postać lokatorki Irena Hajdel. Nie można grać w sztuce Zapolskiej roli Antygony. Neutralna w tym konflikcie Tadrachowa - w interpretacji Ireny Łęckiej - więcej uwagi poświęciła ośmieszeniu postaci, niż określeniu jej miejsca w całej kombinacji napięć i kontrastów.

W dekoracjach dominowała chęć scenografa - Liliany Jankowskiej - ukazania domu Dulskich w taki sposób aby jego obraz odbijał określany "ład wewnętrzny" domowego ogniska. Scenografia zrezygnowała wprawdzie z secesji, na korzyść jednak pewnego uniwersalizmu, charakteryzującego się meblami zagracającymi pokój, pluszami, kotarami i bibelotami, ale epoka mimo to jest wyraźnie określona i uwydatnia ją nawet strój samej Dulskiej I jej córek. Już jednak Zbyszko - prezentuje się tak, jakby ubierano go we współczesnym domu towarowym, a Hanka - jakby miała zamiar grać rolę Patrycji Hearst...

Wydoje się, że reżyser Zygmunt Wojdan zbyt daleko zaufał samodzielności aktorów w modelunku poszczególnych postaci. W efekcie nastąpiła rozbieżność w rozłożeniu akcentów i napięć, zachwiany ogólny rytm utworu. Straciła ostrość wymowa obyczajowa j moralna dzieła. Obejrzeliśmy bowiem tylko rodzajowy obrazek z życia mieszczańskiej rodziny. Chodziło tymczasem o coś znacznie więcej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji