Artykuły

Historia (nie)jednej znajomości

Zaraz się pewnie okaże, że "Baśnie z mchu i liszaja" trzeba czytać przez pryzmat gender. Też bym tak mogła. Ale po co? Z mężczyznami, którzy ten spektakl stworzyli, dużo więcej mnie łączy niż dzieli.

Naprawdę. Oto dowody na piśmie.

Cała prawda miejsca

Barak przy Grunwaldzkiej 55, schowany głęboko w krzakach. Czerwona sala ogrzewana kominkiem. Bordowa, zapadająca się w siebie kanapa, przykryta pasiastą narzutą. Zużyta lodówka. Elektryczny czajnik. Tranzystorowe radio. Dwie zwykłe szczotki na kijach. Poszarzały ręcznik. Słoiczki, które zwyczajowo pełnią tu rolę kieliszków do premierowego wina. Trochę papierów. Garść kredy. Szczypta popiołu.

Tymi drzwiami się wchodzi. I wtedy, kiedy na widowni zebrali się ludzie, i wtedy, kiedy nie ma nikogo. Leszek Bzdyl i Jan Kochanowski weszli tu kilka dobrych tygodni temu. Sprawiają wrażenie, jakby w ogóle nie opuszczali tego miejsca. Niczego w nim nie przestawiali. Nie zmieniali. Wsiąkali w tę przestrzeń i wsiąknęli. Na dobre. I złe też. Dziś czekają na nas. Jeden leniwie, a może wstydliwie zapadnięty w kanapę. Drugi skupiony na precyzyjnym, niemal obsesyjnym układaniu drewienek przy kominku. Od razu widać, że się różnią. Czy coś ich połączy?

Cała prawda czasu

Spodziewam się, że to, co oglądamy na scenie, jest niemal reporterskim zapisem ich spotkania. Oto dwóch niezależnych artystów postanawia stanąć razem na scenie. Znają się z widzenia, a właściwie regularnego widywania od ponad dwóch dekad. Podzielają zainteresowanie dla teatru budowanego z ruchu. Ponad wszystko ukochali absurd, czerpiąc z niego pełnymi garściami i w Teatrze Cinema (Kochanowski), i w Teatrze Dada von Bzdülöw (Bzdyl). Obaj obdarzeni zostali przez los ponadprzeciętnym talentem aktorskim, błyskotliwą inteligencją, wyrafinowanym poczuciem humoru, fantastyczną wyobraźnią i całym mnóstwem wdzięku. Obaj opanowali liczne teatralne konwencje oraz mowę ciała, a także jego świadomość w stopniu znaczne wyższym niż większość śmiertelników.

Na miejsce ich artystycznej schadzki wyznaczona zostaje Scena Robocza. Łatwo sobie wyobrazić, że musieli napalić w kominku, bo zimno. Zaparzyć herbatę, bo od czegoś trzeba zacząć. Usiąść obok siebie na kanapie, bo ile można stać. Napalili. Zaparzyli. Usiedli.

Teraz czas na konwersację, bo jak długo można milczeć.

Cała prawda narracji

- Mężczyzna?

- Król. Ojciec.

- Chłopiec?

- Młodzieniec.

- Dziewczyna?

- Córka.

- Matka?

- Matki nie ma.

Tak zaczyna się zabawa w skojarzenia. Wytyczanie granic konwencji i ich przekraczanie. Gra w archetypiczne kody. Pojedynek na słowa i ciała. Bitwa między pychą a pokorą. Walka z czasem. Wojna ramię w ramię, ale też oko za oko. Tak zaczyna się teatr stwarzany z niczego, w którym stać się może wszystko, choć nie wszystko zostanie pokazane, a każdy będzie mógł zobaczyć co innego. Aż do końca.

Ale za wcześnie na koniec. Jest jeszcze dużo do opowiedzenia. Na naszych oczach urodzi się język właściwy tylko dla tego miejsca, tego czasu, tej sytuacji. Nieprzekładalny na inne języki. Panowie zdają się w nim pleść trzy po trzy, na chwilę łapią jeden wątek, by zaraz go porzucić albo tak się w nim zapętlić, że będzie wracał obsesyjnie aż do zawrotu głowy. Dokąd tak pędzimy?

Cała prawda wyobraźni

Szczotki i pognieciony papier posłużą do rozegrania brawurowej partii bilardowej pomiędzy królem a młodzieńcem. Woda z czajnika rozleje się w jezioro, w którym wykąpią się córki króla. Ręcznik będzie rączym rumakiem rzucającym się w pogoń za zbiegłym młodzieńcem i wybranką jego serca. I tak dalej, i tym podobne, i patataj, patataj!

Przez czerwoną salę baraku przetaczają się wciąż nowe postaci płci obojga. Zdarzenia następują po sobie w zawrotnym tempie, a akcja obfituje w dramatyczne zwroty. Humor tryska fontannami kolorowych fajerwerków. A przecież wciąż jest tu tylko ten sam kominek, kanapa Dwóch aktorów. I my na widowni - już zagarnięci przez tę sytuację. Już w nią wpisani. Naznaczeni. Jaka cudowna przygoda! Jakie miłe łaskotanie mózgowych zwojów! Jakaż przyjemność!

Jest w tym jakiś sens? Czy to kabaretowa na poły inscenizacja baśni, oprawiona w erudycyjny kontekst esejów Italo Calvino? Tak. Czy to opowieść o (bardzo!) twórczym spotkaniu Kochanowskiego i Bzdyla? Tak. Czy to kolejne rozdziały naszych własnych znajomości? Tych, które kończą się pod drzwiami, a wyjścia są dwa: osobne? Tych, kiedy ktoś wychodzi, a ktoś zostaje albo odwrotnie? Tych wreszcie, które trwać będą na wieki - jak baśń - w barakach będących całym światem, raz otwartych, a raz zamkniętych dla świata?

Cała prawda

O tym niech każdy milczy sam. Bo sami zostajemy po zabawach, grach, pojedynkach, bitwach, walkach i wojnach, fascynujących podróżach w nieznane, a także spotkaniach, które odmieniają nasze życie. Sami wobec siebie. Wobec króla. Wobec słońca. Wobec

Każdy widzi co innego, ale zawsze można się spotkać (niezależnie od różnic płci), choćby po to, żeby opowiadać sobie baśnie.

Każdy widzi co innego albo kocha (niezależnie od tego, czy to jest baśń o miłości), choćby po nic.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji